sobota, 25 lipca 2009

Część II: Rozdział III

Przeciwności losu, jeżeli chodzi o moje popisywanie i pisanie ostatnimi czasy, po prostu mnie uwielbiają. Najpierw wysyp windowsa, potem aktywacja systemu eliminacyjnego studentów (sesja), następnie uroczy remoncik w domu i zarżnięcie dysku w lapie (podziękujmy mojemu cudownemu koty, który potrafi się potknąć o kabel w pełnym pędzie.).

Dzięki bogom, miałam nosa i dzień przed zrobiłam backupa, śląc najważniejsze pliki na maila.

Problematyczny okazał się tylko reinstall Worda - trzeba było znaleźć płytę.

W dzisiejszej notce w końcu to i owo wychodzi na jaw.


Rozdział III

- I co teraz? – nader kłopotliwe, acz konieczne w tej sytuacji pytanie padło z ust Finna, przerywając dłuższą chwilę milczenia i wyrywając Aerrow z zamyślenia.

- Co, co teraz? – wymamrotał, marszcząc przy tym brwi. – Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że możemy mu zaufać po tym wszystkim.

- Zwróć uwagę, że o niczym takim nie wspominał – mruknął Stork.

- To z całą pewnością jest pułapka!

- A ty przejmujesz moją rolę – odparował Merb.

- Czy możecie przestać się kłócić? – warknęła z cicha Piper, ale takim tonem, że powiało grozą, a szron niemalże osiadł na ścianach.

Finn gwizdnął z podziwem, Junko schował się za blondynem, Galena swoim zwyczajem ignorowała wszystko i wszystkich, spokojnie zapalając papierosa.

- Ty też? – jęknął z rozczarowaniem Rycerz, wpatrując się w dziewczynę.

- Co „ja też”? – prychnęła. – Myślę, zanim coś zrobię? Owszem.

- W takim razie waszym zdaniem mamy pójść im na rękę? – sarknął, dla lepszego efektu zataczając ręką szeroki łuk. – Po tym wszystkim, co przez nich przeszliśmy…

- Jakbyś nie zauważył, to nikt o nic nas nie prosił – wymamrotała Galena, wydmuchując smugę dymu. – Ot, dali nam informację, bo uznali, że powinniśmy się o tym dowiedzieć. Co z tym fantem zrobimy, to już nasza sprawa.

- Nadal mi się to nie podoba – westchnął ciężko Aerrow. – Nie ufam mu. Nie znoszę go. To on doprowadził do zagłady poprzednich Storm Hawks, zdradził ich, do diabła! A teraz przychodzi, jakby nigdy nic…

- Odnoszę wrażenie, że podczas walki z nim bawisz się wcale nieźle – zaśmiała się złośliwie.

- Do czego dążysz?

– Znasz swojego wroga i to doskonale, młody. Przestań więc udawać idiotę i kierować się tym, co ci w danej chwili na myśl przyjdzie.

- Nawet jeśli tutaj nie ma żadnej intrygi, w co szczerze wątpię – zaczął z namysłem – to przecież wybór nie dotyczy tylko nas. Cokolwiek zrobimy, skutki tego odczują wszyscy.

Przygryzł wargę i spojrzał na swoje stopy, po czym podniósł wzrok.

- Nie chcę brać całej odpowiedzialności za to, co może się stać na nasze barki.

- Co zatem proponujesz? Udawać, że nic się nie stało? – Finn zamrugał. – Stary, mieliśmy samego Dark Ace`a na pokładzie i nikt nikomu nie przywalił w zęby! Po czymś takim nie da się udawać, że nic się nie stało!

- Nie będziemy niczego udawać, Finn. Pora wrócić do Atmosii.

***

Jeszcze niedawno szwadron Storm Hawks lądujący w Atmosii nie budził specjalnych emocji. W końcu wyglądali i byli jeszcze dziećmi w oczach innych ludzi. Poza tym pojawili się znikąd ze sprzętem, który zdecydowanie pamiętał lepsze czasy.

Dzisiaj jednak było inaczej. Sama sylwetka Condora unosząca się na niebie wywoływała nie lada sensację i wiwaty rozradowanego tłumu, kilka osób odpaliło fajerwerki (zdaniem Storka usiłowali zestrzelić statek), inni zadowolili się zbiciem w tłum i robieniem powszechnego chaosu, o hałasie nie wspominając.

Finn zachichotał nerwowo, wyglądając przez okno.

- No cóż, chyba właśnie o tym marzyliśmy, co? – Piper również nie czuła się zbyt pewnie, a wizja przepychania się przez gawiedź nieszczególnie ją uszczęśliwiała.

- Ja nigdzie nie wychodzę – stwierdził Stork kategorycznie, ledwo rzuciwszy okiem na sytuację. – Absolutnie i kategorycznie nie. Nie mam zamiaru zostać zadeptany, stratowany, uduszony…

- Dobrze, dobrze – Aerrow uspokajająco poklepał go po ramieniu, co sprawiło, że Merb podskoczył. – Nikt nie każe ci nigdzie iść.

- Ja myślę – burknął, nadal łypiąc podejrzliwie na resztę drużyny.

Galena nawet nie pofatygowała się do kokpitu. Zresztą nie miała po co, jej osoba na statku Storm Hawks wzbudziła by nie tyle sensację, co poważne kłopoty z Radą Starszych, a tego wszyscy chcieli uniknąć.

Aerrow odetchnął głęboko, po czym dał drużynie znak dłonią.

Wrzawa, skłębiony tłum, entuzjastyczne krzyki, wszystko to pochłonęło ich w momencie, gdy tylko postawili stopę poza pokład Condora. Z trudem i tylko dzięki Junko przebijali się powoli w stronę gmachu zajmowanego przez radę starszych, coraz bardziej skonsternowani i coraz niej zadowoleni.

W końcu jednak dotarli do zbawiennych drzwi i zatrzasnęli je za sobą, po czym oparli o ścianę i odetchnęli głęboko.

- To jednak lekkie przegięcie… - wysapał Finn.

- Myślałem, że lubisz być w centrum uwagi – uszczypliwie wtrącił Aerrow.

- Nie aż tak zmasowanej uwagi! – burknął blondyn, po czym zaczerwienił się lekko. – W dodatku ktoś mnie poklepał…

- Domyślam się, że nie po ramieniu – Piper przewróciła oczyma. – Proszę, oszczędź nam szczegółów.

Dalszą dyskusję przerwało im nadejście Starszego Rady, który nie tak dawno temu wywalił ich za drzwi, uznając za zbyt młodych aby mogli zostać legalnym szwadronem. Mężczyzna wydawał się starszy i bardziej przygarbiony niż poprzednio, a cienie pod oczyma pogłębiły się, nadając mu niezdrowy, starczy wygląd.

- Cieszę się, że zdecydowaliście się nas powiadomić o tym podstępie Cyklonii, zanim zaczęliście działaś na własną rękę – Starszy Rady splótł palce i spojrzał uważnie na szwadron.

- Podstępnie? – Piper zamrugała. – Dlaczego pan od razu zakłada, że to jest podstęp?

- Psst! – Finn szturchnął ją pod żebro. – To Cyklonia.

- Wiem – odwarknęła, oddając mu szturchańca, po czym zamrugała zakłopotana, przypominając sobie, gdzie się znajduje. – Ale… skąd ta pewność?

Kanclerz westchnął ciężko przymykając oczy, po czym odetchnął głęboko i wbił wzrok w Aerrow.

- Wygląda na to, że będziecie się musieli dowiedzieć – zaczął poważnym tonem. – Wiedza ta była skrywana od wielu lat, żeby nie wszczynać niepotrzebnej paniki, ale skoro nie dość, że wróg zaczął mordować na dalece wyższą skalę niż do tej pory i stosuje coraz to większe podstępy… nadszedł czas, aby pewne informacje znowu wyszły na światło dzienne.

- Pewne informacje? To znaczy? – Aerrow z trudem powstrzymał się przed zadawaniem dalszych pytań. Dlaczego Atmosia ukrywała przed swoimi mieszkańcami jakieś informacje dotyczące Cyklonistów? Dlaczego rycerze ani szwadrony też nie mieli jakiegokolwiek pojęcia o istnieniu takich informacji?

