poniedziałek, 15 września 2008

Część I: Rozdział I

Nawet szybko uwinęłam się z dokończeniem tego, co zostawiłam w tym kawałku tekstu "na potem", więc w sumie nie ma sensu trzymania draństwa, żeby się kurzem okrywało.

Zdecydowanie dłuższe od prologu. I mające miejsce przed prologiem. 

Jeżeli ktoś nie ma możliwości skomentowania na blogu - Marmorianka@gmail.com  Albo przez moje powszechnie znane gadu (;

I jeszcze jedna informacja - na jakiś czas mogę w październiku zniknąć z sieci.

Uwaga - może pojawić się dosyć charakterystyczny błąd - brak pierwszego myślnika w dialogu lub pierwszej litery akapitu. Teoretycznie poprawiałam, co mi chochliki napsuły, ale zawsze mogłam coś przeoczyć. Informacje o babolcu mile widziane.

 Część Pierwsza.

 "Długi zaciągnięte”


"Breathing each other’s lives
Holding this in mind
That if we fall, we all fall
And we fall alone
(...)
Truth is the only
sword bleeding minds
Bleeding till the day that
We attack"

"Attack!"; SOAD


 Rozdział I.

„Witrażyk z iluzji”

   - Moim zdaniem to się uda - powiedział Aerrow, patrząc na szkic planu, który niedawno skończył opracowywać wraz z Piper. Akcja co prawda była niebezpieczna i zakładała znalezienie się bezpośrednio w Cyklonii, z dala od ziem granicznych i wysadzenie składów kryształów, które napędzały ścigacze. Z całą pewnością były dobrze chronione, ale oni to przecież Storm Hawks i z niejednym już sobie dali radę.
- A moim czeka nas totalna i absolutna zagłada - stwierdził Stork, swoim zwyczajem pochylając się nad planem. - Tyle razy najprawdopodobniej zginiemy, że Cykloniści będą musieli ustawiać się w kolejkach, żeby coś nam odrąbać. Nie wiem jak wy, ale ja lubię być w jednym kawałku. To znacznie bardziej sprzyja zdrowiu...
- Nie dramatyzuj, Stork, będzie dobrze - Aerrow przewrócił oczyma.
- Nie będzie! - zaprzeczył stanowczo, dla efektu wymachując rękoma. - Wszyscy zginiemy! Mogę nawet pokazać, gdzie!
Mówiąc to odepchnął lidera od mapy i przesuwał błyskawicznie palcem od punktu do punktu na planie, wyliczając pospiesznie, nie tracąc czasu na takie rzeczy jak na przykład oddech.
- Raz, dwa, trzy, cztery... o, tak jeszcze pięć i sześć, mogą nas rozstrzelać lub zrzucić coś z murów, siedem, osiem...!
- Bociek! - Piper potrząsnęła przyjacielem chwytając go za ramiona i odczekując chwilę, aby zorientował się w sytuacji i przestał panikować. Oko mu trochę latało. - Spokojnie! Będzie dobrze, możesz nam uwierzyć...
- Nie będzie - zaprzeczył stanowczo, odsuwając się od dziewczyny i zakładając ręce na piersi, cały czas łypiąc na nią podejrzliwie, czy przypadkiem znowu nie zrobi czegoś dziwacznego. - Ja to po prostu w i e m . To się tragedią skończy, umrzemy wszyscy, a jak nie wszyscy, to z całą pewnością ja.
- Oj nie bądź takim fatalistą, stary - Finn poklepał go z rozmachem po plecach. A raczej planował to zrobić, Merb zwinnie odskoczył zanim doszło do kontaktu dłoni z jego łopatką. Blondyn zatoczył się z lekka, ale utrzymał równowagę. - Z ciebie zawsze taki nerwus jest, a my przecież zawsze wychodzimy zwycięsko!
- Jesteśmy Storm Hawks - Aerrow uśmiechnął się z dumą. Jego zdaniem te trzy słowa rozwiewały wszelkie wątpliwości. Zdaniem reszty też, w końcu i bycie bohaterami zobowiązywało do zwycięstwa.
-  Gadka-szmatka - burknął pod nosem Stork, zwieszając ponuro głowę i wracając za stery. On wiedział swoje, a złe przeczucia go nie opuszczały, ich lodowaty oddech sprawiał, że cierpła mu skóra. Nie do niego jednak należała decyzja, nie on był dowódcą. Pozwolił więc sobie mieć nieśmiałą nadzieję, że jednak, ewentualne, może być dobrze.
 Złe przeczucia zarechotały złośliwie, a wizje własnej śmierci pojawiały się przed oczyma za każdym razem, gdy opuszczał powieki.
 I nie tylko własnej.
 To było najbardziej przerażające.


 Zdumiewająco stanowczym, niemalże obcym gestem wykonał szereg manipulacji przy konsoli, zmieniając kodowanie i ustawienia większości paneli, ciągle wsłuchany w złowróżbne brzmienie chichotu fatum, które z całą pewnością krążyło nad statkiem.
A on nie miał najmniejszego zamiaru dać mu tej satysfakcji.
 W ostatnich chwilach życia może sobie pozwolić na nieco złośliwości wobec przeznaczenia.

