piątek, 23 stycznia 2009

Część I: Rozdział VI

Że tak to ujmę... ups. Przerwa nie była planowana, a przynajmniej nie tak długa, ale wyszło jak wyszło. Życie mi zdominowała nauka i nie miałam nawet kiedy czegoś napisać, nie wspominając o korekcie.

Przed Wami zamknięcie części pierwszej.



Rozdział VI

„Krew. Dług.”

Tym razem wszystko przebiegało zgodnie z planem. Nawet nieoczekiwane pojawianie się Dark Ace`a im nie przeszkodziło, Aerrow jakimś cudem zdołał go unieszkodliwić, przynajmniej tymczasowo.


Piper uśmiechnęła się krzywo, widząc zamieszanie na murach, które rozpoczęło się od niczego innego jak zrzucenia na ludzi niestabilnych kryształów kuchennych. Gorąc, para, dym i krzyki skutecznie uniemożliwiały dowódcom okiełznanie ludzi, a ci bardziej charyzmatyczni szybko tracili rezon, trafieni paraliżującymi pociskami Finna.

Blondwłosy strzelec krążył nad placem, osłaniany przez dziewczynę, jako kluczowy element planu. Ktoś musiał zwracać na siebie uwagę, żeby Aerrow i Junko mogli wkraść się do budowli, a Finn zawsze radził sobie z tym znakomicie.


Stare, dobrze zachowane kamienne mury fortu porastał bluszcz, gęstą i splątaną masą, aktualnie silnie kopcącą i odpadającą miejscami na kostkę, którą wybrukowany był główny plac przed najbardziej okazałym budynkiem wydającym się być wrośniętym w szarą skałę i pyszniący się pięcioma strzelistymi wieżami o wąskich okiennicach.


Odwróciła gwałtownie głowę, dostrzegając jakiś ruch za sobą. Dwa ścigacze Szponów, bez wątpienia jednostki elitarnej. Agresywnego kształtu machiny i ostrzy, które stabilizowały górną parę skrzydeł nie można było pomylić z jakimkolwiek innym pojazdem.

- Finn, będziesz musiał pilnować się sam! – ostrzegła go.

Zacisnęła prawej palce na kosturze, lewą ściskając kierownicę. Tuż obok niej z wizgiem przemknęła jedna z maszyn i okrążyła ją ostrym łukiem, zbliżając się tam bardzo, że bez trudu mogła spojrzeć prosto w oczy Szpona.

Chłodny wzrok ciemnych źrenic wbił się w nią i zdawał oceniać krytycznie.

Zacisnęła zęby, szykując się na odparcie ataku i jednocześnie usiłując nie zgubić drugiego ścigacza, krążącego gdzieś nad nimi.

- Niezły macie tupet, tak wpadać wszędzie, gdzie uzbrojonych ludzi pełno – odezwał się Cyklonista, uśmiechając zawadiacko.

- Nic ci do tego! – wysyczała przez zęby.

- Podoba mi się twoje nastawienie, wyskoczymy gdzieś, zamiast bez sensu okładać się patykami po głowach? – zaproponował nieoczekiwanie, całkowicie zbijając ją z tropu.

- Umawianie się w godzinach służby jest zabronione – powiedział chrapliwym głosem drugi ze Szponów, obniżając lot, tak żeby znaleźć się za Piper.

- Ale ja mówię o umówieniu się po godzinach pracy. To jest różnica – pełna powaga w głosie Cyklonisty wydawała się wręcz przerysowana.

- To też jest zabronione, ona jest wrogiem – odpowiedział ponuro.

- No i widzisz, dziewczyno? – wzruszył ramionami z pozorną rezygnacja, dobywając broni. – Służba mi odbiera całą radość z życia…

Powoli uniósł rękę, a kryształ wieńczący zakrzywiony miecz zalśnił złowieszczo.

Wzmocniła chwyt na kosturze, a wtedy coś trafiło z wizgiem pojazd śniadego Szpona, sprawiając, że runął w dół niczym kamień.

Jego towarzysz ruszył za nim, chwytając spadającego za rękę i wciągając na własny pojazd.


Finn, który nagle znalazł się tuż obok niej właśnie celował, uaktywniwszy lunety, po czym spojrzał na nią z wyjątkowo dziwną miną.

- Co ty wyprawiasz?

- Ja bym chciał wiedzieć, co oni wyprawiają – powiedział obco brzmiącym głosem. – ten którego zestrzeliłem pomachał mi i uniósł kciuk w górę.