Szare oczy Starszego rady po raz kolejny wbiły się w szwadron Storm Hawks i powoli wędrowały po twarzach zebranych. Cisza panująca w pomieszczeniu wydawała się nie naturalna i pełna jakiejś niewysłowionej grozy. Jedyną pewną rzeczą w tym momencie było to, że jakaś tajemnica wypełznie na wierzch po latach przebywania w kurzu i zapomnieniu, a to nagłe pojawienie się sprawi, że świat zadrży w posadach.

- Tutaj nie powinniśmy rozmawiać – powiedział w końcu, wstając. – To długa historia, a nie ma sensu trzymać was przez cały ten czas na nogach. Pójdziemy do archiwum.

Piper ze świstem wciągnęła powietrze. Biblioteka w Kastuul z całą pewnością zawierała największą ilość ksiąg, jakie kiedykolwiek zostały napisane. Ale to w archiwach przetrzymywane były najcenniejsze tomy, pod ścisłą opieką konserwatorów. Nigdy nawet nie wyobrażała sobie, że dane jej będzie znaleźć się w p o b l i ż u , a co dopiero we w n ę t r z u !

Gdy Starszy prowadził ich na miejsce szła na końcu grupy, na lekko drżących nogach, mając wrażenie, że kolana zaraz się pod nią ugną, a serce wyskoczy z piersi. A gdy ciężkie, stalowe drzwi uchyliły się ukazując wnętrze z lubością odetchnęła głębiej… i odczuła lekkie uczucie zawodu.

Miejsca takie jak archiwa powinny mieć pewną swoistą atmosferę. Nieco przerdzewiałe i skrzypiące zawiasy w drzwiach, rzędy drewnianych regałów, zapach kurzu i starości, wytarty niemal do granic możliwości dywanik.

Tutaj jednak zawiasy były idealnie naoliwione, a powietrze tak suche, że zmuszona była odkaszlnąć. Wszystko niemalże lśniło czystością, a zamiast drewnianych regałów stały brzydkie, żelazne szafy o licznych szufladach zamykanych na klucz i podpisanych na małych tabliczkach rzędami cyfr. Wszystko uporządkowane i wręcz sterylne do granic możliwości.

Na środku pomieszczenia, co zauważyła dopiero teraz, zbyt zajęta konfrontowaniem własnej wizji z rzeczywistością, znajdował się stół, również wykonany z blachy i kilka krzeseł, dla odmiany wyścielonych miękką materią, odrobinę przetartą tu i ówdzie.

Uniosła nieco niepewnie wzrok na Starszego Rady, ten uśmiechnął się zachęcająco i wskazał szwadronowi krzesła. Przycupnęła z brzegu, jak najbliżej regałów, żeby mieć chociaż świadomość, że najcenniejsze manuskrypty w całym Atmos znajdowały się w zasięgu jej ręki. Kątem oka wyłowiła kilka oznaczeń z tabliczek i odruchowo próbowała rozgryźć, co mogły oznaczać.

- Może zaczniemy od lekcji historii. W końcu nie przeszliście nigdy oficjalnego szkolenia jak starsze szwadrony – tutaj Starszy westchnął ciężko. – Chociaż to i tak farsa w porównaniu z tym, jak kiedyś to wszystko wyglądało…

- Y… mogę o coś zapytać? – Junko nieśmiało uniósł rękę. Siedział przygarbiony i sztywny, zupełnie jakby się spodziewał, że krzesło może się w każdej chwili zawalić pod jego ciężarem.

Odpowiedziało mu skinienie głową.

- Czy inni… znaczy inne szwadrony też nie powinny tego usłyszeć…? Bo tak mi się wydaje… może źle, oczywiście! - dodał szybko. – Ale chyba dobrze by było, gdyby wszyscy byli zorientowani, prawda?

- Roześlemy gońców we właściwym czasie, nie musicie się o to martwić – uśmiechnął się ciepło. Sztuczne oświetlenie jarzeniówek sprawiało, że wyglądał na jeszcze starszego niż w rzeczywistości, podkreślając każdą zmarszczkę na jego twarzy. – A teraz możemy przejść do rzeczy?

Skinęli głowami, poważni i skupieni. Nawet Finn.

***

W każdej historii jest takie miejsce, w którym dochodzi do wypowiedzenia słów „dawno, dawno temu”, tak jest i tym razem.

Wtedy, kiedy nie istniały jeszcze ani Atmosia, ani Cyklonia ludzie również toczyli wojny. Nieograniczone kodeksem honorowym, jak to jest teraz, dalece bardziej krwawe i brutalne. Chociaż obawiam się, że nasz wróg wraca do starych praktyk.

Stosowano broń, która z łatwością niszczyła całe Terry, pozostawiając po nich jedynie wspomnienie i ostre występy skalne, nieco tylko ponad poziomem Pustkowi.

Masakra, którą uwcześni kronikarze ochrzcili mianem Obrony Ostatniego Fortu miała miejsce na terenach przynależnych do obecnej Cyklonii. Otoczeni ze wszystkich stron zdesperowana załoga Basteji uruchomiła broń, która nigdy nie miała prawa powstać, zmiatając wszystko w promieniu setek mil z powierzchni ziemi.

Oszołomieni ogromem zniszczenia rozmontowali i ukryli części maszyny, która doprowadziła do zniszczenia, a sami opuścili strażnicę i zniknęli z kart historii. Jedynie ostra iglica Basteji, jako jedyna w promieniu wielu mil, wznosiła się ku niebu na wysokości, na których zwykle znajdują się zamieszkane ziemie.

Ponura okolica i jeszcze bardziej ponura sława tego miejsca sprawiała, że przez długi czas twierdza stała opuszczona. Nastąpiły jednak złe czasy, gdy pozostali po wielkiej masakrze ludzie, zamiast ze sobą współpracować zaczęli walczyć. Zdrada i morderstwa w imię władzy stały się chlebem powszednim. Znalazło się jednak kilku sprawiedliwych, którzy zdołali przywrócić porządek i prawość, a ukarać złoczyńców. Basteja stała się więzieniem dla ludzi o sercach tak złych, że nie istniała szansa na poprawę, a nazwa lądu, z którego pochodzili pierwsi noszący miano Podniebnych Rycerzy – Atmosii.

***

Z początku słuchała, zaintrygowana opowieścią. Jednak cały czas starała się zapamiętać jak najwięcej szczegółów otoczenia, świadoma że najprawdopodobniej już Nidy nie dane jej będzie przestąpić progu archiwum. Być może właśnie dlatego, że śledziła wzrokiem kanciaste kontury szafek, zauważyła, że drzwiczki jednej szuflady są ledwo dostrzegalnie uchylone.

Przygryzła wargę. Po chwili zerknęła na Finna, który zastygł z nieco nieprzytomnym wyrazem twarzy, całkowicie pochłonięty przez opowiadaną historię. Szturchnęła go lekko, niby przypadkiem w bok. Gdy obejrzał się, żeby łypnąć na nią z pretensją posłała mu znaczące spojrzenie. Najpierw chciał unieść brwi, ale w porę się zreflektował.

- Chwila – zaczął, niewiele myśląc. Pytanie i tak go nurtowało, a wypowiadając je na głos i wstając, żeby na pewno zostać zauważonym, dawał szansę Piper na podprowadzenie tego, cokolwiek chciała buchnąć. – Ale w Cyklonii jest tylko jedno miejsce, które no… wystaje znad Pustkowi!

- Owszem – starszy skinął głową.

- Ale przecież przed chwilą mówił pan, że to więzienie było! – Finn poczuł jak nadmiar informacji kotłuje mu się w głowie i chyba planuje ewakuować się przez uszy. – To co tam teraz robi główna placówka Cyklonii?

- Jeżeli pozwolisz mi dokończyć opowieść, to się dowiesz – zmarszczył lekko brwi. Blondyn rozejrzał się zakłopotany, dyskretnie sprawdzając, czy Piper siedzi na swoim miejscu, po czym zachichotał i wrócił na krzesło.

- Podniebni Rycerze, jako ludzie prawego serca wzdragali się przez zabijaniem kogokolwiek, nawet kryminalistów, których zbrodnie mogły przyćmić nawet sławę Dark Ace`a. Izolowali więc pojmanych złoczyńców od niewinnych ludzi, którym mogła zostać wyrządzona krzywda z ich ręki – kontynuował Starszy Rady, siedząc praktycznie w bezruchu. – Jednakże utrzymanie pokoju i obrona sprawiedliwości wymaga niekiedy kroków drastycznych i definiowanych jako złe.