 **

 Wszystko właściwie zaczęło się od wieści, jakie przyniosła Starling, pojawiając się na Condorze zupełnie znienacka. Nie przejmując się powitaniami ani przyjacielskimi uściskami z pełną powagą na szesnastoletniej twarzy powiedziała to, co miała do przekazania, po czym oddaliła się w sobie tylko znanym kierunku.
 Stork uznał, że jej nie lubi. Za każdym razem, kiedy się pojawiała pakowali się w tarapaty większe niż zwykle. A tym razem zapowiadało się coś, przy czym poprzednie walki wydawały się dziecinną igraszką.
 Cykloniści znaleźli sojuszników. Albo zostali przez nich znalezieni.
 Jedno było pewne - dysponowali potęgą większą, niż kiedykolwiek. Jak spod ziemi pomiędzy czerwonymi barwami oddziałów Cyklonii pojawili się wojownicy w czerni, straszliwi i bezlitośni.

 Aerrow mimowolnie wzdrygnął się na wspomnienie opowieści dziewczyny.
 Każda z dotychczasowych bitew miała na celu tylko wykluczenie maszyn przeciwnika, osłabienie jego sił, pomieszanie szyków.
 Czarni jeźdźcy posunęli się o jeden straszliwy krok dalej.
 Zdawali się nie mieć jakichkolwiek oporów. Tam, gdzie się pojawiali wybuchała panika, a ludzie uciekali w popłochu z krain, w których stronę zwróciły się ponure twarze Czarnych Jeźdźców. Wszystko, aby tylko nie znaleźć się pomiędzy budzącą grozę klingą wojownika a jego celem. Krew szeroką ścieżką znaczyła drogę, którą przebyli, okaleczone ciała ofiar straszyły tych, którzy już przeżyli na jawie i we snach, jako najgorszy z koszmarów, jaki tylko może się przyśnić.


 Dlatego właśnie Storm Hawks musieli podjąć ryzyko i pozbawić Cyklonię przynajmniej tymczasowo możliwości wysłania w powietrze nowych oddziałów. Nie mogli dopuścić, aby pojawiło się więcej ofiar.
 Za wszelką cenę.

 - Nie wierzę, że oni to naprawdę zrobili - z zamyślenia wyrwał go głos Piper. Opierała się rękoma o stół, jeszcze raz przeglądając plan, upewniając się, że niczego nie pominęła.
- Dlaczego? - wymamrotał. - To przecież Cyklonia, oni są źli. Posunęli się dalej niż zwykle...
- Ale to jest właśnie mocno nie tak - przerwała mu, kręcąc głową. - To nigdy nie powinno mieć miejsca, nawet oni do tej pory wydawali się mieć jakieś zasady.
- Zasady? - Aerrow prychnął. - Dark Ace zabił podstępem mojego ojca. To nazywasz zasadami?
- Nie to miałam na myśli.
- Wiem - coś w tonie jej głosu sprawiło, że zrobiło mu się głupio z powodu tego wybuchu. - Przepraszam, nie powinienem był się unosić. Ale to nie zmienia faktu, że zrobili i robią to nadal.
Słowo "morderstwo" wisiało w powietrzu, ale żadne z nich nie miało odwagi, aby wypowiedzieć je na głos, mając nadzieję, że zostanie przyczajone w cieniu i w końcu zapomniane.
- To jest zupełnie nie w ich stylu - przygryzła wargę. - Oszukiwali, kłamali, kradli, urządzali zasadzki. Ale nigdy nie...
- A jednak. I my musimy coś z tym zrobić - pewność siebie w głosie Aerrow jak zwykle sprawiła, że jego przyjaciele poczuli się lepiej.
Z  jednym wyjątkiem.

 Stork uśmiechnął się na moment ironicznie do konsol. Pełne głupiego idealizmu dzieciaki, które nie potrafią przyjąć do wiadomości, że skończył się czas zabawy w wojnę, a nadszedł czas prawdziwej wojny. Śmierci i krwi, bólu i zagłady.
 Może to i dobrze, w końcu byli tylko bandą dzieciaków, która bawiła się w bohaterów i odnosiła w tym nawet pewne sukcesy. Do czasu. Instynktownie wyczuwał, że koło fortuny, dotychczas zastygłe w bezruchu, ze zgrzytem przerdzewiałych zawiasów zaczyna się obracać. Kierując ich prosto w najgłębszą ciemność.
 Przycisk autopilota migotał miarowo, informując o tym, że zaprogramowana została trasa, którą statek bez przeszkód pokona sam, bez nikogo przy panelu.
Nikt jednak nie zwracał na stanowisko pilota uwagi, wszyscy zbyt zajęci byli swoimi sprawami.
A  to akurat było Storkowi na rękę.
 Chociaż nie wiedział do końca, czy powinien się cieszyć z tego powodu.
 Jak zwykle.
Miał rację.
I cholernie tego żałował.

 **

 Condor mknął cicho i nieubłaganie w stronę osiedli wroga, przecinając niebo niczym ostrze miecza. A przynajmniej tak lubili o nim myśleć.
 Maszyna jednak tym razem nie mogła im pomóc, plan zakładał, że Condor pozostanie w ukryciu. Z resztą, cała załoga miała inne zadania, po prostu nie starczyło rąk, w które można by było powierzyć stery podniebnej maszyny.
 Stork też, co wybitnie mu się nie uśmiechało i o czym nie wahał się informować reszty drużyny przy każdej nadarzającej się sposobności.