- Chyba masz rację. To było… dziwne.

Spojrzał na nią pytająco.

- Mnie chyba podrywał… - wymamrotała zażenowana.

Finn zerknął raz jeszcze przez lunety.

- I właśnie posłał ci buziaka – uśmiechnął się krzywo i parsknął, widząc zdecydowaną zmianę kolorystyki na jej twarzy.


***


- To było tego warte – uśmiechnął się głupio Leery, gdy w końcu znalazł się na ścigaczu towarzysza.

- Danie się zestrzelić? – burknął Goshawk.

- Nie no, przecież sam musisz przyznać, ładna była…

- Za młoda jak dla ciebie.

- Zdąży dorosnąć – wzruszył filozoficznie ramionami, jakby nie było jakiegokolwiek problemu.

Goshawk postanowił nie skomentować i zgodnie z rozkazami udać się do Cyklonii.

- Ty, patrz, mrożonka! – Leery kwiknął z uciechy, pokazując palcem na oszronionego Ace`a w progu, widocznie poddanego działaniu kryształu.

- To że on się nie rusza, nie znaczy, że cię nie słyszy – niebieskooki uśmiechnął się złośliwie, widząc jak jego towarzysz blednie wyraźnie.

***

Aerrow wpadł do wnętrza budynku i rozejrzał się. Tu i ówdzie biegali spanikowani cyklopscy rekruci, najprawdopodobniej świeżego sortu, bo na widok porażki lidera zupełnie stracili głowę do czegokolwiek. Postanowił ich zignorować. Jeżeli byli dla kogoś zagrożeniem, to dla samych siebie. Skrzywił się bezwiednie, widząc jak dwóch niezbyt rozgarniętych szeregowców wpada na siebie w pełnym pędzie, po czym z gracją worków kartofli wali się na ziemię. Obrazu dopełniały głupawe uśmieszki, nijak nie pasujące do sytuacji.

Zamiast tego szukał wzrokiem schodów prowadzących na wyższe kondygnacje.

Odgłos ciężkich kroków za nim.

Odwrócił się gwałtownie.

Junko.

Odetchnął z ulgą, nie chciał tracić cennego czasu na kolejną walkę.

- Chodź, musimy zabrać stąd Storka, zanim Cykloniści się ogarną na tyle, żeby nie strzelać do siebie nawzajem – rzucił i ruszył w prawo, kamiennym korytarzem w stronę schodów ostro zakręcających w górę.

- Wiesz, dokąd? – wymamrotał Junko, rozglądając się. – To prawie jak labirynt, możemy tu błądzić długo…

- Wiem dokąd – uspokoił go i zaczął mozolną wspinaczkę po stromych, kamiennych stopniach. Droga wydawała się ciągnąć w nieskończoność, mimo że musieli dojść tylko do czwartego piętra, jeżeli ufać Dark Ace`owi. Ufać mu!

Aerrow potrząsnął głową, odpędzając niechciane myśli. Nie miał teraz czasu na rozważanie tego, jak bardzo ironiczna wydawała się sytuacja, która zmuszała go do zaufania najgorszemu wrogowi i słuchaniu jego wskazówek.


Pierwsze piętro. Słabo oświetlony, wąski korytarz, strome schody pnące się w górę zimną powierzchnią z szarego kamienia. Zacisnął zęby i przyspieszył.

Drugie piętro. Lekka zadyszka, okna zbyt małe, żeby wpuścić odpowiednią ilość światła do środka. Mroczny i duszny korytarz, cienie tańczące w kątach, niepokojące i nieznane.


Trzecie piętro. I w końcu czwarte.

Poczucie zagrożenia, wszechogarniający, nieodparty niepokój, gdy stanął przed czarnymi, ciężkimi drzwiami o potężnych zasuwach na zewnątrz.

Z nieznanej sobie przyczyny Aerrow poczuł, że zaczyna się bać. Przerażało go to, co może zobaczyć za wrotami do celi. Widział to, co zrobiono Storkowi. I panika oganiała go na samą myśl o tym, w jakim teraz może być stanie.

- Junko… - zaczął zachrypniętym, obco brzmiącym głosem. Odchrząknął, zacisnął pięści – pozbądź się tych drzwi! Tylko ostrożnie!