- To znaczy? – wtrącił Aerrow, doskonale zdając sobie sprawę z tego, co mężczyzna miał na myśli, nie chcąc jednak uwierzyć. Obrońcy sprawiedliwości przecież nie mogą być okrutni, przecież nie mogą…

- Wszystkie kraty można wyłamać, każde mury kiedyś upadną, Aerrow – powiedział Starszy Rady zmęczonym głosem. – Tak było i w przypadku Basteji. Więźniowie podstępem wydostali się z cel i wymordowali strażników, a wszystko to pod przewodem Wiedźmy, pierwszej spośród nich i najstraszniejszej. Twierdza, służąca niegdyś prawym celom zamieniła się w siedliszcze zła, stolicę krainy, która na cześć przywódczyni została nazwana Cyklonią.

- W mordę… - skomentował krótko Finn.

- Imię Cyclonis przekazywane było z pokolenia na pokolenie, razem z krwią, która przenosi szczególne zdolności.

- To znaczy? – zapytała Piper.

- Być może zdołaliście zauważyć, że obecna Cyclonis włada kryształami daleko bardziej, niż dane jest jakiemukolwiek innemu człowiekowi…

Skinęli głowami.

- Jak więc widzicie walczymy z błędami naszych przodków. Okazali się być zbyt litościwi dla zbrodniarzy i pociągnęło to za sobą niekończącą się falę ofiar – westchnął ciężko.

- Przecież nikt nie decyduje, kim się urodził, prawda? – wtrącił nieśmiało Junko. – No bo że czyjś ojciec był zły, nie znaczy, że także trzeba być…

- Obawiam się, że w tym przypadku tak to nie działa, historia nam to już udowodniła. – Powiedział stanowczo Starszy Rady. – W ich żyłach płynie krew przekazywana z pokolenia na pokolenie, zła krew, która niesie ze sobą tylko zniszczenie i pożogę.

- Ale…

- To na waszych barkach spoczywa odpowiedzialność za losy świata – przerwał, zanim zdążyli coś wtrącić. – Przykro mi, ale nie ma już miejsca na następne ofiary.

Chwilę później wyszli, w nienaturalnej wręcz ciszy, wstrząśnięci tym, co nie zostało wypowiedziane na głos.

Starszy Rady odprowadził wzrokiem drużynę Storm Hawks, zupełnie nieświadomy tego, że jedna z szuflad w archiwum pozbawiona została swojej zawartości. Za to nieomal boleśnie świadom, że gdzieś w Cyklonii znajduje się, zatopiony w krysztale cienki tomik o kruszących się ze starości, pożółkłych kartkach, zszytych zniszczoną konopną nicią, który dla dobra Atmosii powinien zostać rozniesiony w proch i pył.

***

- Czy ci do reszty odbiło, czy tylko dobrze udajesz? – wybuchnął Finn, gdy znaleźli się na bezpiecznym pokładzie Condora.

- O co znowu chodzi? – burknął Aerrow, masując skroń. Od tego wszystkiego, co dzisiaj usłyszeli rozbolała go głowa.

- Mnie o nic nie chodzi, to ona zwariowała! – blondyn oskarżycielsko wskazał palcem na Piper.

- Nadal nie rozumiem…

- Zakosiła coś z archiwum!

Zamrugał i spojrzał oszołomiony najpierw na Finna, potem na dziewczynę.

- Przestań sobie żartować…

- On nie żartuje – powiedziała cicho Piper, spuszczając oczy. Spod bluzki wyciągnęła cieniutki wolimin, prawie że zeszycik.

- Ale… dlaczego? – jęknął. – Czy ty zdajesz sobie sprawę co się stanie, kiedy odkryją, że czegoś im brakuje?

- Bo… no wiesz. Archiwum… ta cała wiedza, ukryta w jednym miejscu, zupełnie jakby zachowywali ją tylko dla siebie… - tłumaczyła się, ciągle nie podnosząc wzroku. – Ciekawość jest zbyt silna.

- Ciekawość zabiła kota – wtrącił Stork, przysłuchujący się dyskusji. – Ja rozumiem głód wiedzy, ale z przejedzenia też można umrzeć.

- To… nie tylko o to chodzi – powiedziała z pewnym wahaniem.

- A o co? – spytał zniecierpliwionym tonem Aerrow.

- Uważam, że Starszy Rady kłamał. A przynajmniej nie powiedział nam całej prawdy.

Po tych słowach na Condorze zapadła cisza absolutna, mimo że świat zdawał się wirować dookoła nich w szaleńczym tempie, zupełnie jak gdyby znaleźli się w oku cyklonu.

środa, 24 czerwca 2009

Część II: Rozdział II

Uh, do diabła. I znowu zastój, nieplanowany. Życie widocznie lubi robić mi na złość.

Z informacji dodatkowych - Beznadziejny niedługo zostanie przeniesiony na onet, jak tylko skończę podstronę. Nowy adres: http://blighter.onet.pl

Kolejna informacja: Zła Krew jest silnie alternatywna w stosunku do najnowszych odcinków serialu. Ot, taka druga wersja, dużo bardziej pogmatwana.

Ciekawostka: fragment z tą przydługą rozmową o Cyklonii i czarnych rycerzach został napisany daawno temu, gdy dopiero zaczynałam bloga.


Rozdział II

Syrena rozwyła się nagle i niespodziewanie, a wypełniony rozbłyskami świateł awaryjnych Kondor zachybotał się niebezpiecznie, gdy w z głośnym łomotem coś uderzyło w kadłub.

- Co znowu? – burknął Stork, stabilizując ustawienie statku i z niechęcią łypiąc za okno. A ostatnio życie było takie spokojne…

- Atakują nas! – wykrzyknął Aerrow, a potem zaczął wydawać pospieszne komendy reszcie Storm Hawks.

- No co ty nie powiesz – Stork przewrócił oczyma. – Trudno tego nie zauważyć…

- A kto? – zapytał nieco sennym jeszcze głosem Junko, którego atak zastał wpół ziewnięcia.

- Cykloniści!

Finn wciągnął z sykiem powietrze i zaklął, Piper nakrzyczała na Finna, Aerrow pobiegł do hangaru, a Junko znowu wpadał w panikę, nie mogąc znaleźć swojej broni. Radarr wydał z siebie głuche jęknięcie i zwiesił uszy.

- Wiem, wiem – Stork uśmiechnął się krzywo, przesuwając nieco stery. – Jak za starych czasów, co? Rozgardiasz, kompletny brak organizacji i profesjonalizmu oraz zagłada czająca się za burtą. Aż się cieplej na sercu robi…

Uniósł jedno ucho, łypiąc na Merba podejrzliwie i zadając nieme pytanie o to, kim jest, i co zrobił z ich pilotem. Lub przez którą burtę go zrzucił ze statku.

- Wiesz może, gdzie zostawiłem kopię testamentu? – mruknął ugodowo do Radarra. Co się ma biedak stresować… zawsze może być gorzej, więc Carpe diem i takie tam. – Leć już, pewnie na ciebie czekają.

Odpowiedział mu salut i krótki skrzek, po czym „jednostka do zadań specjalnych” Storm Hawks odbiegła pospiesznie w stronę hangaru.

***

- Co tak długo? – Aerrow uśmiechnął się krzywo, po czym kciukiem wskazał Radarrowi jego miejsce na ścigaczu – wskakuj i pokażemy im, kto rządzi tym niebem!

- Ktoś tu nauczył się gadać jak człowiek! – gwizdnął Finn z podziwem.

- Przestałbyś! – odwarknął, odpalając silnik.

- Przestałeś się w końcu jąkać przy motywującej gadce! – odparł ze śmiechem blondyn, po czym wyjechał z hangaru, nie czekając na resztę grupy. – Kto zestrzeli najmniej, ten zmywa naczynia!

Piper tylko przewróciła oczyma. Zastanawiając się mimowolnie, ile z tego wszystkiego było tylko grą, pozoranctwem mającym udowodnić, że nic naprawdę się nie zmieniło.

Miała nadzieję, że niewiele.

Silnik skimmera zawarczał miarowo, kojąco, kierownica pewnie leżała w dłoni, a w powietrzu unosił się charakterystyczny zapach smaru, oleju i rozgrzanego metalu. Mimowolnie uśmiechnęła się lekko. Maszyna dawała coś w rodzaju poczucia mocy.