Sprawiało to, że Piper czuła się winna.
 Wiedziała doskonale, że pilot nienawidził opuszczać Condora, traktując statek jako bezpieczne schronienie, którego grube, żelazne ściany osłaniały go przed niebezpieczeństwem, a rozliczne pułapki unieszkodliwiały tych, którym jakimś cudem udało się wtargnąć na pokład. Ale był jej potrzebny na zewnątrz. Właściwa Merbom zwinność sprawiała, że mógł wleźć w niedostępne dla reszty drużyny miejsca. Wbrew pozorom potrafił też właściwie ocenić sytuację, w zdumiewająco spokojny i zrównoważony sposób. W takich chwilach aż nazbyt wyraźnie odczuwała różnicę wieku między nim a resztą drużyny.


Czasami miała wrażenie, że jego ataki paniki były tylko udawane, żeby trochę przystopować drużynę, jeżeli zbyt się rozpędzali. Mogło się to wydawać nawet logicznie, chłopcy przesyceni hormonami dostawali małpiego rozumu jak tylko dano im broń do ręki i śmigacza pod tyłek, a i ona nie była idealna. Nie raz przyłapywała się na tym, że zbyt optymistycznie oceniała ich możliwości albo po prostu negowała to, że coś może nie wyjść.


Z  drugiej strony… Storm Hawks byli młodzi i zaskakująco zdolni jak na swój wiek. Na tyle zaskakująco, że radzili sobie z tymi, z którymi nikt inny nie mógł sprostać. Odsunęła od siebie natrętną myśl, że dzieje się tak tylko dlatego, bo oni też widzą to, co codziennie ogląda w lustrze. Podrostka. Po prostu nieświadomie ich lekceważono ze względu na wiek i wygląd. Oczywiście wiedzieli, na co stać Storm Hawks, ale podświadomość była silniejsza… tylko jakoś nie potrafiła się z tego powodu cieszyć.
 To nie było nic przyjemnego, wiedzieć, że wygrywa się, bo przeciwnik uznał ich za niegroźne dzieci i nie walczył tak dobrze, jak to potrafił w rzeczywistości.


 Pokręciła głową.
Nie powinna teraz o tym myśleć. Teraz ani nigdy. Skoro przeciwnik ich nie doceniał to jego problem, przewaga wynikająca z zaskoczenia i fortuna były po ich stronie. I będzie, to oni byli „ci dobrzy”.
 Nadmierna pewność siebie często zagłusza zgrzyt przerdzewiałych zawiasów koła fortuny.
Starała się o tym nie pamiętać.
Jeszcze ten jeden raz im się uda…

***

Finn i Junko skradali się najciszej jak potrafili długim, wąskim i słabo oświetlonym korytarzem. Jak do tej pory nikt nie zauważył wtargnięcia Storm Hawks na teren bazy zaopatrzeniowej Cyklonii. A właściwie całkiem sporego fortu, bo trudno było znaleźć odpowiedniejszą nazwę dla otoczonego potężnym murem, starannie rozplanowanego miejsca ze strażnicami umieszczonymi na wysokich wieżach. To na szczyt jednej z nich próbowali się dostać.
- Schody… - jęknął cicho blondyn i z rezygnacją spojrzał w górę. – Dlaczego nie mogliśmy tam wlecieć? Byłoby szybciej i w ogóle…
- Piper już to mówiła – odszepnął Junko. – Zauważyliby nas, więc tak jest lepiej.
- A czy ty widziałeś, jakie to jest wysokie? – wymamrotał Finn. – Zdechniemy, zanim dojdziemy na szczyt.
- Nie będzie tak źle…
 Powoli ruszyli, jakimś cudem nie napotykając się na patrole. A właściwie dzięki Piper i lornetkom Storka. Dziewczyna zdołała ustalić, kiedy straże się zmieniały, co zapewniało chwilę na wślizgnięcie się do wnętrza budynku i dostanie się możliwie wysoko.
Schody okazały się nadspodziewanie strome, w dodatku wiły się wzdłuż ściany niczym wyjątkowo długa i wąska wstęga. Tylko wąska poręcz odgradzała ich od mroczniejącej hen nisko posadzki. A stopnie wydawały się ciągnąć w nieskończoność.
Skoncentrowani na przebieraniu nogami i w miarę równym oddechu za późno usłyszeli odgłos kroków.

Za to Iron od dłuższego czasu zdawał sobie sprawę z obecności intruzów w wieży obserwacyjnej.
 Iron nie był nigdy nikim szczególnie ważnym w oddziałach Cyklonii, głównie dlatego że był zbyt leniwy, aby cokolwiek osiągnąć. Już sam mus wspięcia się po schodach był dla niego wystarczającą katorgą, nie zniósłby jeszcze do tego wspinania się na jakiś metaforyczny szczyt, który wyznaczyła mu ambicja.
 Jeszcze chwilę temu starał się zbiec na dół jak najszybciej, żeby na jaw nie wyszedł fakt, iż znowu uciął sobie drzemkę. I oczywiście zaspał.
 Jego zdumienie było wielkie, gdy z góry zauważył dwie osoby, które zdecydowanie nie powinny się znajdować na ich terytorium. Storm Hawks. Twarze, które na pamięć znał każdy w Cyklonii, upierdliwa zgraja młodocianych rycerzy, którzy jak wyjątkowo upierdliwa mucha kąsali, gdzie tylko mogli, doprowadzając władczynię do skrajnej frustracji.
 Cofnął się ostrożnie i cicho kilka kroków, po czym, z zaskakującą dla samego siebie energią wbiegł na szczyt wieży i dopadł radia informując o zajściu.
 Drzwi przezornie zabarykadował krzesłem, chociaż wiedział, że przeciwko masie mięśni, jaką był jeden z przeciwników taka zapora na nic się nie zda. Da mu tylko odrobinę więcej czasu… a tego właśnie potrzebował.
 Iron uśmiechnął się krzywo, gdy z okna wieży dostrzegł mknący w jej stronę niemały oddział. Intruzi wpadli jak śliwki w kompot, a on dostanie awans i może jakieś bardziej konkretne wynagrodzenie tylko za to, że zaspał.
 Życie potrafiło być piękne.

