sobota, 15 listopada 2008

Część I:Rozdział V

Witam po dłuższej przerwie. Wen mi się trochę zbuntował na SH i aktualnie wiszę nad Beznadziejnym. Też się chłopakowi coś od życia należy.
Coś się zaczyna dziać i to coś konkretnego... zapraszam do komentowania.



Rozdział V


„Miecze skrzyżowane”


Harrier rozglądał się uważnie, usiłując dostrzec jakiekolwiek nieprawidłowości. Kilku ludzi wpadło z rana do kwater rycerzy informując, że dostrzeżono w okolicy śmigacze z całą pewnością należące do szponów. Pewien starzec upierał się nawet, że oddano salwę do jego kurnika, ale żaden z pozostałych Rex Guardians nie był w stanie powiedzieć, dlaczego Cykloniści mogli żywić personalną urazę do drobiu.
Postanowili więc to zignorować i zając się samymi natrętami. Trzeba wyrównać rachunki. Nie dość, że ich oszukali, to jeszcze cholerny Dark Ace podbił mu oko. Ciemnofioletowe limo zdecydowanie nie wpływało na poprawę wyglądu Harriera, a on lubił wyglądać dobrze.
Nawet ucieszył się, gdy dostrzegł w oddali ostre, ordynarne kształty cyklopskich pojazdów. Nie miały w sobie absolutnie nic z gracji i subtelności tradycyjnych modeli. Pełne ostrych krawędzi, ciężkie i monstrualne, nastawione na walkę w każdym calu swojej konstrukcji. Także taką polegającą na staranowaniu i zmiażdżeniu przeciwnika.
Harrier skrzywił się, wspominając sromotną porażkę, po czym dał znak drużynie. Rozdzielili się, okrążając przeciwnika.

***

- Nadal nie rozumiem, dlaczego my latamy, do ciężkiej cholery, w kółko! – Goshawk łypnął spode łba na dowódcę, po czym znów wbił wzrok przed siebie. I zrzędził dalej. – To jest absolutnie, kompletnie bez sensu…
Dark Ace puszczał wszystkie uwagi mimo uszu. Zdążył się przyzwyczaić do gderania mężczyzny, przy którym chmura gradowa wyglądała niczym szczyt optymizmu. Był niezłym wojownikiem, pomimo tego, że do absolutnie wszystkiego odnosił się z charakterystycznym tylko sobie fatalizmem, graniczącym z rezygnacją. Od czasu do czasu łapał się na wypatrywaniu u Goshawka cech fizycznych właściwych Merbom, ale niczego nie mógł się dopatrzeć.
Rozejrzał się z pozoru obojętnie i zaklął w duchu. Obrońcy Terry, psia ich mać, oni tu inwazję w miniaturze odstawiają, a zgrai idiotów udających bohaterów i latających na zabytkowym sprzęcie jak nie było, tak nie ma.

Nie był do końca pewien, ile razy okrążyli ten wystający ponad chmury kawałek gruntu, ale zaczął się poważnie zastanawiać nad wywieszeniem jakiegoś transparentu, lub wypisaniem w powietrzu pary wulgaryzmów za pomocą barwnego dymu. W zasadzie szczeniackie zagranie, ale powoli dochodził do wniosku, że inaczej nie da rady.
Zaczynał się już powoli godzić z utratą jakiejkolwiek reputacji i nawet układał w myślach możliwie krótki i treściwy przekaz na temat tego, kim były matki Rex Guardians, ale wtedy na niebie zalśnił pierwszy z idiotycznych, dwuskrzydłych i złocistych wraków, z których tutejsi rycerze byli tacy dumni.
Jakoś zdołał powstrzymać westchnienie ulgi.
Gdy spomiędzy puchatych obłoków wyłonił się zabytkowy niszczyciel, mimowolnie się wyszczerzył.
- Pilnować mi maszyny – polecił krótko ludziom.
- Jesteś pewien? – Leery, niski i szczupły młodzieniec o ogorzałej cerze uniósł pytająco brew.
- Masz odwagę negować moje rozkazy?- burknął Ace.
- Nie, no skąd! – pośpiesznie zaprzeczył. – Nie to, żebym się bał, czy coś, ale… no wiesz… tak jakby… mają przewagę ilościową.
- Wszystko zostało zaplanowane. A ty musisz się z tym pogodzić. Albo użyć spadochronu i zafundować sobie miły spacer po Pustkowiach.
Goshawk wzruszył tylko ramionami. Przewaga, nie przewaga, rozkaz jest rozkaz.
Leery wymamrotał tylko coś pod nosem i wlepił swoje cudaczne dwukolorowe oczy w horyzont. Brązowo-zielone spojrzenie przeważnie wprawiało rozmówcę w konsternację.
W przeciwieństwie do większości Szponów nie wpadali w panikę na sam widok Ace`a. Owszem, wzbudzał w nich respekt i owszem, doskonale zdawali sobie sprawę, że był niebezpieczny.
Znali go jednak lepiej od innych i wiedzieli, na co sobie mogą pozwolić. Lepiej… zdaniem Goshawka to słowo nie oddawało sytuacji. Nikt nie wiedział, co tak naprawdę dzieje się w głowie dowódcy, nie znał jego motywów ani pragnień. I nikogo to specjalnie nie obchodziło. Byli żołnierzami. Żołnierze mają wypełniać rozkazy. Taka była ich rola i ich miejsce.