Wymieniła spojrzenia z Aerrow, po czym wystartowali, prosto w mrowie kotłujących się na niebie skimmerów.

Przywódca Storm Hawks rozejrzał się pospiesznie, badając sytuację.

Czternaście wrogich skimmerów w barwach Cyklonii wirowało wśród chmur, lawirując pod ostrzałem z działek obsługiwanych przez Junko z pokładu Condora. Wśród nich – jeden o cięższej, toporniejszej budowie, o ostrych, srogich krawędziach, a na nim…

- Dark Ace – wymamrotał Aerrow i zmrużył oczy, przyspieszając. Jego myśli koncentrowały się na tym, jak dopaść przeciwnika, oczy wbijały się w sylwetkę mężczyzny dzierżącego dwuręczny mieć żarzący się czerwonawą łuną.

Kątem oka dostrzegł jak część ścigaczy Cyklonistów zatacza miękki łuk i opada w dół, prześlizgując się pod korpusem Condora i kryjąc się za statkiem. Zacisnął zęby i włączył nadajnik.

- Stork, Junko?- nieomal wykrzyknął w mikrofon. – Poradzicie sobie.

- Oczywiście, czeka nas tylko zagła… - znajomy głos, zakończony stęknięciem.

- Poradzimy – dobiegł go głos Galeny, która prawdopodobnie wyrwała Mebowi komunikator z ręki. – Ty się tak o nas nie martw, tylko rób swoje, ktoś tam dawno w tyłek nie zgarnął!

Chłopak mimowolnie parsknął cicho.

- Piper, Finn?

- Ta, stary? – rozbrzmiał lekko zawadiacki ton snajpera. Tuż po nim zgłosiła się również dziewczyna.

- Zajmiecie się tamtą bandą sami?

- Się robi, szefie! – entuzjastycznie odparł Finn. I niezwłocznie umieścił palec na spuście.

Niebo migotało od barwnych pocisków emitowanych przez kryształy obu stron, tworzące niebiesko-czerwoną feerię rozbłysków, niczym fajerwerki.

Aerrow uśmiechnął się, odwracając wzrok od przyjaciół zręcznie lawirujących pod ostrzałem wrogich skimmerów i skoncentrował się na swoim przeciwniku.

Dark Ace czekał, stojąc dumnie wyprostowany na skrzydłach ścigacza przestawionego na autopilota. Miecz mienił się delikatnie czerwienią, równie niecierpliwie jak właściciel oczekując zwarcia.

Podniebny Rycerz zmrużył oczy, jego przeciwnik miał korzystniejszą pozycję – stał plecami do słońca. Światło raziło w oczy i sprawiało, że wejście w zwarcie będzie trudniejsze.

Nie miał czasu do namysłu. Tuż obok ucha śmignął czerwony pocisk, niemal w tej samej chwili szkarłatne ostrze śmignęło z drugiej. Targnął maszyną, żeby zejść z linii ciosu, ostrze prześlizgnęło się po krawędzi skrzydła, krzesząc iskry.

Obrócił się, wyciągając noże, w samą porę, aby zablokować kolejny atak.

Radarr szarpnął za kontrolki, skimmer opadł ostro w dół, oddalając się od przeciwnika. Tylko na chwilę – Ace już był tuż za nim, po raz kolejny wznosząc miecz do ciosu.

Aerrow odbił klingę, wykorzystując siłę uderzenia odbił się i przeskoczył przeciwnika. Ten obrócił się i zaatakował brutalnie. Podniebny Rycerz poczuł, jak od siły uderzenia drętwieją mu ramiona, stopy niebezpiecznie przesuwają się ku krawędzi…

W tej właśnie chwili obaj zdali sobie sprawę, że na polu walki panuje cisza. Przerwana zwycięskim sygnałem Condora, dumnie wiszącego wśród chmur.

Dookoła zaczęli gromadzić się pozostali Storm Hawks, zamykając Cyklonistę w ciasnym kręgu.

- Poddaj się – powiedział z nieukrywaną satysfakcją w głosie Aerrow. – Jesteś otoczony.

Dark Ace, wyprostował się, mierząc pełnym dumy spojrzeniem przeciwnika. Poza tym nie zareagował wcale. Za to wszyscy Storm Hawks byli niemal pewni, że za maską spokoju, gdzieś w głębi karmazynowej barwy oczu kryła się kpina.

- Twoi ludzie uciekli – dodała pospiesznie Piper, widząc jak Aerrow zaciska palce na rękojeści noża. Uczucie niepokoju nadciągało wraz z nadchodzącą burzą i nie była pewna, czy zapach ozonu był zapowiedzią nadchodzącej ulewy, czy tylko czymś towarzyszącym złym przeczuciom. – Sam nie masz szans, wiesz o tym dobrze.

- Och? – zdziwił się uprzejmie Ace, po czym dezaktywował miecz. – I co teraz, dzielny Podniebny Rycerzyku?

Gdyby nie grzmot, cisza panowałaby jeszcze długo.

***

Nerwowym, pospiesznym krokiem przemierzył pomieszczenie raz, potem drugi.

Nigdy nie był człowiekiem, który miał szczególnie wiele czasu, a w obecnej sytuacji każda minuta wydawała się absolutnie bezcenna. Tymczasem, zwykle wygadany, smarkacz nie ma najmniejszego zamiaru pojawić się w celu wymiany zdań.

Ręce związane na plecach pogłębiały frustrację, skutecznie uniemożliwiając wyładowanie się na bogu ducha winnej ścianie, czy rzucenie czymś w cholerę. To zawsze poprawiało samopoczucie.

Rozpoczął trzecie okrążenie, koncentrując się na samej czynności przestawiania nóg, żeby chociaż na chwilę oderwać się od ponurych rozmyślań, na temat teraźniejszości i przeszłości, która bezczelnie szczerzyła mu się prosto w twarz.

Storm Hawks, nie zdając sobie sprawy z tego, co właściwie robią, uwięzili jeńca w pokoju, który kiedyś zajmował na Condorze.

Jedna z desek skrzypnęła cicho pod jego stopą. Przystanął i nacisnął nieco mocniej, po czym, wyraźnie usatysfakcjonowany uśmiechnął się krzywo. Skoro nie zauważyli luźnej deski idealnie naprzeciwko drzwi wejściowych, to mogli nie zauważyć innego zakamarka. Który znacznie ułatwiłby mu życie. A samo sprawdzenie, czy na Condorze pozostał jakiś ślad po jego obecności zdecydowanie pozwoli pozbyć się chociaż części frustracji. Podszedł powoli do łóżka, marszcząc brwi liczył panele i usiłował sobie przypomnieć, o który dokładnie chodziło. Minęło parę lat, a skrytki nie używał dosyć często.

W końcu się zdecydował i z rozmachem kopnął w ścianę, nie przejmując się absolutnie rumorem. Długie nogi były błogosławieństwem, inaczej musiałby tłuc głową o ścianę. Ku jego zadowoleniu deska opadła smętnie, zgięta w połowie na niewidocznych do tej pory zawiasach a w szparze tkwiła jego mała, prywatna kolekcja noży, której jakoś nie miał okazji zabrać, zanim zdecydował się zmienić front.

Zacisnął zęby na rękojeści najbliższego i wypluł go na łóżko. Przyklęknął, wykręcając się nieco komicznie zdołał namierzyć ostrze i ująć je w dłonie.

Po chwili krępujące go więzy opadły na podłogę i posłanie w smętnych strzępkach. Podniósł się i rozmasował nadgarstki, raczej z odruchu niż rzeczywistej potrzeby.

Gdy wyciągał pozostałe noże, małe i proste, o lśniących ostrzach, których jedyny urok polegał na doskonałym wywarzeniu, drzwi otworzyły się z hukiem.

- Co ty... - odwrócił się, słysząc dobrze znany głos Aerrow. Chłopak widocznie zachłysnął się słowami, widząc jeńca, obecnie uzbrojonego i uśmiechniętego złośliwie.

Wielkie babsko wpadło do pokoju tuż za nim, siebie i wyciągnęło swoją paskudną broń, stając ramię w ramię z liderem Storm Hawks. Koniec lufy straszył mrocznym wnętrzem, szczególnie że Ace wiedział, co pocisk z tej broni może zrobić z człowiekiem. Mężczyzna uniósł brwi, gdy jego umysł połączył osobę z imieniem i kilkoma faktami wiadomymi na jej temat.