 Junko zmarszczył brwi, zamrugał, w końcu przystanął i obejrzał się za siebie.
- Sprężaj się stary, ja nie mam ochoty spędzić tu reszty życia – burknął Finn. – Skoro już musimy się tu wspinać, to zróbmy to szybko…
-  Mnie się tam wydaje, że ktoś za nami idzie… - wymamrotał i posłusznie przeszedł kilka stopni, ciągle wypatrując potencjalnego przeciwnika.
 Tym razem to Finn przystanął, usłyszawszy podejrzany dźwięk. Przymknął oczy i spróbował skoncentrować się jedynie na wrażeniach słuchowych, w czym przeszkadzało mu walenie własnego serca i lekka zadyszka. Ale z tła pomału wyłaniał się regularny odgłos.
 Jakby ktoś wbiegał po schodach, zbyt nisko, żeby mogli go dojrzeć. I ten ktoś nie był sam.
- Junko, gazu – zerknął na przyjaciela, po czym rzucił się przed siebie.
 Obaj mieli głęboką nadzieję, że reszta radzi sobie lepiej niż oni.

 ***

 Piper miała nadzieję, że reszta drużyny radzi sobie znacznie lepiej niż ona. Ale doskonale zdawała sobie sprawę, że nikt poza nią nie mógłby zrealizować tej części planu. Aerrow był na to zbyt narwany – wystarczy, że gdziekolwiek zobaczyłby choćby cień Dark Ace`a i cały plan wziąłby w łeb. Finn z kolei… odpowiedzialność to nie cecha, którą skłonna byłaby mu przypisać. A Stork i Junko po prostu zbyt rzucali się w oczy. Nigdy w życiu nie widziała Merba-Cyklonisty i wątpiła, aby kiedykolwiek zobaczyła.
 Rozejrzała się dyskretnie. Strój, który sobie pożyczyła od jakiejś strażniczki pasującej wzrostem trochę uwierał i pił tu i ówdzie. Dziewczyna była nieco szczuplejsza od Piper, która mimowolnie zaczęła rozmyślać nad ewentualną dietą.
 Już kilka razy wkradała się w ten sposób na tereny wroga, ale nigdy sama. Podziwiała Starling, że bez kryształu maskującego dawała sobie radę. Ona, nawet z zupełnie inną twarzą i fryzurą, szalenie się bała, że zaraz zostanie zdemaskowana.
 Maszerowała korytarzem, czując jak zimna strużka potu powoli ścieka jej wzdłuż kręgosłupa wywołując niemiłe mrowienie między łopatkami, ze z pozoru obojętną miną mijając kręcących się to tu to tam Cyklonistów.
 Zdołała się już zorientować, gdzie powinno znajdować się tu centrum dowodzenia. A w nim – mapy i plany, czyli to, co najcenniejsze.
Wsunęła rękę do kieszeni, uśmiechając się mimowolnie, gdy jej dłoń napotkała na obudowę. Ponad trzy tygodnie smęciła wszystkim dookoła, że aparat fotograficzny sprawiłby się znacznie lepiej niż kartka i ołówek. Przede wszystkim – był szybszy. Stork w końcu zmajstrował dla niej zmyślny i zdumiewająco mały aparacik, który można podłączyć do przyrządów nawigacyjnych na Condorze i w ten sposób wyznaczyć trasę. Od pewnego czasu uparcie modernizował swoje stanowisko, faszerując je przy okazji tyloma pułapkami, ile tylko mógł ukryć.
Dotarła pod masywne drzwi pozbawione jakichkolwiek zdobień, rozmiarowo aspirujące do tytułu wrót. Po obu stronach stali strażnicy – co ciekawe, nie nosili jakichkolwiek oznaczeń Cyklonii. Nawet mundur wyglądał inaczej, zamiast standardowego połączenia czerwieni z zielenią od stóp w wysokich oficerkach do głów otulała ich surowa czerń, z nielicznymi złotymi akcentami na mankietach i kołnierzach. Oraz we włosach. Usiłując nie wyglądać na zdumioną, gdy dostrzegła, że kilka kosmyków każdego ze strażników przyozdobione było drobnymi koralikami lśniącymi złociście.