Harrier wychylił się przez barierkę i zmrużył oczy, w końcu uśmiechnął się z kpiną.
- Trzech – rzekł i założył ręce na piersi. – Tylko trzech… Dark Ace za nisko nas ceni.
Gdzieś wśród chmur znajdowały się ścigacze jego ludzi. Cykloniści mieli odciętą drogę ucieczki.
Wbrew jego oczekiwaniom nie wpadli w panikę, nie przyspieszyli też. Tempem niemalże leniwym zbliżali się do statku Rex Guardians.
- I znowu się spotykamy, Dark Ace! – wykrzyknął Harrier. – Tym razem nie ujdziesz z życiem i zapłacisz za to, że nas oszukałeś!
Chciał coś jeszcze dodać, ale zauważył, że złowrogi Cyklonista przewrócił oczyma i aż go zatkało z wściekłości.
- Stań do walki, jeżeli masz odwagę! – wycharczał tylko.
Dark Ace skłonił się z przesadną grzecznością, uśmiechając złośliwie.
Powolnym, wyćwiczonym i wydającym się nieco nienaturalnym, wręcz mechanicznym ruchem dobył miecza i aktywował kryształ. Czekał, ciągle z uśmiechem przyklejonym do twarzy, wpatrując się w przeciwnika.
Harrier zgrzytnął zębami. Prosty kindżał*, jakiego od wielu pokoleń używali wszyscy Rex Guardians, rozbłysł złocistym światłem, które uwydatniło staranne zdobienia pokrywające ostrze. W porównaniu z nim monstrualnej wielkości broń Ace`a wyglądała topornie i wulgarnie, niczym zapaśnik postawiony obok tancerki.
Nie znaczyło to jednak, że był mniej skuteczny.
Harrier zamachnął się mieczem, tnąc na odlew. Czerwonooki błyskawicznie uniósł rękę, z dziecięcą łatwością blokując cios, jakby jego miecz był zabawką, a nie monstrualnym narzędziem mordu. Rycerz cofnął się o krok, wyprowadził kolejny cios, markując pchnięcie. Ace po prostu się odsunął, schodząc z drogi, a szkarłatne ostrze śmignęło w górę, zbijając miecz przeciwnika z toru. A potem sam zaatakował, z gwałtownością i furią nawałnicy. Harrier odskoczył, miecz zagłębił się w żelaznym pancerzu statku, jak gdyby solidny kawał blachy nie stanowił dla niego jakiejkolwiek bariery.
Wykorzystał moment i wyprowadził kolejne pchnięcie, zmuszając przeciwnika do odsunięcia się od broni. Cyklonista przez moment całkowicie bezbronny uśmiechnął się w zatrważający sposób, po czym rzucił w stronę zaskoczonego rycerza, całkowicie ignorują wzniesiony do ciosu kindżał. Gwałtownym ruchem wyszarpnął miecz z trzewi statku i w ostatniej chwili obrócił się, zbijając cios. Stał teraz opierając się plecami o barierkę, mając naprzeciwko siebie wroga w znacznie korzystniejszej sytuacji. Szach.
- Ty i twoi ludzie jesteście okrążeni – wydyszał wściekle Harrier. – Możecie tylko poddać się albo skoczyć licząc na szybką śmierć na Pustkowiach.
- Ty wiesz co? – Ace uśmiechnął się ironicznie unosząc jedną brew. Uczucie deja vú było wszechogarniające. – To ja chyba skoczę.
Harrier Wytrzeszczył oczy, widząc jak jego przeciwnik zwinnie przesadza barierkę i znika za nią. Podbiegł i wychylił się, wypatrując spadającego ku własnej zgubie ciemnego kształtu, lub jaskrawych kolorów spadochronu. Zamiast tego zobaczył podeszwy. A potem wszystkie gwiazdy na niebie, a w nich swoją przyszłość.
- Wychylanie się przez barierkę jest niedozwolone, wiesz? – mruknął Ace, rozcierając rękę. Wcześniej zdołał zauważyć, że w niewidocznym z góry miejscu statek miał wygodną ramę, za którą można było chwycić, co też wykorzystał. Tak samo jak nieodpartą chęć obserwowania czyjegoś lotu bez śmigacza.
Chociaż nie był to aż tak dobry pomysł. Prawie sobie wyłamał rękę w łokciu, gdy błyskawicznie wybijał się do skoku z powrotem na górę.
Krytycznie ocenił stan nieprzytomnego rycerza. Siniak na twarzy zostanie mu szalenie wręcz interesujący. Ale poza tym chyba nic szczególnego.
I dobrze.
Potrzebował żywego i przechwalającego się przegonieniem Cyklonistów Harriera, a nie bardzo martwego Harriera. Z martwych nigdy nie było pożytku, za to zdumiewająco wiele kłopotów. Trzeba było coś zrobić z ciałem, bo z czasem zaczynało śmierdzieć, odpowiadać na serie głupich pytań, wysłuchiwać bzdurnych domysłów, odpierać równie głupie vendetty tych, którzy poczuli się urażeni wysłaniem kogoś na tamten świat…
Poza tym trupy nie gadały. A długi język i przechwałki, które Rex Guardians uwielbiali idealnie się nadawały do tego, co Ace miał zamiar osiągnąć.
Obszedł mężczyznę powoli, zdecydowanie zbyt powoli jak na swój gust, dając mu czas na odzyskanie przytomności i przynajmniej w przybliżeniu na skoncentrowaniu wzroku na tyle, żeby mógł go poznać.
Następnie dał swoim ludziom znak ręką, skłonił się dwornie przed usiłującym podnieść się Harrierem i wyskoczył poza barierkę.

***

- Pełne glorii i chwały zwycięstwo – sarknął Leery.
- Zamknij się – fuknął Ace.
I nie wyrzucił przy tym podwładnego z siodła. Zgodnie spojrzeli na niego jak na nie z pełna rozumu. Przeważnie jeżeli cokolwiek nie wychodziło wpadał w prawdziwie morderczy humor i biada temu, kto nieopatrznie znalazł się na jego drodze, lub wypowiedział nieodpowiednie słowo. Tymczasem nie wydawał się być w specjalnie złym nastroju, mimo że Terrę Rex opuszczali dosyć pospiesznie, oddając od czasu do czasu strzały w stronę staroświeckich ścigaczy, których właściciele puszyli się jak dorodne kwoki domniemanym zwycięstwem.
- Przecież moglibyśmy… - zaczął Leery.
- A właśnie, że nie – uciął Dark Ace, odwracając głowę w jego stronę. – Mamy inne instrukcje.
- Chcesz przez to powiedzieć, że rozkazano nam dobić ostatni gwóźdź do trumny reputacji Szponów? – Goshawk uniósł chłodne, błękitne oczy i spojrzał w twarz dowódcy. Uniósł brwi, widocznie zauważywszy coś niewidocznego dla innych. – Ale jaja…
- Tak, mamy dobić reputację. Mnie też się to niezbyt podoba, ale słabego przeciwnika wszyscy lekceważą. Możemy to wykorzystać.
- Uznają, że szkoda na nas marnować czas – mruknął Leery. – A my wtedy ukręcimy im łeb.
- Ukręcimy – potwierdził Dark Ace, wpatrując się z nieodgadnionym wyrazem twarzy w horyzont.