Wallop w milczeniu skinął głową i niemalże bez wysiłku wyłamał i odrzucił masywną zasuwę. Objął drzwi przysuwając się jak najbliżej ściany i zacisnął palce, stopniowo unosząc je w górę. Wyłamywane zawiasy jęknęły głucho i rozdzierająco.

Wnętrze pomieszczenia było pogrążone w ciemności, jedynym źródłem światła było wąskie okienko. Z początku nie mogli dostrzec sylwetki otulonej ciemnym materiałem leżącej na kamiennej posadzce.

- Stork…? – powiedział Aerrow niepewnym głosem przestępując próg. Zbliżając się do leżącej postaci odetchnął głębiej i zakrztusił się.

Dopiero teraz poczuł wstrętny zapach stęchlizny i wilgoci, odór krwi, choroby, potu i ekskrementów. Duchota panująca w środku wręcz odrzucała.

Junko wyminął go nieco sztywnym, ale stanowczym krokiem, z wyrazem śmiertelnej powagi na twarzy, który nijak nie pasował do pogodnego usposobienia młodzieńca.

Przyklęknął przy skulonej postaci i delikatnie wziął na ręce po czym wyszedł, zaciskając szczęki tak mocno, że uwidoczniły się ścięgna na jego szyi, rzucając głębokie cienie. I w oczach też coś było, coś innego i nieznanego. Przerażającego.

Gdyby postawić mu na drodze przeciwnika nie bawiłby się w ogłuszanie. Po prostu by zabił.

A Aerrow doskonale rozumiał dlaczego.


Powieki Storka uchyliły się na chwilę. Zatoczył wkoło nieprzytomnym wzrokiem rozszerzonych źrenic, po czym z powrotem je opuścił. Ciemne kręgi pod jego oczami były wyraźnie widoczne na pobladłej niezdrowo cerze, posklejane potem włosy opadały na twarz.

- Chodźmy stąd – polecił krótko Aerrow, czując suchość w gardle.

Obaj starali się nie patrzeć na dłonie przyjaciela. Ale nawet krótka chwila wystarczyła, by wyryć obraz pod powiekami, nie pozwalając o nim zapomnieć.

Zaschnięta krew i ropa pokrywające twardą skorupą opuchnięte dłonie, zsiniałe palce pozbawione paznokci i odłamki kości, które przebiły się przez skórę.

Wydawało im się, że szli niewiarygodnie powoli, najpierw stromymi schodami w dół, a potem kamiennym korytarzem.


Cykloniści nie panikowali już, ale też nie atakowali ich. Niemalże demonstracyjnie odwracali wzrok od przechodzących Storm Hawks, ktoś z pozbawioną wyrazu twarzą strzelił kilka razy w ścianę i w sufit, ktoś inny krzyknął mało przekonująco.

Po prostu zostali przepuszczeni. Tak jak poprzednio, zorientował się Aerrow.

Uniósł rękę do czoła w z pozoru niedbałym salucie, który równie dobrze można było wziąć za odgarnięcie włosów. Odpowiedział mu huk pękającej z jękiem szklanej tafli, bo znudzony strzelec chyba trafił w okno.

- Piper, Junko – włączył na chwilę komunikator, gdy wyszli na zewnątrz. – Zbieramy się. Galena, podleć po nas!

Odpowiedział mu potężny, tryumfalny ryk syreny Condora i sylwetka statku malująca się między chmurami otaczającymi twierdzę.

Aerrow odwrócił się na chwilę, kątem oka zauważywszy poruszenie i przystanął, obserwując w idiotycznej fascynacji.

Dark Ace sztywno i nienaturalnie opuścił miecz, wbijając ostrze między kamienie i ciężko opierając się na rękojeści. Szron wyrysował na całej postaci fantazyjne wzory, przez co wydawało się, że mężczyznę oplatają blado-błękitne płomienie, nadając mu wygląd demonicznej personifikacji żywiołu, niczym z opowieści o pradawnych czasach, które kiedyś opowiadała mu matka. Czerwone źrenice rzucały się w oczy, niczym ostatnie iskry w dogasających węglach.

- Uciekaj, póki jeszcze możesz, głupcze…! – wysyczał, patrząc prosto na Aerrow.

Nie mówił głośno, ale pomimo panującego wokoło zamieszania, krzyków i odgłosów wystrzałów jego głos był doskonale słyszalny, jakby przenikał wprost do umysłu.

Odwrócił się bez słowa i dogonił przyjaciela.