Gdy podeszła za blisko jak na ich gust zagrodzili wrota bronią, jakiej do tej pory nie widziała wśród Cyklonistów. Znacznie dłuższe drzewce z centralnie umieszczonym kryształem zasilającym i lśniącym rubinowo zwieńczeniem przy odchodzącym nieco w bok, łukowato wygiętym elemencie konstrukcji. Wyobraźnia podpowiedziała jej, że po aktywacji wyglądałoby to trochę jak siekiera na za długim patyku. Pamiętała, że gdzieś coś podobnego widziała, ale nie mogła sobie przypomnieć nazwy.
 - Przejścia nie ma! – oznajmili podniesionym głosem ze śladami obcego, śpiewnego akcentu.
- Przysyła mnie Dark Ace… - zaczęła robiąc możliwie najbardziej pewną siebie minę.
  Przejścia nie ma! – powtórzyli tym samym tonem, jakby imię prawej ręki władczyni Cyklonii w ogóle ich nie ruszyło.
-  …ale – zaczęła odruchowo, zanim zdołała się ugryźć w język.
-  Pan Jesod nie życzył sobie, żeby ktokolwiek oprócz niego wchodził do tego pomieszczenia – wyjaśnił jeden ze strażników takim tonem, jakby nie miał zamiaru przepuścić i samej Cyklonis, gdyby fantazja kazała jej czegoś tam szukać.
-  Będziecie za to odpowiadali – westchnęła ciężko i odwróciła się, z pozoru obojętnie wzruszając ramionami i dyskretnie zerkając za siebie. Stali nie poruszeni tą ukrytą groźbą. Miała wręcz wrażenie, że uśmiechali się lekko. I kpiąco.
 Co się tu, na wszystkie kryształy Atmosii, dzieje?
 A potem rozbrzmiał alarm.
 Rzuciła się biegiem przed siebie, wtapiając w tłum lekko zdezorientowanych żołnierzy.
- Chłopaki? – dyskretnie włączyła komunikator. – Chyba mamy kłopoty…
- No co ty nie powiesz – rzucił pełnym ironii tonem Finn.

 Wyważenie drzwi i wyrzucenie z wieży pojedynczego Cyklonisty poszło im zdumiewająco łatwo. Problemem było tylko stado żołnierzy, którzy lada chwila mieli dopaść szczytu. Zabarykadowanie raz wyważonych wierzei wszystkim, co było odpowiednio ciężkie nie zda się na wiele. A wyjścia awaryjnego nie było.
 Zrezygnowany blondyn wyjrzał przez okno, podczas gdy Junko przestawiał szafę, żeby dodatkowo zablokować przejście.
Gdzieś w oddali coś rozbłyskiwało, zupełnie jakby ktoś tam namiętnie wymieniał ciosy przy użyciu broni, a na placu pod wieżą mógł zaobserwować niemały chaos, który usilnie próbowało opanować kilku ludzi w czerni. W dosyć brutalny sposób.
 Finn skrzywił się, gdy dostrzegł, jak jedna z postaci rozdaje ciosy na prawo i lewo za pomocą ciężkiego i długiego, dziwacznie ukształtowanego kostura, na końcu którego migotał w słońcu kryształ.


Druga, nieco gorzej usytuowana wieża obserwacyjna znajdowała się nie tak daleko od nich, otoczona ustawionymi w równych rzędach ścigaczach.
- Junko, widziałeś tu gdzieś może linę…? – zapytał, oceniając na oko odległość, jaka dzieliła ich od pojazdu.
-  Po co ci lina? – odwrócił się na chwilę, po czym rzuciło przodu, przytrzymać prowizoryczną blokadę, która zadrżała lekko.
- Chcę zrobić drogę wyjścia…
- Nie spodoba mi się to, prawda? – wymamrotał, wskazując podbródkiem miejsce, gdzie poniewierał się zwinięty kawałek sznura.
- Nie gadaj jak Bociek – uśmiechnął się krzywo, oceniając linę krytycznym spojrzeniem. - Powinna się nadać.
 Wyciągnął bełt, swoim zwyczajem pocałował go na szczęście, po czym obwiązał sznurem, upewniając się, że węzeł jest mocny i nie ześlizgnie się.
Dobył kuszy i starannie wycelował. Wystrzelił.
- Tak jest, brachu! – wyszczerzył się radośnie. – No to mamy drogę wyjścia!
 Wcisnął przyjacielowi w ręce broń, która została po pechowym Cykloniście, którego spadochron zwiało na któryś z dachów, po czym sam stanął na parapecie.

- Jesteś pewien…? – Junko nerwowo przygryzł wargę.
-  A masz lepszy pomysł? – chciał jeszcze coś dodać, ale w tej chwili ich barykada dosłownie wyleciała w powietrze w chmurze pyłu i drzazg. – Skacz!
  Skoczyli. Mknęli zdumiewająco szybko wrzeszcząc zdumiewająco głośno i modląc się o to, żeby lina nie pękła, skazując ich tym samym na rozklaskanie się na chodniku z wdziękiem dorodnego pomidora. Junko kurczowo ściskał kostur, Finn kurczowo ściskał Junko.
A na ich spotkanie mknęła ściana sąsiedniej wieży.
- Junko! Zatrzymaj to, zanim się rozbijemy!!!
- Niby jak?! – odkrzyknął odwracając głowę, by spojrzeć na uczepionego swoich barków przyjaciela.
- Nogami! – w akcie desperacji rzucił Finn, oczami wyobraźni już widząc marmoladę, jaka zostanie z nich dwóch.
 Junko zacisnął zęby i uniósł nogi, celując stopami w zbliżający się zatrważająco szybko kamienny mur wieży, a okrzyk paniki zastąpił pełen furii ryk bojowy Wallopów. Finn mu zawtórował.
Z głuchym uderzeniem stopy Junko zaryły w kamienną powierzchnię, wygniatając swoje odcinki i sprawiając, że w górę wieży pomknęło niczym błyskawica pęknięcie.
- Ups – podsumował Finn, zsuwając się z pleców przyjaciela. – No to chodu, zanim to się na nas zawali…
Junko potwierdził skwapliwie.
- Plan się tak jakby nie udał – oznajmił blondyn odpalając komunikator, gry wznieśli się w górę. – I chyba mamy ogon…
 Istotnie. Za nimi wznosiła się powoli chmara innych pojazdów.