***

Piper przetarła oczy i przewróciła kolejną stronę atlasu. Finn ze zdumiewającą i niespotykaną u niego cierpliwością wertował przewodniki turystyczne, raz po raz unosząc głowę i porównując zdjęcia z tym, co udało się wychwycić na stop-klatce dającej najostrzejszy obraz okna.
- Mógłby wysłać nam kartkę pocztową z pozdrowieniami gdziekolwiek są, to by ułatwiło sprawę – wymamrotał, rzucając tomik na rosnący nieuporządkowany stosik innych, już przejrzanych, a teraz mnących się w kącie, razem z kilkoma mapami i przewodnikiem po restauracjach, który należał do Junko. Na szczycie umościł się Radarr, przeglądając stary atlas historyczny.
- Finn… - jęknęła, spoglądając na niego karcąco.
- Wiem, wiem… - wymamrotał, odwracając wzrok. – Po prostu mam wrażenie, że tracimy czas, tyle nad tym siedzimy i ciągle nic.
- Nikt nie spodziewał się, żeby bazy wypadowe Cyklonistów były specjalnie popularne – oparła głowę na dłoni i przewróciła kolejną stronę z barwnymi fotografiami. No i potrzeba czasu, żeby doprowadzić Condora do stanu używalności…
- O statek bym się akurat nie martwił, zarwała nockę – wymamrotał. – Wstałem w nocy pójść się napić i zapytałem, co ona robi o tej porze…
- A co ona na to?
- Mogę nie powtarzać? – spojrzał na nią żałośnie, mimowolnie pąsowiejąc. Słownictwo Galeny obejmowało bardzo szeroki zakres pojęć z gatunku tych, których raczej nie powinno się poruszać w mieszanym towarzystwie.
- Możesz – uśmiechnęła się lekko. – Ale jak tak dalej pójdzie, to popadamy ze zmęczenia, wszyscy, jak jeden mąż. Nikt nawet nie myśli o spaniu, więc Junko tłucze coś całodobowo, a Aerrow lata po statku w te i we wte, nadzorując wszystko i pomagając wszędzie, gdzie się da…
- No to trudno, Cykloniści ulegną potędze oddziału zombie – zażartował.
Spojrzała na niego groźnie.
- No co, no co… - wymamrotał i zagrzebał się z powrotem w przewodniku.
Miała wielką ochotę skomentować jego głupie żarciki, ale wtedy Radarr wydał z siebie zwycięski okrzyk, stając na chwiejnym stosie książek i broszurek, zwycięsko dzierżąc stare tomiszcze. Konstrukcja pod nim zadrżała i osunęła się, w tumanie kurzu.
- Radarr? Znalazłeś? – zapytała drżącym głosem.
Odpowiedział jej radosny skrzek, zakończony kichnięciem.
Z okrzykiem szczęścia rzuciła się do kąta, uściskała zakurzonego bohatera chwili, zabrała mu przewodnik, uściskała zaskoczonego Finna, po czym praktycznie rzuciła stare tomiszcze na stolik i zagłębiła się w lekturze.
Blondyn zamrugał oszołomiony, po czym spojrzał na Radarra, który tylko wzruszył ramionami i kichnął po raz kolejny.
- W roku… nie, historyczna treść nas nie obchodzi… potem założono fort – uniosła oczy znad książki. – Jeżeli to jeszcze stoi, to z całą pewnością tam!
- Czytaj dalej – mimowolnie zerknął jej przez ramię. W innych okolicznościach skomentowałaby jego nagłe zainteresowanie słowem pisanym, ale teraz nie miała na to ani czasu, ani ochoty.
- …założono fort, co sprawiło, że przez następne sześćdziesiąt lat Terra Greymount stała się przyczółkiem Podniebnych Rycerzy…
- To dlaczego teraz tam są Cykloniści? – zamrugał zdezorientowany.
- Bo to podbili – pokazała mu palcem ustęp w książce. – Czterysta lat temu. Musimy powiedzieć reszcie!
Finn przytaknął, ale nie miał już za bardzo komu. Piper wybiegła z pokoju, popisując się podziwu godną żywotnością jak na czwartą nad ranem.
- Dziewczyny – mruknął, spoglądając na ziewającego Radarra, po czym mimowolnie zerknął ponownie na książkę.
Czterysta lat. Zdawał sobie sprawę, że zarówno rycerze jak i Cyklonia istnieli od dosyć długiego czasu, ale żeby aż tyle… w dodatku przez cały ten czas walczono. Przerzucił następne kartki. Potem tym złym udało się opanować świat, ale w końcu ich władza została ukrócona, a Cyklonis chciała przywrócić dawny stan rzeczy.
- To jest jakieś takie trochę wtórne – skomentował, krzywiąc się nieznacznie.
A potem stwierdził, że równie dobrze może iść spać. Ziewając nie będzie za dobrze celować.
Galena widocznie była tego samego zdania, wnioskując z krzyków, które przez chwilę zdominowały wczesnoporanną ciszę, a które Finn praktycznie zignorował, zapadając w sen, w którym wszystko zdawało się krążyć obłędnie szybko.

***

Odetchnął głęboko rześkim, jeszcze pachnącym nocą powietrzem i uśmiechnął się mimowolnie czując zimny wiatr chłoszczący skórę i targający włosami.
Prawdę mówiąc nie przepadał za Cyklonią samą w sobie, za gorącem tchnących z rzek lawy znajdujących się na Pustkowiach, zapachem palonego bursztynu i wszechobecnym, gryzącym w oczy dymem. Tutaj, wyżej było znacznie przyjemniej.
- Dokąd teraz lecimy? – z kontemplacji wyrwał go głos Goshawka. Niski, chrapliwy, jakby ktoś uparcie tarł jednym kawałkiem skały o drugi.
- Wracamy – odpowiedział.
- Cyklonia? – wymamrotał Leery, patrząc na Ace`a z niejakim zawodem.
- Nie. I moglibyście z łaski swojej zwracać się do mnie z jakimiś tytułami – dodał zrzędliwie.
- Po co? I tak nie ma tutaj nikogo, co by wygadał – Goshawk wzruszył ramionami.
- A polatać bez ścigacza to byś nie chciał? – dowódca uśmiechnął się krzywo.
Nie byli przyjaciółmi. Przyjaciele zawsze sprawiali tylko nadmiar kłopotów, zmuszali do angażowania się w bezsensowne potyczki i ratowania kogoś z jego własnych opresji. A czasami też zdradzali. Lub trzeba było ich zdradzić.
Przyjaźń nie należała do opłacalnych rzeczy.
Szczególnie wtedy, kiedy człowieka oplatały inne więzy, daleko silniejsze od czegokolwiek innego na świecie.
- Czyli lecimy no… tam? – śniady Cyklonista skrzywił się z wyraźnym obrzydzeniem. – I co dalej? Przecież tam nie ma nikogo, z kim mielibyśmy walczyć, ani do kogo przegrywać…
- Ale za to jest czego pilnować – uśmiechnął się złośliwie. – A mam przeczucie, że będzie i przed kim…
Oby, dodał w myślach.
- Znaczy, że…
- Znaczy, że trzymamy się strategii, a wy zamykacie gęby – warknął.
Cykloniści spojrzeli po sobie, po czym zgodnie jak jeden mąż wyszczerzyli zęby.
- Tak jest, panie kapitanie!
Ace z trudem powściągnął chęć, aby obu zestrzelić. Potem musiałby ich szukać.