Jeszcze długo czuł, że czerwone oczy mężczyzny wbijają mu się w plecy.

***

- Świetnie nam poszło – Piper odetchnęła z ulgą, gdy Condor oddalał się na pełnej mocy z placówki Cyklonistów. – To jak załatwiłeś Dark Ace`a…

-… było niesamowite! – wpadł jej w słowo Finn. – Gościu, wymiatasz!

Aerrow wymamrotał coś pod nosem, mając wielce sceptyczny wyraz twarzy.

- No co z tobą? Powinieneś być dumny, że Ace…

- Dark Ace mi to podsunął – burknął, nie patrząc na przyjaciół.

Zapanowała chwila konsternacji.

- Że co zrobił? – zapytał w końcu Finn, zupełnie zagubiony w mechanizmach, którymi nagle zaczął kierować się świat, całkowicie sprzecznymi z tym, co znał do tej pory. Zupełnie jakby wszystko przewróciło się na lewą stronę, a potem jeszcze fiknęło salto dla lepszego efektu.

- Powiedział, jakiego kryształu mam użyć a potem się specjalnie nadstawił, łatwo mógł uskoczyć…

- Jak rany… masochista – wymamrotał Finn.


Junko wszedł do pokoju, nienaturalnie blady i opadł na jedną z kanap niemal bezwładnie, wbijając wzrok w stół, kurczowo ściskając w rękach gruby, ciemnopurpurowy materiał, lśniący tu i ówdzie czarnymi nićmi, układającymi się w skomplikowany, ale niezrozumiały z powodu licznych fałd i zagięć wzór.

- Junko? – zapytała lekko drżącym głosem Piper. – I jak? Co z nim?

- Galena kazała mi… iść, zanim zdążyłem się przyjrzeć – jego głos brzmiał nienaturalnie i obco. – Nawet nie chciałem patrzeć. To musi cholernie boleć, nie?

Zacisnęła wargi, podeszła i mocno objęła go od tyłu, chcąc dodać otuchy. Pytanie tylko brzmiało: sobie, czy jemu?

Nie chciał mówić dalej. Nie należał do dzielnych wojowników, przerażała go zwykła wizyta u dentysty, o krwi nie wspominając. Na rękach Storka było dużo krwi. Zaschnięta rdzawa skorupa obejmująca okaleczone, opuchnięte palce.

- Nie rozumiem – powiedział w końcu. – Dlaczego. I jak ktoś może coś takiego robić, ot tak.

- I żyć z tym – dodała Piper.

Junko rozprostował materiał, skomplikowany wzór nagle stał się absolutnie oczywisty.

- Widocznie nie tylko my tego nie rozumiemy – westchnął ponuro Aerrow, spoglądając na karciany wzór odpowiadający Asowi Pik.

- Nie wydaje mi się – mruknęła Galena wychodząc z pokoju sternika, wycierając ręce w biały ręcznik. Zostały na nim różowawe smugi. – On to doskonale rozumie.

- I dlatego… - Piper niepewnie uniosła głowę.

- I dlatego nam pomógł – dokończyła za dziewczynę. – Ty, rudy, za mną, mam sprawę. Pospiesznym krokiem wyszła z pomieszczenia, dając tym samym do zrozumienia, że wymagała rozmowy na osobności. Jakoś do tej pory nie zapamiętała imion Storm Hawks i specjalnie się tym nie przejmowała. Rudy, duży, mały, futrzak i mała czarna. Reagowali. Nie mieli wyboru, bo Galena była uparta zdecydowanie bardziej od jakiegokolwiek osła. Aerrow westchnął i ruszył za nią.

Nie przeszkadzało mu szczególnie to, że zaczynała wydawać rozkazy gdy tylko czegoś chciała. Po prostu bał się usłyszeć to, co miała do powiedzenia.

Opuścił pogrążoną w ponurym milczeniu załogę.

***

Jej poważny wyraz twarzy mówił wszystko. Nie musiał pytać, pomimo tego, że nie wypowiedziała nawet słowa doskonale wiedział, co miała mu do przekazania. Gorąco pragnął, żeby się okazało, iż źle zinterpretował grymas kobiety, że to wszystko to nieprawda. Że porażka Storm Hawks nigdy nie miała miejsca, że Stork jest cały i zdrowy.

Jednak samo zaprzeczanie nie zda się na nic. Nie potrafił cofnąć czasu, ani wymazać wszystkiego tego, czego w świecie nienawidził. Zamiast tego musiał stawić temu czoło.