 Stork, bezpiecznie ukryty w najciemniejszym kącie jaki mógł znaleźć w składzie kryształów, z rosnącym niepokojem nasłuchiwał komunikatów, jakie nadawali członkowie załogi przez małe nadajniki, które mieli przyczepione do ubrań. Nawiasem mówiąc, jego nowy pomysł. Wieści nie były dobre. W zasadzie to tragiczne.
Zawsze umiał właściwie ocenić sytuację i określić ją w jednoznaczny, jasny sposób. Teraz też.
 Wszystko wzięło się i spierdoliło.

 **

-  Odwrót, powtarzam, odwrót! - Aerrow wydał rozkaz przez komunikator, odskakując jednocześnie przed ciosem. Nie mógł zatrzymać się nawet na chwilę, przeciwnicy mieli znakomicie ulokowane stanowiska. Strzeleckie. On nie był w stanie ich dosięgnąć, a oni mieli ćwiczenia z zakresu strzelania do ruchomego celu.
 Pocisk wzbił tuman kurzu tuż przy jego stopie. Gwałtownie rzucił się w tył, tylko cudem unikając następnego. Zacisnął zęby. nie miał najmniejszych szans wyjść z tej sytuacji zwycięsko. Chciał więc chociaż wrócić na pokład ostatni, osłaniając drużynę.
 Fala światła, charakterystyczny podmuch. Instynktownie rzucił się w tył, potknął, ciężko gruchnął o twardą kostkę brukową, natychmiast odtoczył w bok, ignorując promieniujący bólem łokieć. Nie zdążył się podnieść, kiedy znów musiał odskakiwać, ataki przeciwnika wyraźnie się nasilały.
- Piper, melduj! - rzucił, usiłując zlokalizować miejsce, z którego padł strzał.
Przerąbane - lekko zniekształcony, ale wyraźny głos dziewczyny dobiegł z komunikatora.
- Przejdziesz?
- Dam radę, Finn już na Condorze, będzie osłaniał.
- Stan pojazdu?
- Chyba uszkodzili mu silnik, ze śmigacza dymi jak z komina, mi koło poszło.
- Dasz radę wylądować?
- Bez ośki? Dam radę wycelować, gdzie się rozbić - prychnęła zirytowana.
 - Uważaj na siebie.
 - Ty też - odłączyła się, pozostawiając po sobie tylko nieprzyjemny szum. Nie lubił rozmów przez komunikator, były suche i pozbawione uczuć. Co nie znaczy, że nie były przydatne.
 Oparł się plecami o ścianę w zaułku, z trudem łapiąc oddech. Tutaj nie mogli go trafić, przynajmniej nie zmieniając własnych pozycji, budynek naprzeciwko częściowo się zawalił, tworząc osłonę.
- Junko? - wydyszał w komunikator.
- Na dziale! - padła zwięzła odpowiedź, prawie zagłuszona hukiem wystrzałów.
Przynajmniej coś zaczęło w końcu wychodzić. Aerrow uśmiechnął się ponuro. Tylko szkoda, że to był odwrót.
- Stork? Gdzie jesteś?
- Przy sterach, oczekuję nadchodzącej zagłady - przewrócił oczyma słysząc odpowiedź. Tego jednak mógł się spodziewać po znerwicowanym Merbie. I wypominania tej akcji przez następny miesiąc.
Teraz tylko on musiał się stąd wydostać. I to możliwie jak najszybciej.

 ***

 Stork z niepokojem obserwował ekranik panelu kontrolnego komunikatora. Wszyscy byli już na Condorze, brakowało tylko Aerrow, którego wyraźnie coś spowalniało. Miał szczerą nadzieję, że jednak się uda. I to jak najszybciej, Condor nie mógł całą wieczność wisieć nad terytorium wroga. Amunicja nie była niewyczerpalna a pancerz - niezniszczalny. Po prawdzie, to Condor był starym gruchotem. Świetnie się sprawującym, ale starym jak jasna cholera, z masą anachronicznych rozwiązań i bzdurną funkcją przeprogramowania systemu statku na praktycznie już nieużywany i popadający w zapomnienie język. Chociaż to akurat okazało się przydatne.
 Komunikator wydał z siebie beznamiętne piknięcie. Aerrow dotarł na statek.
 Szybko uruchomił kilka funkcji, w które wyposażył tylko swój nadajnik, po czym cicho i powoli ruszył wzdłuż korytarza. Miał jeszcze coś do zrobienia.
 Szczelnie zamknięty, lśniący fioletowawym blaskiem kryształ szalenie mu ciążył. Całą sytuacja mu ciążyła, a nogi drżały z pragnienia odwrócenia się i panicznej ucieczki.
 Chociaż to w obecnej sytuacji było już absolutnie pozbawione sensu.