***

Wraz z nastaniem ranka przyszedł czas na rozpoczęcie planowania. Jednocześnie zbliżali się do fortu. Nikt nie chciał tracić czasu.
- A jeśli się nie uda? – wymamrotała niepewnie Piper, po raz kolejny sprawdzając wszystko.
- Uda się – prychnął Finn. – Jak się trzymamy twoich planów to się udaje. A jak się nie trzymamy, to improwizujemy.
Zamrugała, patrząc na niego, jakby widziała blondyna pierwszy raz w życiu.
- No co no? – odwrócił się. – Chciałem być miły, czy coś. Nie to nie…
- Finn ma rację – Aerrow nieśmiało położył dłoń na jej ramieniu – tym razem się uda.
- Ma się udać! – wykrzyknęła Galena, nie odwracając się nawet, zbyt zajęta trzymaniem statku w ryzach. Umiała pilotować, ale nie było nawet po co ją porównywać z Merbem. – A jak się nie uda, to powystrzelam!
- No to chyba nie mamy wyboru, nie? – wyszczerzył się blondyn. – No i przez radio złapałem to i owo, myślałem, że ktoś się wygłupia…
- Co? – spytała załoga jednym głosem, wbijając w niego spojrzenia. Zaczerwienił się lekko, zażenowany gwałtownym skoncentrowaniem uwagi na swojej osobie.
- No… - zaczął niepewnie. – Cykloniści tak jakby coś knują, znikli gdzieś razem z Ravess, Snipe znowu szkoli młodzików w Akademii. Dark Ace według tych z Terra Rex dał ciała do Harriera…
- Tego nadętego bufona? – prychnął Aerrow. - Przecież to zupełnie nie ta liga!
- Też mi się tak wydaje – wzruszył ramionami. – Ale Rex Guardians się nachwalić nie mogą, jak to zmusili go do ucieczki. Moim zdaniem po prostu znudziła go ta ich gadka zanim w ogóle do walki doszło…
- Ale co nam to właściwie daje? – spytał niepewnym głosem Junko.
- To, że być może nie będzie zbyt wielu obrońców w forcie. Nie możemy ryzykować… - tłumaczyła Piper. I w pewnym momencie zamilkła.
Zawsze ryzykowali, wykonywali rzeczy niebywałe w iście karkołomny sposób, wybierali najmniej spodziewane i najniebezpieczniejsze metody.
Storm Hawks, którzy nie chcą ryzykować.
Coś się kończy, uświadomiła sobie. Pewien etap z ich życia zniknął daleko za nimi, zostawiając ich na zakręcie.
I coś się zaczyna. Miała tylko nadzieję, że to będzie dobre coś.
Przed nimi powoli wyrastała spowita pierzastymi chmurami Terra o szarych, porośniętych świerkowym lasem wzgórzach i fortem obronnym o starych, wykutych ze skały murach i strzelistych wieżach.
Prawie jak zamek z bajki.
Mieli wielką nadzieję, że zwyczajem opowieści dla dzieci i ta skończy się dobrze.