- On… będzie żył, prawda? – zapytał, a głos drżał mu zdecydowanie bardziej, niż by tego pragnął.

- Tak. Będzie żył. – skrzywiła się. – Tylko nie wiem, czy mu się to spodoba.

- Co masz na myśli?

- Jego ręce – chłodne, pełne rezerwy oczy kobiety napotkały jego wzrok i uwięziły spojrzeniem. – Rany da się zaleczyć, ale dłonie nie będą już sprawne.

- Czyli nic się nie da zrobić? – jęknął, czując jak ziemia rozstępuje mu się pod nogami. Przecież to było… niemożliwe. Absolutnie niesprawiedliwe. Niewyobrażalne. Aerrow miał wrażenie, że świat stał się ponurym i przerażającym miejscem, gdzie pod łóżkiem rzeczywiście czają się potwory. Gdyby tak nie było, to przecież takie rzeczy nie miałyby miejsca.

- Normalnymi metodami? – prychnęła. – Nie. Nawet jeżeli jakimś cudem uda się ułożyć te cholerne puzzle z jego kości, to i tak ma na tyle uszkodzone nerwy i stawy, że wiele to nie da.

- Normalnymi? – podjął ostrożnie.

- Są metody, dawno zapomniane, zagubione w otchłani czasu lub wyczerpane. – uśmiechnęła się krzywo. – Nasi przodkowie lekce sobie ważyli los potomnych, używając cennych kryształów do leczenia bzdurnych obrażeń i chorób, które można było zwalczyć w inny sposób.

- Kryształy leczenia? Piper nigdy nie mówiła…

- Od dawna łatwiej znaleźć kamyk o podobnej potędze do tego w Atmosji, niż coś, co ma moc leczenia. Przeważnie kryształy da się w jakiś sposób naładować o ile nie zostały zniszczone, ale akurat te żeby uleczyć coś poważniejszego od kataru muszą zostać wchłonięte przez organizm…- wzruszyła ramionami. - Sam widzisz, jednorazówki.

- Musimy to zrobić! Nie zostawimy go tak, jest członkiem naszego szwadronu!

Uśmiechnęła się, słysząc żar w jego głosie i pewność siebie w oczach.

Oddanie i wierność zawsze ceniła. Szczególnie, jeśli było się to komuś winnym.

- Masz szczęście, że wiem, gdzie ostatnio widziano taki kryształ – wsunęła ręce do kieszeni i mierząc zaskoczonego chłopaka wzrokiem.

- Gdzie…? – zdołał wykrztusić.

- W mojej kieszeni – wyszczerzyła się złośliwie, prezentując na otwartej dłoni drobny, opalizujący kamień o łagodnych, obłych krawędziach. – Zdajesz sobie sprawę, że zaciągasz potężny dług, prawda?

Skinął głową, z poważnym wyrazem twarzy i desperacją, doskonale widoczną w oczach.

- Czego chcesz w zamian? – zapytał przełykając ślinę i starając się, aby jego głos nie zadrżał.

Powiedziała.

Zamrugał oszołomiony wpatrując się przez chwilę w kobietę, doszukując się kpiny lub drugiego dna układu.

W końcu uśmiechnął się radośnie i uścisnął jej rękę, powstrzymując głupi i stanowczo nieodpowiedni odruch rzucenia się jej na szyję.

***

Drzwi, za którymi dłuższą chwilę temu zniknęła Galena wraz z Aerrow uchyliły się i wyszła zza nich kobieta.

Storm Hawks jak jeden mąż wbili w nią pełen wyczekiwania wzrok.

Wyszczerzyła zęby i uniosła oba kciuki w górę, co sprawiło, że pomieszczenie rozbrzmiało entuzjastycznym aplauzem. Piper uścisnęła Junko, który ocierał ukradkiem łzę wzruszenia, Rararr z radosnym okrzykiem rzucił się na Finna niemalże obalając go na ziemię.

Obserwowała ich uważnie, szukając cieni w ogólnie panującej radości.

Znalazła je. Doskonale wiedziała gdzie szukać i czego.

Mimo wszystko, każdy ze Storm Hawks zdawał sobie sprawę, że pamięć pozostanie.

A ran zadanych umysłowi nie da się wyleczyć za pomocą kryształu.

Zmiany nadeszły, grzmiącym krokiem, otoczone ponurymi chmurami, zwiastując burzę.