- Ciekawych ludzi sobie znajdujesz, Aerrow - uśmiechnął się złośliwie, zmieniając ułożenie palców na nożach i przenosząc wzrok na twarz kobiety. Oczy mogły wiele powiedzieć o przeciwniku. - A czy ciebie, Galeno, nie wykluczyli przypadkiem z oddziałów rycerzy dożywotnio?

- Chłopak ma wobec mnie dług - odpowiedziała takim tonem jakby toczyli przyjacielską pogawędkę, a nie celowali w siebie z broni.

Stali naprzeciwko siebie mierząc się wzrokiem, gotowi w każdej chwili do ataku. Atmosfera w pomieszczeniu zrobiła się na tyle ciężka, że zawieszenie w powietrzu siekiery wydawało się nie tylko frazeologizmem.

- I będziemy tak stali w nieskończoność? - zapytała w końcu, przerywając ciszę.

- Tyle czasu, to ja nie mam - odpowiedział przesadnie grzecznym tonem. - Ale to twoja broń jest cięższa.

- Jednym słowem liczysz na to, że zamiast zastrzelić cię w tej chwili poczekam, aż ręka mi zdrętwieje, a wtedy ty zrobisz ze mnie szaszłyk? - uniosła brwi.

- Jakieś inne pomysły?

- Zawsze możesz odłożyć zabawki i wyjaśnić, o co ci do cholery chodzi - prychnęła z ironią. - Jesteś za dobrym graczem, żeby tak po prostu dać się złapać…

Aerrow zaprotestował, ale szturchnęła go łokciem pod żebra. Ace skrzywił się lekko.

-... żeby cię na wspominki wzięło, to też nie uwierzę - ciągnęła wypowiedź, jakby nic się nie stało. Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale przeciwnik ją zaskoczył.

Odłożył spokojnie broń, założył ręce na piersi i zastygł w oczekiwaniu.
- Dobra. Punkt dla ciebie, teraz mnie zatkało - opuściła broń.

- Nie powinnaś, on jest niebezpieczny! - wyparował od razu Aerrow, łypiąc wrogo na Ace`a. I przygotowując się do dobycia broni w każdej chwili.

- Ja też – odparła wzruszając ramionami.

Mężczyzna tylko przewrócił oczyma i z trudem powstrzymał ciężkie westchnienie. Też mu się przeciwnik i rozmówca trafił, narwany dzieciak. Ku jego zdumieniu ( a także wszystkich pozostałych, wnioskując z wyrazów twarzy) do rozmowy wtrącił się Stork, dotychczas stojący w cieniu.

- Daj spokój - powiedział, kładąc dłoń na ramieniu Aerrow. - Gdyby chciał nam wszystkim popodrzynać gardła, to dawno byś się wykrwawił. A skoro wcielenie zła, cyklonista i takie tam inne nikogo jeszcze nie zabił, to znaczy, że zabijać nie ma ochoty. Oczywiście to może być zasadzka, ale jaki dowódca siebie by wyznaczał na przynętę...?

Storm Hawks zgodnie i drużynowo wytrzeszczyli oczy na swojego pilota, wpatrując się weń, jakby chcieli zapytać kim jest. I gdzie zakopał swojego sobowtóra. Galena leniwym gestem odpaliła papierosa i zaproponowała cykloniście, ale ten skrzywił się z niesmakiem, usiłując zmienić pozycję tak, żeby dym nie leciał w jego stronę.

- A tobie - Stork kontynuował spokojnym, nieco kpiącym tonem, spoglądając teraz prosto w oczy Ace`a - muszę oddać płaszcz.

Słowa zawisły w powietrzu, gorzkie i bolesne, będące zarówno podziękowaniem, jak i wyrzutem.

Mężczyzna nie przygryzł wargi ani nie odwrócił wzroku, nie pozwolił swoim mięśniom na zadrżenie, a jego twarz była trudną do rozszyfrowania maską. Życie nauczyło go nie okazywać emocji, którymi nie chciał się z nikim dzielić. To, co teraz czuł należało właśnie do tej grupy. Nie miał ani ochoty na demonstracje i rozwlekanie natury rzeczy, ani czasu.

- Skoro już doszliście do pewnych wniosków - rzucił w powietrze beznamiętnym tonem. - To może przeniesiemy się gdzieś, gdzie jest więcej miejsca? No chyba, że lubicie deptać sobie nawzajem po stopach.

- Nawet z wyprutymi flakami będziesz złośliwy, nie? - Galena uśmiechnęła się krzywo, w nieco inny sposób niż dotychczas.

Niechętnie mu przytaknęli i przenieśli się do głównego pomieszczenia. Przez cały czas czuł wzrok Aerrow wbity między łopatki. Irytujące wrażenie, ale postanowił przecierpieć. Zabicie chłopaka mogło być problematyczne, szczególnie że Storm Hawks byli bandą dzieciaków, ciągle żyjących w świecie pełnych idealizmu bajek. Gdyby zdecydował się trafić w czyjekolwiek inne ręce skończyłoby się na trupie. Albo trupach.

Marsz korytarzami Condora był prawie jak cofnięcie się w czasie. Najprawdopodobniej dlatego, że niewiele dało się zrobić ze statkiem, który już za jego czasów wydawał się przestarzały, zmontowany przez pierwszych Storm Hawks z tego, czym akurat mogli dysponować. A młodzi jakoś nieszczególnie przejmowali się wystrojem, czy nadaniem wnętrzu statku ( a przynajmniej jego korytarzom) bardziej osobistego wyglądu.

Przez to wszystko miał idiotyczne wrażenie, że zaraz zza rogu wyskoczą starzy i martwi znajomi. Z wyrzutami do niego w postaci obnażonej broni. Zdawał sobie w pełni sprawę, że to było najnormalniej w świecie głupie, ale nijak nie mógł pozbyć się nadmiernego napięcia mięśni.

Jak tak dalej pójdzie, to będzie musiał przerzucić się na herbatki ziołowe. Wzdrygnął się z niesmakiem. I zdał sobie sprawę z tego, że Aerrow musiał to dostrzec.

Podłość życia nie znała granic.

Znowu wszystko było tak, jak zapamiętał. No... może poza wielkim znakiem szwadronu na podłodze. Widząc lekki uśmieszek na twarzy Merba stwierdził, że lepiej tam nie stawać. Westchnienie żalu, jakie Stork z siebie wydał, gdy wyminął ozdobę uznał, że przeczucie go nie myliło.

Założył ręce na piersi i stał, czekając aż Storm Hawks rozsiądą się przy stole, na którym leżała mapa. Na którą ktoś chyba wylał herbatę i to nie raz, sądząc z bogatego kolorytu plam.

Pozycja stojąca, z pozoru mniej uprzywilejowana dawała mu jednak znaczną przewagę nad rozmówcą. Mógł na niego patrzeć z góry. Chociaż w przypadku Storm Hawks na wszystkich bez wyjątku patrzył z góry i bez tego zabiegu. Stork, który jako jedyny dorównywał mu wzrostem, garbił się upiornie.

Aerrow jednak w jakimś przebłysku geniuszu zrozumiał, o co chodziło, więc rozsiadł się po królewsku. Wrażenie psuło odrapane krzesło, ale przewagę trafił szlag. I tak wprawiał otoczenie w zakłopotanie, zachowując stoicki spokój kamiennego posągu.

- Zacznijmy od tego, że to nie Cyklonia aktualnie odpowiada za ataki... - zaczął, ale nie dane mu było dość do kropki.

- Co?! - wykrztusił zszokowany Aerrow. Reszta zgodnie spojrzała na Ace`a jakby był niespełna rozumu. - Ale przecież...

- Wydaje mi się, że to ja tu wiem lepiej, kogo atakujemy - przewrócił oczyma, demonstracyjnie pukając w napierśnik.

- Skoro nie Cykloniści odpowiadają za ataki, to kto? - Piper uniosła brew. - Przecież nikomu nie przyniosłoby korzyści udawanie Cyklonistów...

- Wy tak mało o świecie wiecie, że aż bym się rozczulił, gdyby mi na to resztki reputacji pozwalały - westchnął ciężko. Wyglądało na to, że na wyjaśnianiu rzeczy oczywistych spędzi znacznie więcej czasu niż planował. nie uśmiechało mu się to, ale nie miał wyjścia.