***

Biegł kamiennym dziedzińcem, rozglądając się dziko. Gdzieś w tym miejscu musiał być Stork, tylko gdzie?! Zacisnął zęby. Muszą go znaleźć, nie pozwolą go więcej krzywdzić…
Zatrzymał się nagle, gdy w drzwiach do jednego z budynków zauważył znajomą sylwetkę.
- Witaj, Aerrow – uśmiechnął się podle. Jego oczy lśniły w ciemności niczym oczy demona.
- Zejdź mi z drogi! – wykrzyknął, aktywując oba sztylety.
- Najpierw musisz mnie pokonać – potężny, dwuręczny miecz rozbłysł szkarłatnym blaskiem.
Aerrow rzucił się na niego w furii, ale mężczyzna sparował atak, po czym zmusił go, żeby się cofnął.
- Dlaczego to robisz?! – Aerrow odskoczył i przyjął pozycję wyjściową. – Przecież ty…
- Jesteśmy wrogami, czyż nie? – natarł po raz kolejny, chłopak sparował uderzenie. – Przedstawienie musi trwać!
Oczy ponoć są zwierciadłem duszy. Nie mogą kłamać, zawsze odbija się w nich prawda. Mówiły więcej niż słowa. Uzupełniały mowę o wszystko to, co nie mogło zostać powiedziane na głos. Patrząc przeciwnikowi można było łatwo odgadnąć jego następny cios, zamiary.
Trudno było dostrzec to, co się kryło za dziwnymi, szkarłatnymi źrenicami mężczyzny. Teraz jednak, w połączeniu ze słowami…
Aerrow rozumiał, co przeciwnik ma na myśli. Rozumiał i szanował.
Kolejny sparowany cios, lśniący karminowym ogniem miecz uderza w kamień, powoli go topiąc, Ace stoi niebezpiecznie blisko, praktycznie ramię w ramię.
- Wschodnia wieża, czwarte piętro, czarne drzwi – wysyczał mu do ucha, po czym kopnął kompletnie zaskoczonego chłopaka w splot słoneczny.
Aerrow zwalił się na ziemię.
Mężczyzna powolnym krokiem, z kpiącym uśmieszkiem na twarzy zbliżał się, gdy rycerz próbował wstać.
- I to wszystko, na co cię stać? – zakpił i zaśmiał się złowrogo, mierząc w niego ostrzem.
- Jeszcze cię zaskoczę – zdołał wykrztusić. Skoro już są przy udawaniu, to Cyklonista mógłby udawać trochę mniej realistycznie.
Roześmiał się w odpowiedzi, dając mu tym samym czas na to, żeby na powrót stanąć na nogi.
Aerrow starał się odzyskać oddech i nie stracić przeciwnika z oczu. Przestąpił krok, potem następny. Rzucił się do ataku. Ace uchylił się zręcznie i chwycił go za rękę. Chłopak miał wrażenie, że jego nadgarstek znalazł się w imadle. Nóż sam wysunął mu się z ręki. Mężczyzna pociągnął silnie, obrócił miecz w ręku.
- Kryształ lodowy, idioto! – był tak blisko, że czuł jego oddech na swojej skórze, a mimo to ledwo słyszał jego głos. Uderzył nożem w wolnej ręce, zmuszając przeciwnika do przerwania uścisku. Ace sparował i odbił cios silnie, umożliwiając mu odskoczenie na pewną odległość.
Wsunął rękę do kieszeni, wymacał chłodny kształt kryształu i uniósł wzrok, napotykając spojrzenie mężczyzny. Stanowcze, przepełnione pewnością siebie, szkarłatne oczy.
Prawą rękę uniósł gotową do obrony, za pomocą lewej zdołał jakoś zamienić kryształy. Zmiana barwy aury była praktycznie niezauważalna.
- I co? – kpił dalej Ace. – Nie potrafisz nic więcej?
- Jeszcze się przekonasz! – warknął Aerrow i błyskawicznie zaatakował. Lśniąca fala energii pomknęła w stronę mężczyzny, który uniósł miecz by sparować.
Nawet by mu się to udało, gdyby nie pokrywający wszystko żarłoczną falą lód i szron.
Przywódca Storm Hawks nie czekając, aby podziwiać swoje dzieło, przebiegł obok znieruchomiałego przeciwnika, mgliście zastanawiając się, czy Dark Ace przypadkiem nie złapie kataru.


*kindżał – prosty miecz obosieczny o szerokim ostrzu i rękojeści zredukowanej do minimum, przeważnie stosunkowo krótkie (wyj. kama kaukaska, na której się oparłam). Chociaż równie dobrze mogli używać hiszpańskich claymore…

sobota, 11 października 2008

Część I: Rozdział IV

Witam po raz kolejny, tym razem przerwa dłuższa. Być może będą jeszcze dłuższe, wszystko zależy od tego, czy uda mi się wyskrobać trochę czasu na pisanie wtedy, kiedy nie będę zdechła zupełnie...
Uprzejmie apeluję o zostawianie komentarza ze swoim podpisem ( w odpowiednim okienku bądź w treści komentarza) albo adresu bloga, bo lubię wiedzieć, z kim mam do czynienia. Jasnowidzem nie jestem.
Zaczyna się coś dziać, w dodatku wyciągnęłam pewne elementy z pierwszego rozdziału. Pierdołki zdumiewająco ważne fabularnie, więc zwracanie uwagi na detale w moich tekstach ma dużo sensu...

Rozdział IV

„Piątka mieczy”


Przesyłka, którą odebrali w Kastuul okazała się być taśmą zawierającą zapis wideo z kamery obejmującej pomieszczenie przerobione pospiesznie na salę tortur. W dodatku bezcelowych, oprawca nie zadał ani jednego pytania, a krzyk zdawał się sprawiać mu przyjemność.

Aerrow stał przy oknie i nerwowo obracał kasetę z makabrycznym nagraniem w dłoniach, targając koniuszki taśmy bez udziału woli. To było oczywiste, że muszą go ratować, szczególnie teraz, kiedy… przygryzł wargę. Rumieniec zażenowania pojawiał się na jego twarzy na wspomnienie słabości, jaka go dopadła.

Jako przywódca powinien dawać wszystkim wzór swoją nieugiętą postawą… tymczasem nawet Piper trzymała się lepiej od niego. A przynajmniej tak wyglądała. Blada jak sama śmierć i nadzwyczaj poważna, ale ciągle myśląca zdumiewająco logicznie. Powinien się z tego cieszyć.

Finn też jakoś się trzymał, chociaż chodził jak struty, nie mogąc usiedzieć w miejscu choćby przez pięć minut. Junko, przeważnie nieodłączny towarzysz przebojowego blondyna zaszył się w warsztacie, tłukąc gorączkowo młotkiem w coś, czego nie chciał nikomu pokazać, od rana do późnej nocy.
Nikt nie zwrócił mu uwagi na hałas. Nikt nie mógł zasnąć.

Trochę ciężko było sprawdzić, jak się ma Galena. Wszystkie jego próby spełzały na niczym przez gęsty dym papierosowy, który otaczał kobietę niczym chmura burzowa. Paskudny zapach po prostu nie pozwalał mu podejść, a z oddali i poprzez szarawe smugi trudno było dostrzec wyraz twarzy.
W grę wchodziło jeszcze to, że nie lubiła dzielić się z nikim swoimi przemyśleniami. Wydawała rozkazy, informowała ich o czymś, lub złośliwie komentowała. Nic poza tym.
Uśmiechnął się gorzko, wpatrując we własne odbicie w szybie. Spora część taśmy, którą przyklejona była karta już odeszła.
Nigdy nie przypuszczał, że ot tak odda stery statku ledwo napotkanej osobie. W dodatku o takiej reputacji. I chyba popełniając przy tym przestępstwo. Przynajmniej przy tym obstawał Tritonn.
Nie mieli jednak jakiegokolwiek wyjścia.
Szczególnie teraz. Nie spodziewał się, że ktokolwiek w Cyklonii posunąłby się tak daleko i upadł tak nisko, żeby łamiąc wszystkie, dawno ustanowione przez Konsulat konwencje i prawa torturować jeńców. A jednak.
Nagranie było przerażającym i niezaprzeczalnym dowodem.