 ***

Niemalże w tym samym momencie, w którym dotknął stopami posadzki Condora drzwi do hangaru zamknęły się, osłaniając wnętrze solidną warstwą blachy przed atakami wroga. Ciężkie, stalowe żaluzje osłaniały okna, jedynymi punktami, przez które można się było zorientować, co się działo na zewnątrz był stanowiska celownicze. Podbiegł do Finna, który gorączkowo naciskał spust, wysyłając w powietrze kolejne pociski. Rzutem oka ocenił stan amunicji i aż jęknął. niewiele zostało. Gdzieś za nimi rozległ się huk eksplozji, statkiem targnęło silnie, ale po chwili wrócił do stabilnej pozycji. Wyglądało na to, że kamień-pijawka, który Stork miał podrzucić do składu w końcu zadziałał.
- Jak sytuacja?
- Bywało lepiej, ale jestem tu ja, więc nie masz się o co martwić - strzelec uśmiechnął się w charakterystyczny dla siebie, zarozumiały sposób. - No i Bociek nieźle leci, łatwo strzelać.
-  A co z Condorem? - odwrócił się do Piper, która w tym samym czasie kończyła wymianę zdań z Junko.
- W normie - odpowiedziała, odgarniając włosy z czoła. - Nie oberwaliśmy za bardzo, a Junko twierdzi, że lekkie pojazdy da się naprawić.
- A co ze Storkiem? - zmarszczył lekko brwi, wpatrując się w przejście, które powinno prowadzić do kabiny pilota i przy okazji głównego pomieszczenia całego statku. Było zamknięte. Na głucho.
-  Nie mam pojęcia - pokręciła głową. - Wlecieliśmy, to już było zamknięte. Myśleliśmy, ze chodzi o to, aby nie wdarł się żaden Cyklonista, ale teraz to trochę bez sensu.
- Pewnie po prostu spanikował - podszedł do żeliwnych wrót i załomotał w nie w marnej parodii pukania. - Stork? Już po wszystkim, możesz otworzyć!
 Brak odpowiedzi.
- Stork! - uderzył silniej.
 Brak odpowiedzi.
- Pewnie nie słyszy - Piper uśmiechnęła się trochę nerwowo. - To żelastwo ma z pięć centymetrów, nieźle tłumi.
 Oboje doskonale wiedzieli, że mówiła bzdury. Głosów mógł nie usłyszeć, ale łomotanie do drzwi z całą pewnością.
Uderzył ponownie.
 Grzdą, grzdą, grzdą.
 Brak odpowiedzi.
- To bez sensu - roztarł obolałą dłoń. - On nie otworzy, zanim nie znajdziemy się po drugiej stronie globu. Albo jakoś w okolicach.
- Może spróbujmy przez komunikator? - zaproponowała.
Spróbowali.
 Brak odpowiedzi.
 Przygryzł wargę i nacisnął jeszcze raz, mając nadzieję, że tym razem usłyszy drżący i jękliwy głos Merba. Na ekraniku jednak ponownie ukazał się znajomy napis, prosty, ale budzący niepokój.
 Brak odpowiedzi.
- Może się popsuło? - zaproponowała, z niepewną miną obserwując, jak Aerrow raz za razem usiłuje nawiązać kontakt ze Storkiem, coraz bardziej zdenerwowany. Strużka potu spływała mu powoli po czole, wzdłuż zmarszczonych brwi a potem przez kość nosową, zatrzymując się na jego czubku.
 Brak odpowiedzi.
Brak odpowiedzi.
Brak odpowiedzi.

- Do diabła z tym! - warknął, uderzając pięścią w przycisk. A potem zamarł.
 Poza zasięgiem.
 Powoli, blady jak sama śmierć uniósł głowę i spojrzał w oczy Piper, rozszerzone ze strachu tak samo, jak jego własne.



8 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Ha! Udało się odblokować możliwość komentowania dla każdego ^_^

Runek pisze...

Bardzo fajnie napisane, a rozmiarowo takie akurat do przeczytania jednym tchem (chociaż jakby było kilka razy dłuższe, to pewnie też bym się nie oderwał). Jedynie Stork ukazany od strony jego psychologicznej głębi jest dla mnie wyjątkowo osobliwy.

Anonimowy pisze...

Każde zdanie przybija czytelnika w fotel niczym promień blastera. Bogate słownictwo i interesujące opisy działają na wyobraźnie niczym kryształ zasilający. Dodając do tego jeszcze całkiem zgrabny styl, wychodzi wspaniała mieszanka.

Anonimowy pisze...

Bardzo mi się podoba opowiadanie, niesamowicie wciąga. Ukazanie przemyśleń i rozważań bohaterów..Stork wiadomo:D ale jeszcze podobała mi sie Piper z jej przemyśleniami i nawet Aerrow.
Akcja z Finnem i Junko bardzo mnie zachwyca, zmyślne to było :]
Bocian jednym słowem udupiony. Tylko kurcze, niech oni go teraz odbiją...och ta zagłada no!;P Spełniły się mysli naszego
sternika. A słownictwo jakie zmyślne, były tam takie perełki, ale teraz juz nie przytoczę.
Czekam na następna partię opowiadania!
Nath

Anonimowy pisze...

Świetne opowiadanie, Lady. Tak wciągające, że nie da się tego opisać. Jeżeli napiszesz książkę to daj mi znać, a przeczytam ją jednym tchem. Twoi bohaterowie są niesamowicie dojrzali, nie takie dzieci jak w kreskówce.. Podoba mi się, co tu dużo gadać, Lady. Pisz dalej!
` Starling

Anonimowy pisze...

Wow! Opowiadanie na prawdę robi wrażenie.Bardzo dobrze się czyta i strasznie wciąga. Bardzo orginalny styl. Jednak jest w nim coś niepokojącego. Nie umiem tego wyjaśnić, ale to tylko zachęca mnie do przeczytania następnego rozdziału. Nasi bohaterowie wkraczają w kolejny etap swojego życia. Super!Tylko nie wiem czemu na moje usta cisną się słowa " nie spodoba mi się to". Przecież to jeszcze dzieci, więc mam nadzieje, że będą musieli zabijać, albo że któryś z ich nie zginie...
Pozdrawiam:D Akrem24, tak właśnie ta, która teraz przez ciebie nie może po nocach spać spokojnie;)

hevs pisze...

uwaga techniczna: a większą czcioneczkę, co...? i bezszeryfową, co...? bo mi wzrok wysiada...