- Co do reputacji, to ostatnio miałeś spadek formy - Aerrow uśmiechnął się kpiąco.

- Ty nawet nie wiesz, ile się nie nakombinowałem, żeby ten spadek formy miał jakiś sens - prychnął ze zniecierpliwieniem.

- To znaczy, że przegrywałeś specjalnie? - blondyn uniósł brwi, a cała jego postać wyrażała autentyczne zdumienie i brak zrozumienia. - Ale po co? Laski nie lecą na przegrańców...!

Ace powstrzymał nagłą chęć, aby podejść do ściany i przyrżnąć w nią głową (swoją albo czyjąś, zależnie od tego, co postanowi po drodze). Zamiast tego westchnął głęboko i zaczął jeszcze raz, tonem jakim tłumaczy się coś dziecku.

- Nie interesuje mnie to, na co kto leci. Miałem za zadanie dostanie się na pokład statku któregoś z rycerzy nie wyrzynając załogi, a pojmanie mnie ni z tego ni z owego wzbudziłoby podejrzenia - miał nadzieję, że tym razem zrozumieli. - Jeżeli chodzi o ataki... strategia jest prosta. Podszywasz się pod wojska kogoś, kto już napsuł krwi reszcie świata, podbijasz resztę świata, a następnie wyzwalasz uciśnionych, ścinając całkowicie marionetkowego władcę tych, których udajesz, wnosząc pokój i zacieśniając władzę jeszcze bardziej pod pretekstem wyniszczenia pozostałości po agresorze...

- Przestań - wpadła mu nagle w słowo Galena.

Nie rozumiejąc za bardzo o co kobiecie znowu chodzi spojrzał na nią pytająco.

- Łazić przestań, jak na ciebie patrzę, to czuję się zmęczona.

Uśmiechnął się kpiąco i kontynuował przemierzanie pomieszczenia od ściany do ściany. Ruch sprawiał, że wrażenie tracenia czasu na idiotyzmy przynajmniej trochę ustępowało.

- Czyli chcesz powiedzieć, że jest jakaś trzecia strona konfliktu - zaczęła powoli Piper - która planuje wykorzystać Cyklonię do podboju świata?

Ace skinął głową.

- A co z Cyklonis? - Aerrow zmarszczył brwi, tym samym szalenie upodabniając się do własnego ojca. - Ona mi raczej nie wyglądała na... marionetkę.

-Owszem, ona nie jest typem marionetki - uśmiechnął się ponuro - ale czarni jeźdźcy to nie jest ktoś, kogo można lekceważyć.

- Było patrzeć, z kim się zawiera sojusze - Galena przewróciła oczyma. Nowiny jej się nie podobały. Bardzo nie podobały. Jeżeli ktoś zdołał związać ręce cyklonistom... nie ważne, że ich władczyni była młodziutką dziewczyną. Miała moc. Jako marionetka w rękach potężnego umysłu może stać się daleko bardziej niebezpieczna, niż była władając sama. A potem i tak położy głowę pod topór.

Mimowolnie zgarnęła poły fartucha, otulając się szczelniej. Wraz ze zrozumieniem przyszedł chłód, jakby atmosfera przybrała adekwatną do sytuacji temperaturę. Dzieciaki też wierciły się nerwowo.

- Pozostaje jedno pytanie - Stork uniósł twarz, opierając podbródek na ręku. - Co my mamy do tego? Owszem, przyda nam się wiedza, że zgubę i zagładę dla odmiany ściąga ktoś inny niż Cyklonia, tłumaczy to też zmianę metod - skrzywił się wyraźnie - ale nie daje nam jakichkolwiek wskazówek jak uniknąć nieuniknionego.

- Też nie mam pojęcia - Ace wzruszył ramionami. - To nie jest wewnętrzna walka o władzę w Cyklonii jeżeli tak to zrozumieliście. Teraz to szarpanina...

- O honor. I imię - Piper po raz kolejny wpadła mu w słowo. Potwierdził skinieniem głowy. Dziewczyna była inteligentna i szybko chwytała, o co chodziło w grach słów zarezerwowanych dla starych i cynicznych. A Snipe twierdził, że potrafiła też przywalić. Akurat w tych sprawach był ekspertem i Ace mógł polegać na jego osądzie. Siniak też mówił sam za siebie.

- Nadal nie czaję, dlaczego specjalnie dałeś się złapać tylko po to, żeby nam powiedzieć, że to nie wy teraz atakujecie… - mruknął skonsternowany Finn. – Co za różnica?

- Duża – Ace zmarszczył brwi, a jego oczy zalśniły niebezpiecznie. Blondyn mimowolnie się cofnął. – Atakujemy, walczymy, stosujemy metody, które wielu prawym rycerzykom mogą się wydać niemoralne.

- Zabijacie – rzucił tonem oskarżenia Junko.

- Owszem, ale robimy to szybko – czerwone źrenice Ace`a powoli przesunęły się w stronę Storka, który zbladł nieznacznie. – A to jest spora różnica, nieprawdaż?

- Co planujesz teraz zrobić? – zapytała Piper.

- Przeżyć – odpowiedział po prostu, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

- A co dalej z Czarnymi Jeźdźcami? – zapytała, oblizując nerwowo wargi. – Czy…

- To zależy od tego, jakie rozkazy otrzymam – odpowiedział, dostrzegając, że ma problem z zadaniem pytania.

Złote oczy napotkały czerwone, przekazując znacznie więcej, niż zrobiło to kilka wypowiedzianych słów. Gdzieś w kontekście czaiło się przypuszczenie, a nawet obietnica.

- A co teraz? – Galena objęła wzrokiem Storm Hawks i Ace`a. – Sytuacja jest odrobinę… skomplikowana.

- Teraz ja wychodzę, a wy lecicie w cholerę, czy gdzie tam się kierowaliście – stwierdził cyklonista niemalże radosnym tonem.

- Niecałą godzinę temu cię pojmaliśmy – burknął Aerrow. – Myślisz, że tak po prostu pozwolimy ci odejść?!

- Bycie pojmanym mi się znudziło, więc owszem, pozwolicie mi odejść – odparł stanowczo mężczyzna. – No chyba, że masz zamiar próbować mnie powstrzymać…

- Jak do tej pory wychodziło mi to nieźle – uśmiechnął się dowódca Storm Hawks, sięgając po broń.

- Aerrow! – krzyknęła Piper, odruchowo chcąc podejść do chłopaka, ale powstrzymał ją stanowczy ruch ręki cyklonisty. Zamrugała zaskoczona.

- Owszem, ale zastanów się dobrze, młody rycerzyku, ile z tego było tylko twoją zasługą? – na twarzy Ace`a rozlał się paskudny uśmiech, a on mógł tylko zacisnąć zęby i ustąpić.

W duchu jednak obiecywał sobie, że jeszcze pokaże na co go stać.

Krew miała w końcu swoje prawa.

Można ją zmyć tylko inną krwią.

piątek, 10 kwietnia 2009

Część II: Rozdział I

Up, w końcu.

Wiele rzeczy było przeciwko mnie, zaczynając na braku czasu gwarantowanym przez uczelnię, poprzez dezercję wena, a kończąc na tym, że mój dzielny laptop zdołał zgubić windowsa. Nieszczęsny plik oczywiście był zapisany na dysku C, bo jakżeby inaczej. Przepadł w diabły, tak jak i trochę innego dobra, a odtwarzanie wcale nie było takie fajne.

Długość też nieszczególnie adekwatna do czasu, przez jaki trzeba było na notkę oczekiwać, ale mogę obiecać, że postaram się rozkręcić akcję na nowo, bo historia jest warta opowiedzenia.

Wenotwórczo też wpływają nowe odcinki SH, których jeszcze nie znam na pamięć XD

Zapraszam do lektury.