Taśma puściła nagle, z nieprzyjemnym trzaskiem. Barwny kartonik łagodnym, łukowatym ruchem powoli opadał na ziemię, lądując w końcu u jego stóp.
Skrzywił się i opuścił wzrok, by przykleić na nowo taśmę lub ją oderwać całkowicie, ale zatrzymał się wpół gestu. As Pik ciągle tkwił przymocowany do taśmy.
Przyklęknął i uniósł drugi kartonik. Zmarszczył brwi. Karta wyglądała co najmniej niezwykle. Zamiast kilku prostych symboli i cyfr w rogach karta przedstawiała pięć mieczy, których ostrza przebijały bladą, odciętą dłoń niemal w tym samym miejscu.
- O co z tym, do cholery, chodzi? – powiedział na głos, uważnie studiując kartonik pod światło, spodziewając się znaleźć jakąś informację, odcisk pisma, cokolwiek. Rewers był nienaruszony. Tak samo jak druga karta.
Z całą pewnością otrzymali jakąś ukrytą wiadomość. Problem polegał na odszyfrowaniu przekazu.
Może ktoś inny będzie wiedział. Pierwszą osobą do której poszedł była Piper. Wiedziała w końcu bardzo dużo, więc jeżeli pismo było ukryte w jakiś sposób, to ona potrafiła je znaleźć. Najpierw próbowała okadzić kartę nad płomieniem świecy, ale gdy to nie pomogło zabrała się za bardziej finezyjne sposoby. Wszystkie próby spełzły na niczym.
Z jękiem opuściła głowę i położyła czoło na chłodnym blacie.
Przeleżała tak dłuższą chwilę, po czym wstała. Karta z całą pewnością zawierała w sobie jakąś wiadomość. Nie miała pomysłów, jak można wydrzeć ten sekret, ale przecież nie była tutaj sama.
Założyła ręce na piersi w głębokim namyśle. Junko z całą pewnością nie miał zielonego pojęcia na ten temat. Pytanie Radarra o cokolwiek mijało się z celem – w kalamburach najlepszy był Stork.
Zostawał jeszcze Finn. Zdecydowanie nie, mógł najwyżej znać masę gier i kilka trików karcianych.
Zrezygnowana poszła poinformować Aerrow o porażce. A potem razem poszli do kabiny pilota. Źle się czuła sam na sam przy cynicznej, pewnej siebie kobiecie, która uparcie traktowała ją jak dziecko.
A Aerrow tak czy siak był potrzebny na miejscu, żeby podjąć jakąś decyzję.

***

- O, karta Tarota – Galena uniosła brwi, trzymając kartonik dwoma palcami za jeden z rogów. – Skąd macie? Wróżby nigdy nie były szczególnie popularne w Atmosii.
- Wróżby? – zapytał, nie do końca rozumiejąc.
- Niektórzy wierzyli, że można odczytać przyszłość i w związku z tym zmienić własne przeznaczenie – wzruszyła ramionami, odkładając kartę na stół. – Różnych rzeczy do tego używali. Kamieni z wyrysowanymi literami tak starymi, że sposób ich wymawiania był niejasny, ułożenia gwiazd, kart, czasami w celach wróżebnych wypruwali komuś albo czemuś flaki.
- Po co? – Piper wzdrygnęła się. – Przecież w czyich… wnętrznościach nie może być zapisane nic takiego.
- Mnie się pytasz? Zawsze traktowałam to raczej jako ciekawostkę.
- Znalazłem ją, gdy odkleiłem kartę z kasety – przygryzł wargę. – Więc to powinna być jakaś wiadomość.
- Sprawdziłam wszystko, co mi przyszło do głowy – Piper skrzywiła się lekko. – Nie było tam nic napisane sokiem ani niewidzialnym atramentem. Innymi odczynnikami też nie. Sprawdziłam nawet reakcję z kilkoma kryształami, w razie gdyby ktoś użył opiłków w farbie, ale to też nic nie wykazało.
- Bo wy lubicie sobie utrudniać życie – prychnęła. – Karty Tarota wykonuje się wedle pewnego wzorca. Nawet brak znajomości symboliki nie przeszkadza w interpretacji.
- Mamy domyślać się po obrazku – mruknęła skonsternowana Piper – co ktoś chciał nam powiedzieć?
Galena skinęła głową.
Aerrow przyjrzał się jeszcze raz karcie. Zmarszczył brwi.
- Dark Ace chce mi obciąć rękę? – rzucił z namysłem.
W pomieszczeniu zapanowało pełne konsternacji milczenie. Galena zamrugała i potrząsnęła głową. Tok rozumowania młodego rycerza zdecydowanie przerastał jej możliwości.
- Dlaczego ty go w ogóle łączysz z tą wiadomością?
- Podpisał się kartą – wzruszył ramionami – pod którą była inna karta. Nie widzę powodu, dla którego to nie miał być on.
- A ja nie wiem dlaczego – burknęła pod nosem Piper – miałby wysyłać zaszyfrowane pogróżki. Przecież to, że z radością obciąłby ci to i owo wiedzą absolutnie wszyscy!
- Punkt dla ciebie.
- Niekoniecznie – Galena zmarszczyła brwi, po czym wyjęła z kieszeni paczkę papierosów. Wyciągając jednego, wsuwając końcówkę z filtrem do ust i odpalając kontynuowała wywód – być może Aerrow ma rację. Ace to złe, złośliwe bydlę, ale ma też inne cechy oprócz bycia zmorą dla całego świata.
- Trudno w to uwierzyć – dowódca przewrócił oczyma. – On żyje walką i jest wszędzie tam, gdzie najwięcej się dzieje. Albo gdzie zaraz zacznie się coś dziać.
- Akurat na nagraniu nie wyglądał na zbyt zadowolonego… - nawigatorka nie była szczególnie przekonana.
Aerrow milczał przez chwilę w namyśle, po czym westchnął i powoli, jakby mówienie sprawiało mu trudność, zaczął tłumaczyć.
- Słuchaj, on jest wojownikiem – spojrzał na Piper i przyspieszył nieco, żeby nie dać jej szansy czegoś wtrącić. – Owszem, atakuje od tyłu, z zasadzki, oszukuje jak się tylko da i robi wszystko, żeby wygrać. Ale nie sądzę… nie wydaje mi się, żeby bawiło go branie jeńców i… inne rzeczy.
- I twierdzisz, że przez to byłby gotowy nam pomóc? – dziewczyna spojrzała na niego z niedowierzaniem. – Przecież jesteśmy jego wrogami…
- I co z tego? – wymamrotała kobieta, ubiegając Aerrow. – To choleryk, z ognistym temperamentem. Jeżeli coś mu nie pasuje, to zrobi wszystko, żeby stan rzeczy zmienić, nie ważne jak.
- Twierdzisz, że zrobił to bezmyślnie? – Piper z niedowierzaniem spojrzała na kartę. – Ale to przecież wymaga wiedzy i no… inteligencji.
- To, że ktoś działa bez namysłu nie znaczy, że jest idiotą – Galena przeczesała palcami włosy. – A nawet jeśli, to akurat nam jest to na rękę, nie?
- Ta… tylko jak to wytłumaczyć reszcie? – Aerrow zakłopotany spojrzał za siebie. – Trochę trudno będzie to wytłumaczyć Finnowi i Junko.
- Ja się tym zajmę – zaofiarowała się Piper.
- Podsumujmy – mruknęła Galena gasząc papierosa w plastikowym kubeczku, który służył jej za popielniczkę. – Dark Ace nie podobają się aktualne metody Cyklonii, więc postanowił przesłać nam zaszyfrowaną dla własnego bezpieczeństwa wiadomość o tym, że wpadniemy prosto w pułapkę, jeżeli będziemy trzymać się instrukcji.
- Brzmi… idiotycznie – podsumowała Piper.
- A czego ty się od życia spodziewałaś? Logiki? – prychnęła Galena. – Brzmi nieprawdopodobnie, ale to jak na razie jedyna rzecz, której możemy się trzymać.
- Tak przy okazji… - Aerrow zatrzymał się stojąc już przy drzwiach. – Skąd ty znasz Ace`a?
- Ja? – uniosła brwi w przesadnym zdumieniu. – Z nikąd. Niby jakim cudem?
- Mówiłaś tak, jakbyś sporo o nim wiedziała – mruknął z cieniem podejrzliwości w głosie.
- Po prostu słyszałam to i owo a reszty się domyśliłam – odparła wymijająco.
Był święcie przekonany, że nie mówiła prawdy, a przynajmniej całej prawdy. Nieszczególnie mu się to podobało.