On wiedział swoje, a złe przeczucia go nie opuszczały, ich lodowaty oddech sprawiał, że cierpła mu skóra
"a" przeniosłabym przed "ich"

przeznaczenia.

**

Wszystko

info o babolcu chciałaś - to masz. gwiazdkę zeźiarło.

Krew szeroką ścieżką znaczyła drogę, którą przebyli, okaleczone ciała ofiar straszyły tych, którzy już przeżyli na jawie i we snach, jako najgorszy z koszmarów, jaki tylko może się przyśnić
"we snach"...? a nie "w snach"? no i sensu całego zdania wciąż szukam... (ale to może być wina ogólnego samopoczucia mojego)

Condor mknął cicho i nieubłaganie w stronę osiedli wroga, przecinając niebo niczym ostrze miecza. A przynajmniej tak lubili o nim myśleć.
wiesz, że "osiedla" skojarzyły mi się z blokowiskami...?

Z resztą, cała załoga miała inne zadania
zresztą. nadużywam tego słowa, to wiem.

Nie raz przyłapywała się na tym, że zbyt optymistycznie oceniała ich możliwości albo po prostu negowała to, że coś może nie wyjść.
się nie udać bym dała. bo "nie wyjść" tak jakoś nie teges.

Iron nie był nigdy nikim szczególnie ważnym w oddziałach Cyklonii, głównie dlatego że był zbyt leniwy, aby cokolwiek osiągnąć.
To brzmi logicznie :D

Już sam mus wspięcia się po schodach był dla niego wystarczającą katorgą, nie
zniósłby jeszcze do tego wspinania się na jakiś metaforyczny szczyt, który wyznaczyła mu ambicja.
Jeszcze chwilę temu starał się zbiec na dół jak najszybciej, żeby na jaw nie wyszedł fakt, iż znowu uciął sobie drzemkę.


Nawet mundur wyglądał inaczej, zamiast standardowego połączenia czerwieni z zielenią od stóp w wysokich oficerkach do głów otulała ich surowa czerń, z nielicznymi złotymi akcentami na mankietach i kołnierzach.
przecinek przed "od stóp". No i czy stopy mogą być w wysokich oficerkach? To znaczy same w sobie? Bo oficerki to już chyba ta wysokość, ze o nogach/łydkach należy mówić... ^^

Przejścia nie ma! – powtórzyli tym samym tonem, jakby imię prawej ręki władczyni Cyklonii w ogóle ich nie ruszyło.
babol. znaczy się myślnika nie ma
i nie wiem, czy "wzruszyło" nie byłoby lepsze od tego potocznego "ruszyło"

Wcisnął przyjacielowi w ręce broń, która została po pechowym Cykloniście, którego spadochron zwiało na któryś z dachów, po czym sam stanął na parapecie.
przegłaś, kochana, przegłaś...

Skoczyli. Mknęli zdumiewająco szybko wrzeszcząc zdumiewająco głośno i modląc się o to, żeby lina nie pękła, skazując ich tym samym na rozklaskanie się na chodniku z wdziękiem dorodnego pomidora.
"modląc się zdumiewająco gorliwie" XD

Z głuchym uderzeniem stopy Junko zaryły w kamienną powierzchnię, wygniatając swoje odcinki i sprawiając, że w górę wieży pomknęło niczym błyskawica pęknięcie.
Wygniatając swoje co?

- Plan się tak jakby nie udał – oznajmił blondyn odpalając komunikator, gry {??} wznieśli się w górę.

Wszystko wzięło się i spierdoliło.
"się" przed "wzięło" bym dała

Wszystko wzięło się i spierdoliło.

**

- Odwrót, powtarzam

i znowu gwiazdkę zjadło

Nie mógł zatrzymać się nawet na chwilę, przeciwnicy mieli znakomicie ulokowane stanowiska. Strzeleckie. On nie był w stanie ich dosięgnąć, a oni mieli ćwiczenia z zakresu strzelania do ruchomego celu.

Zacisnął zęby. nie miał najmniejszych szans wyjść z tej sytuacji zwycięsko.
brak wielkiej litery po kropce

o tym, ze to są dzieciaki piszesz co dwie linijki _o_ irytujące. Ja często opisuje to samo, ale z różnych perspektyw, a tu... co kawałek ten sam wniosek... nie wiem, Stork natręctwo myśli ma? XD

"tym razem" "zresztą" "po prostu" atakują mnie z każdej strony ^^

miejscami styl, jakby naciągany, tzn - ty piszesz, a wen w pokoju obok mecz ogląda...

Co jeszcze... no, napięcie ładnie zbudowane pod koniec. o! no co jeszcze... o kanoniczności się nie wypowiem, może tyle, że widziałam jeden odcinek dawno temu, a bez problemu się orientuję kto jest kto, a pamięć mam dziurawą, więc chyba jest ok.

za resztę wezmę się w terminie późniejszym, może jutro...

Anonimowy pisze...

Masz naprawdę niezły talent! Zastanawiam się, czy to przypadkiem nia ja, tylko ty powinnaś pisać książkę. Język... no, współczesny, jednym słowem mówiąc, ale zdania chociaż "poprawne składniowo". Świetne.