Część II

„Jaśniejsi od tysiąca słońc”

We are not the sons of God
We are not his chosen people now
We have crossed the path he trod
We will feel the pain of his beginning

Shadow fingers rise above
Iron fingers stab the desert sky
Oh behold the power of man
On its tower, ready for the fall

Knocking heads together well
Raze a city, build a living hell
Join the race to suicide
Listen for the tolling of the bell

Out of the universe, a strange love is born
Unholy union, trinity reformed


Brighter than a Thousand Suns; Iron Maiden



Rozdział I

“Owad w sieci”


Stork zamrugał niepewnie I usiadł, próbując dojść do tego, gdzie się znajduje i dlaczego. Pościel była świeża i pachnąca, nieco sprana i szorstka w dotyku, ale ciepła. Uniósł brzeg kołdry. Termos, a raczej kilka, dwa w nogach, dwa kolejne po bokach.

Puścił okrycie i spojrzał na swoje dłonie.

Ciągle był lekko otumaniony, a jego umysł zdawał się odizolowany od świata warstwą waty. Albo czegoś w tym stylu.


Zamrugał z lekkim zaskoczeniem. Poruszył palcami, obserwując je z zafascynowaniem.

Powinny przecież… wstrząsnął nim dreszcz i szybko odegnał niechciane myśli koncentrując się na zsuwaniu stóp z łóżka. Ktoś nawet przebrał go w piżamę.

Wstał, ostrożnie i powoli, przytrzymując się nocnego stolika. Nie był pewien, czy nie zakręci mu się w głowie.

Przeszedł powoli kilka kroków, po czym nieco raźniej ruszył w stronę łazienki. Potrzebował się umyć. Tym też z całą pewnością ktoś się zajął, co przyznał czerwieniąc się lekko, ale wcale nie umniejszało to potrzeby zanurzenia się w ciepłej wodzie. Przycupnięcia w rogu wielkiej wanny, wśród pachnących, lśniących tęczowo bąbelków, podkulenia nóg pod brodę i trwania tak, co jakiś czas tylko sięgając do kranu, żeby dolać nieco gorącej wody.

Wanna była zdecydowanie najbardziej komfortowym miejscem na całym statku. A co najważniejsze – najbardziej prywatnym. Kąpiel pozwalała odwlec nieuniknioną chwilę spotkania się z przyjaciółmi, wysłuchania przeprosin, pytań o samopoczucie i bezsensownej, nerwowej paplaniny. Wzdrygnął się.


Nie chodziło o to, że poczucie wdzięczności wzbudziło w nim niechęć wobec reszty Storm Hawks. Po prostu czegokolwiek by nie powiedzieli, to i tak sprawi, że w jego umyśle znów pojawią się wszystkie wspomnienia, które tak bardzo starał się zepchnąć gdzieś daleko, wymazać wszelkie dowody na to, że cokolwiek się stało…

Prychnął w bańki mydlane, mając szczerą ochotę wyśmiać samego siebie.

Nawet, jeżeli jego dłonie były teraz zdrowe i w pełni sprawne, to ślady minionych wydarzeń i tak pozostaną wyryte na rzeczywistości, niezmienne i trwałe niczym pomnik ze spiżu. Dowodem na to był chociażby łopocący na wietrze płaszcz w odcieniu tak ciemnej czerwieni, że wydawał się czarny, z misternie wyszytym symbolem karcianym na plecach, wiszący na sznurze do prania. Mgliście zastanawiał się, dlaczego w ogóle go wyprali. Spodziewali się mieć okazję oddać…?

Pokręcił głową.

Raczej dlatego, że po prostu nie mieli bladego pojęcia, co zrobić. A czas suszenia pozwalał odwlec chwilę decyzji.

Parsknął po raz kolejny, tęczowe bańki mydlane uniosły się w górę i prysły niczym złudzenia.

Wszyscy byli tchórzami.


Z ciężkim westchnieniem wynurzył się z letniej już wody i zaczął powoli wycierać puchatym ręcznikiem, próbując nie zastanawiać się, co będzie dalej. Ubrał się, równie niespiesznie, krzywiąc się nieco na widok własnego odbicia. Nawet w zaparowanym lustrze można było dostrzec, że przez tych kilka dni stracił na wadze, dotychczas dopasowany uniform wisiał na nim na poły śmiesznie, na poły żałośnie.

Odwrócił wzrok i wyszedł, mając szczerą nadzieję, że uda mu się przemknąć niepostrzeżenie z powrotem do swojego pokoju i zabarykadować tam na resztę dnia, mniejsza o posiłki i inne takie. Zawsze mógł się przekraść w nocy do kuchni, chociaż wątpił, czy miałby na to ochotę.

- Długo każesz na siebie czekać – drgnął i przystanął, gdy usłyszał nieznany głos, witający go w jego własnym pokoju. Zdumiewając siebie samego własną obojętnością spokojnie przyjrzał się nowej osobie na statku. Po chwili oderwał wzrok.

- Dziękuję – wymamrotał, starając się na nią nie patrzeć.

- Nie masz za co, jaszczurko.

- Ryzykowałaś życie razem z nimi, dla mnie…

- A co za różnica, dla kogo? – wzruszyła ramionami. – Słuchaj, nie pomogłam ani tobie, ani twojej drużynie dlatego, że miałam ku temu jakiś szczytny cel czy coś. Zrobiłam to, bo mogłam.

- Dlaczego?

- Co dlaczego? – burknęła, wyraźnie zirytowana.

- Co jest takiego niesamowitego w robieniu czegokolwiek tylko dlatego, że się ma taką możliwość? - pokręcił głową. – To przecież musiało wyglądać jak zaproszenie do popełnienia zbiorowego samobójstwa.

- Możliwość – uśmiechnęła się złośliwie, widząc, że nadal nie rozumiał. – Wolność polega na możliwościach dokonywania własnego wyboru. A to daje moc, jaszczurko. Nawet jeżeli decyzje prowadzą tylko i wyłącznie do zguby.

- To nadal wygląda po prostu głupio – przygryzł nerwowo wargę, gdy zrozumiał, to co przed chwilą powiedział. Powinien być miły, w końcu pomogła ratować mu życie…

Jednak kobieta zamiast się obrazić parsknęła śmiechem.

- Słuchaj, jaszczurko – powiedziała, gdy już uspokoił jej się oddech. Nonszalanckim gestem odpaliła papierosa, ignorując zupełnie fakt, że zmarszczył nos, czując gryzący zapach tytoniowego dymu. – Przestań się zamartwiać, bo to do niczego nie doprowadzi. Jesteś żywy i zdrowy. Tyle. Przyjmij fakt do wiadomości i zdecyduj, co teraz zrobić z tym fantem.

- Mogę zapytać… - wtrącił trochę nieśmiało – jak?

Zrozumiała w mig, nie musiał nazywać rzeczy po imieniu.

- Po prostu. – wzruszyła ramionami po raz kolejny. – Tak się złożyło, że miałam przy sobie kryształ leczący, to i się naprawiło twoje ręce.

- Piper nigdy nie mówiła o czymś takim – zmarszczył brwi, w końcu patrząc jej w twarz, mając nadzieję, że znajdzie tam odpowiedź.

- Bo i nie wiedziała, miała prawo, jest samoukiem. – Odetchnęła, matowa smuga dymu rozlazła się leniwie w powietrzu między nimi. – Te kryształy to rzadka rzecz, bo jednorazówki.

- Musiał być cenny.

- Cenny, nie cenny… nie twój dług, jaszczurko, więc przestań się w końcu przejmować. A. – Mruknęła, uderzając się lekko dłonią w czoło, jakby dopiero sobie o czymś przypomniała. – Reszcie powiedziałam, żeby na razie dali ci chwilę wytchnienia. Musisz odpocząć, nie?

- Dziękuję. – uśmiechnął się lekko. Istotnie, odpoczynek był przyjemną wizją. Dawał czas na to, żeby poukładać sobie po raz kolejny rozrzuconą mozaikę puzzli, którą nagle stało się jego życie.

***

Dni mijały leniwym tempem, minuta po minucie, sącząc się powolnie niczym zbyt gęsty kisiel z przewróconego kubka. Nuda wcale nie była najgorsza, co to to nie. Storm Hawks powitali ją niemalże z radością, bo ciekawe życie nagle okazało się przerażające i niebezpieczne. Letalne, jak to ujął Stork, kiedy odezwał się po raz pierwszy od dłuższego czasu w grupie.


Cisza była jedną ze zmian, które nadeszły powoli i z pozoru niezauważenie, by w najmniej oczekiwanym momencie uderzyć z siłą cyklonu prosto w najczulszy punkt.

Nowa strategia wojsk Cyklonii, nowi wrogowie. Nowi Storm Hawks.