***

Spróbował się złośliwie uśmiechnąć, ale najprawdopodobniej marnie mu to wyszło.
Przynajmniej potrafił trzymać język za zębami i nie powiedział, gdzie obecnie powinna znajdować się reszta drużyny.
Miał szczerą nadzieję, że nie wpadną na żaden głupi pomysł. Ani że nie znajdą zbyt szybko nowego pilota. Niewielu poświęcało się nauce skomplikowanego i praktycznie nieużywanego języka, więc trochę się namęczą.
On znał go tylko dlatego, że dawało mu to dostęp do starych inskrypcji opisujących wszelakie pułapki. Ironiczne, że musiał zastosować tę wiedzę przeciwko własnej drużynie.
Skulił się i przygryzł. Loch był tak samo zimny jak poprzednio.
Z lekką konsternacją spojrzał na ciemny materiał.
Będzie miał zagadkę na resztę życia.
Do celi odprowadził go Ace. Praktycznie rzecz biorąc – przeniósł. Stork nie był w stanie ustać na nogach, co dopiero wspominać o chodzeniu. A potem narzucił mu na ramiona płaszcz. I odszedł, wszystko bez jednego słowa.
Zabawne, zawsze uważał go za symbol zła wszelkiego. A teraz… oblicze zła zmieniło się zdecydowanie i na samą myśl włosy stawały mu dęba i z chęcią obgryzałby paznokcie.
Gdyby je jeszcze miał.

***

Dark Ace z pogardą spojrzał przez okno na żołnierzy ćwiczących musztrę. Pod wodzą Snipe`a, co samo w sobie zakrawało na jakąś parodię. I tak też wyglądało.
Nowi rekruci obsesyjnie gubili rytm marszu, potykali się podczas ćwiczeń z bronią. Jednemu prawie udało się trafić w jego okno, gdy stracił kontrolę nad kryształem.
Absolutnie żałosne, danie takim imbecylom broni do ręki zakrawało na szaleństwo.
Chociaż sam nie był lepszy.
Wykrzywił wargi w ironicznym uśmiechu.
Już fakt, że w ogóle miał czelność robić cokolwiek na własną rękę zakrawało na pomieszanie zmysłów. Plany Cyklonis powinny być jego planami, jej życzenia – sensem życia.
Wiele się zmieniło, a wszystko co zostało zaczęło się niebezpiecznie chwiać w posadach.
Dlatego musiał wziąć sprawy w swoje ręce, zanim cały świat z hukiem zwali mu się na głowę.