A przynajmniej tak to wyglądało z punktu widzenia Piper, która starała się obiektywnie ocenić przyjaciół.

Junko ciągle był nieśmiały i wpadał w zakłopotanie, gdy znajdował się w centrum uwagi, ale gdzieś zniknęła jego urocza gapowatość, która czyniła Wallopa pociesznym. Teraz… chyba nie chciałaby go zobaczyć w walce. Coś pękło, widać to było w jego spojrzeniu.

Aerrow wydawał się ciągle gryźć porażką, a najmniejszy popełniony błąd, chociażby tak idiotyczny jak upuszczenie kubka wprawiał go w stan bliski frustracji. Od wszystkich dookoła wymagał perfekcji, a jeżeli coś nie wychodziło wpadał we wściekłość – na siebie.

A ona nic nie mogła na to poradzić, bo po prostu nie chciał rozmawiać.

Finn ciągle chrzanił same bzdury, ale jakoś tak bez przekonania, za to z tym szczególnym błyskiem oczach, który mówił o tym, jak bardzo bał się przerwać potok słów. To w końcu jedna z nielicznych rzeczy, które nie zmieniły się na Kondorze.

Paplanina i Radarr, pomyślała, gładząc kudłate nie-zwierzę po łebku.

***

- Ty wiesz, że ja nadal nie wiem, po co latamy z jednego końca Atmosji na drugi? – mruknął zrzędliwie Leery. – W dodatku zimno mi.

- Przestaniesz w końcu zrzędzić jak stara baba? – burknął Dark Ace, starając skoncentrować się na locie, a nie na komentarzach podwładnych.

- Wiesz, po ostatnim to tobie i może się podobać robienie za kostkę lodu, ale ja jestem ciepłolubny… - odpowiedział, po czym pobladł i wytrzeszczył oczy, gdy doszło do niego, co właściwie powiedział.

Bo Ace bardzo nie lubił, gdy przypominało mu się to, co zdarzyło się jakiś miesiąc temu w Greymount. Głównie dlatego, że przez następny tydzień siąpił nosem.

- Przelecisz się zaraz bez ścigacza… spadochron też odetnę – wysyczał wściekle.

- Jak rozumiem teraz udajemy płoteczki przed Absolute Zero? – zapytał beznamiętnym tonem Goshawk, odwracając uwagę przywódcy od zamiaru zamordowania podwładnego.

Odpowiedziało mu skinienie głową.

- To może być problem.

- Boisz się bandy kundli? – uśmiechnął się złośliwie Leery.

- Nie. Przegranie do nich może przerastać nasze możliwości improwizacji…

- Niedocenianie podniebnych rycerzy może się źle dla ciebie skończyć – odpowiedział mu tonem mędrca.

- A przecenianie skończy się wrzodami – burknął Goshawk.

- Czy możecie łaskawie przestać urządzać tu sobie kółko plotkarskie? – wysyczał Ace, mając powyżej uszu przekomarzania się podwładnych.

- A co innego mamy do roboty? Przylatujemy, wszczynamy walkę, odlatujemy. I tak w kółko… - znudzonym gestem oparł się o kierownicę ścigacza, ignorując cały paragraf przepisów tyczących się właściwego użytkowania pojazdu i wbił spojrzenie dwukolorowych oczu gdzieś w panele sterujące, jakby spodziewał się tam znaleźć coś godnego zainteresowania.

- To już będzie ostatni raz, reputacji napsuliśmy sobie dość.

- Oh?

- Po wykonaniu zadania wracacie bezpośrednio do Cyklonii i meldujecie się u pani Cyklonis, wyznaczy wam odpowiednie zadania – kontynuował Ace, ignorując całkowicie cokolwiek, co Leery chciał powiedzieć.

- A ty? – Goshawk pytająco uniósł brwi.

- Ja mam jeszcze coś do załatwienia – uśmiechnął się w mało przyjemny sposób tym rodzajem uśmiechu, na widok którego budynki zaczynały się trząść w posadach, a ludzie zamieniali się w dosyć bezmyślną galaretę ze strachu.

Rozsądnie postanowili nie pytać więcej, ani nawet nie odzywać się, pozwalając przełożonemu zatopić się we własnych myślach.

Po prostu nie było sensu ryzykować życiem, gdy Ace był w tym nastroju.

***

Cyklonis beznamiętnym wzrokiem po raz kolejny prześlizgnęła się po ostrych skalistych klifach wynurzających się z otchłani, pośrodku które znajdowała się stolica jej imperium i zmarszczyła nos. Nie przyzwyczaiła się do duszącego zapachu rozgrzanego powietrza, palonego krzemu i bursztynu, mimo że na balkonie spędzała coraz więcej czasu, opierając wyprostowane ręce na barierce. Wszystko, byle tylko nie siedzieć na przeklętym tronie dłużej, niż było to konieczne. Szczególnie, że coraz częściej w okolicy kręcił się Tiferet, przy którym zmienianie pozycji w poszukiwaniu najbardziej komfortowej nie było wskazane. Żadnych oznak słabości, żadnego wahania. Inaczej sieć intryg, jakimi starała się opleść „sojusznika” stanie się widoczna i wszystkie starania pójdą na marne. Nie mogła zaryzykować, potrzebowała jego wsparcia, a raczej wsparcia potęgi, która za nim stała.

Bo ani ona, ani cała Cyklonia nie cofną się przed niczym, co mogłoby im pomóc w ujęciu Atmos w śmiertelny uścisk. I zaciśnięcia pięści.


- Czy twój czarny as jest rzeczywiście godny swego miana? – powstrzymała drgnięcie, gdy usłyszała chłodny głos za sobą.

- Co masz na myśli? – zapytała, nie odwracając się.

- Jak ja asa, Ace podejrzanie często odnosi porażki – gdyby teraz się obejrzała z całą pewnością zobaczyłaby ironiczny uśmieszek na jego wąskich wargach.

- Nic, co się do tej pory stało nie miało jakiegokolwiek znaczenia – odwróciła się, gorące powietrze rozwiewało jej włosy i poły płaszcza, nadając niesamowity, bardziej pełen mocy wygląd. Dobrze.

- Ależ miało, Cyklonia traci w oczach świata – zmarszczył lekko brwi, a z jego idealnej twarzy nie zniknął pogardliwy uśmieszek. – Niedługo nikt nie będzie się nią przejmował. Czy tego chcesz, pani?

- Odwrócą wzrok, a wtedy uderzymy – odpowiedziała bez wahania, wbijając w niego chłodne spojrzenie.

- A do tego czasu? – podszedł blisko, za blisko, naruszając wyraźnie jej przestrzeń osobistą. – Do tego czasu Cyklonia stanie się pośmiewiskiem a nie zmorą! Wszystko, co budowali twoi przodkowie runie w gruzach, zostawiając cię samą w państewku na skalnym urwisku, moja pani.

- Wszystko jest pod… - zaczęła, ale nie dał jej skończyć. Barierka wbijała jej się w plecy, a rozwiane włosy wpadały do oczu. Szale wagi przechyliły się.

- Pod kontrolą twojego drogiego podwładnego, który całą swoją energię poświęca do zwalczania grupy dzieciaków. – uśmiech poszerzył się. – A co i tak mu nie wychodzi.

- Storm Hawks są bez znaczenia, nie warto się nimi przejmować.

- Czyżby? Wszystko, co w jakiś sposób przeszkadza jest warte uwagi. Pchły w końcu przenoszą różne choroby, prawda?

- Kiedy przyjdzie pora zostaną zniszczeni jak cała reszta – powiedziała stanowczym głosem. Przynajmniej miała nadzieję, że tak zabrzmiał. Niemal słyszała, jak sieć intryg pęka po nici z suchym trzaskiem.

- Mam więc nadzieję, że ten czas nastąpi szybko, pani – skłonił się lekko. – Tymczasem pozwól mi, że to ja zajmę się główną częścią ofensywy, dając twemu asowi wolną rękę, jeżeli chodzi o polowanie na jego ulubioną zwierzynę.

Nie mogła odmówić, odmowa znaczyłaby, że odtrąca jego oddziały, których potrzebowała. Ale nie tylko ona miała swoje własne cele.

Z trudem powstrzymała się przed przygryzieniem wargi.

Właśnie zauważyła sieć pajęczą, pośrodku której się znajdowała.

I to nie ona była pająkiem.