Regularny stukot obcasów. Odwrócił się gwałtownie.
- Nerwowy dzisiaj coś jesteś – Ravess uśmiechnęła się kpiąco odchylając głowę, żeby zademonstrować długą szyję. Nie to, żeby cokolwiek ją ku niemu ciągnęło. Po prostu lubiła się podobać, a prezentowanie własnych atutów przy każdej nadarzającej się okazji sprawiało jej wyraźną przyjemność.
- Mam swoje powody – założył ręce na piersi, opierając się plecami o ścianę. Podeszła, wyjrzała przez okno i zmarszczyła nos.
- Jeżeli obserwowanie tej szopki za oknem wpłynęło na twoje samopoczucie, to się nie dziwię.
-Twój brat wydaje się bawić wcale nieźle…
- Mój brat jest idiotą – przewróciła oczyma. – Nie mów, że nie zauważyłeś.
- O dziwo jak już uda mu się kogoś wyszkolić… - zaczął powoli. Zaplanował tę rozmowę, potrafił przewidzieć reakcje kobiety.
- …to otrzymuje wiernego, ale ślepego na wszystko pieska – prychnęła.
- Wydaje mi się, że teraz będziemy takich potrzebować – uśmiechnął się krzywo.
Patrzyła przez dłuższy czas za okno, obserwując nieudolne starania rekrutów i bębniła palcami o parapet. W końcu, wzdychając głęboko odsunęła się od okna i stanęła naprzeciwko Ace`a opierając ręce na biodrach i starając się wyglądać na pewną siebie. Starała się… dobrze powiedziane. Reputacja ciągnęła się w ślad za nim, a także zataczała ponure kręgi tam, gdzie nawet nie planował się pojawić. Nawet jego właśni ludzie czuli przed nim respekt. O ile tak można nazwać to, że cały czas spodziewali się ostrza miecza w trzewiach.
- Czego chcesz? – zmarszczyła brwi.
- Wiesz, gdzie jest Głębia? – zapytał po prostu obojętnym tonem. Szkarłatne oczy bacznie obserwowały każdą reakcję rozmówczyni.
- Ta dziura w ziemi? – prychnęła. – To prawie że ruina!
- To zrób coś z tym – wzruszył ramionami.
- Po co?
- To idealna twierdza. Nie da rady jej zaatakować z powietrza ani drogą lądową, bo nawet te dzieciaki nie byłyby na tyle szalone, żeby jechać przez Putkowia.
- Szykujesz się na wojnę? – spojrzała na niego z niedowierzaniem. – Niby z kim? I dlaczego twoim zdaniem ktokolwiek miałby wpaść na pomysł, żeby oblegać wojska Cyklonii?
- To nie powinno cię interesować. Weźmiesz część moich ludzi, własnych weteranów i może kilka wytresowanych piesków Snipe`a i doprowadzisz Głębię do takiego stanu, o jakim się konstruktorom nie śniło – wydał gładko polecenie. Głosem zwiastującym rychłą zgubę, jeżeli odważy się odmówić.
- Dlaczego akurat ja? – zapytała patrząc na niego z wyrzutem, którym usiłowała zamaskować inne uczucie, tak doskonale widoczne w jej oczach. – I dlaczego mam brać wprawionych ludzi do dłubania w skale? Na zewnątrz zostaną same płotki…
- Najwyższy czas, żeby się czegoś nauczyli – przerwał jej.
- A wszystko oczywiście absolutnie tajne? – westchnęła ciężko.
- Bardziej od twojego upodobania do różowych pończoch. – uśmiechnął się złośliwie, widząc wyraz jej twarzy i płomienne rumieńce wstępujące na miejsce zwyklej bladości.
- Świnia!
Mimowolnie się roześmiał. Strzelał.
Mierzyła go ciągle pełnym urazy wzrokiem.
- Pogoń też kogoś od maszyn w samej Głębi, chciałbym tam mieć coś lżejszego od standardowych niszczycieli i tych krówsk, które ma większość Szponów.
- Co ci nagle przeszkadza w starym dobrym Nożyku? – uniosła brew. Nożyk, Nóż. Nazwa slangowa wzięła się głównie przez skojarzenie z nożem sprężynowym, ścigacz rozkładał się równie gwałtownie.
- A zainteresowałaś się kiedyś ile to bydlę spala na dłuższe dystanse? – parsknął. Prawdę mówiąc lubił masywną maszynę, szczególnie wersję elitarną, którą z łatwością można było dosłownie zmiażdżyć inne pojazdy, będącą bronią samą w sobie. Teraz jednak miał zamiar postawić na inne rzeczy niż brutalna siła.
- A ty co nagle taki oszczędny?
- Nie twoja sprawa – burknął, zamilkł na chwilę i uzupełnił polecenie. – Wzmacniane skrzydła jak w elitarnych, ale lżejszy pancerz, druga para ma być manewrowa, silnik nie standardowa trójka, ale szóstka, olej działa i tarcze, ma być szybkie i zwrotne, to dla najlepiej przeszkolonych.
- A dla reszty?
- Wolniejsze, wzmacniany pancerz przedni, podwójne działa.
- Stabilność szlag trafi – mruknęła niepewnie.
- Automatyczne ładowanie z komory w części ogonowej? – podsunął.
- Oszalałeś, to będzie równie ruchliwe jak ta kobyła mojego brata!
- To nie ma latać, tylko strzelać – przewrócił oczyma. – A działa z kobyły swojego brata to pożycz do wnętrza głębi, podchrzań jakoś Reptonowi system automatycznego namierzania z tej parowni, którą jaszczurki nazywają domem.
- Wkurzy się jak zauważy, on lubi mieć swoje sztuczki na wyłączność – wymamrotała.
- Nie zauważy, on by własnej dupy nie znalazł nawet oburącz i z mapą – żachnął się Ace. Nie przepadał za Reptonem i resztą jego gadziej bandy. Byli użytecznymi narzędziami, ale byli też wierni temu, kto więcej zapłaci. Dlatego wolał trzymać ich z dala od własnych planów.
- Jeszcze mi powiedz, że mam przeszkolić załogę i uwinąć się z tym wszystkim w mniej niż pięć lat… - burknęła.
- Chciałbym mieć pięć lat – uśmiechnął się krzywo, zupełnie jakby usłyszał spalony żart. – Najszybciej jak zdołasz.
- Najszybciej i najtajniej, masz na to moje słowo – uśmiechnęła się niczym kot, który właśnie zagonił tłustą mysz do kąta. – Ale będziesz mi coś winien.
- Co tylko zechcesz – westchnął, po czym odszedł by zająć się swoimi sprawami.
Ravess siłą woli powstrzymała chęć, aby pokazać mu język. Jeszcze by się odwrócił.

***

Zastała ją przy maszynerii, rozpartą wygodnie na jednej z kanap. Z zapalniczką w jednej dłoni, z pilotem w drugiej, niezapalonym papierosem w zębach i uśmieszkiem na twarzy. Z ekranu, w który wpatrywała się z niemą satysfakcją, wrogo łypał Dark Ace.
- Co robisz? – zapytała Piper, wzdrygając się na samo wspomnienie tego, co znajdowało się na taśmie w parę chwil później.
- Potwierdzenie – wyszczerzyła się Galena, odwracając w jej stronę. – Że ten wasz rycerzyk przypadkowo ma rację.
- W czym? – uniosła brwi. – Że chcą mu rękę odciąć?
Kobieta parsknęła śmiechem i chyba dopiero teraz przypomniała sobie o papierosie. Wróciła do wygodnej pozycji, odpaliła i zaciągnęła się głęboko. Piper zmarszczyła brwi. Zapach dymu ją drażnił, co łatwo było zauważyć. Jednak nie dało się nic zrobić – Galena była niezbędna, co bezczelnie wykorzystywała.
- W tym – odpowiedziała jej w końcu, wydmuchując smużkę dymu – że Ace nam pomaga.
- Jak na razie, to mi to wygląda raczej na to, że z chęcią by nas wymordował – mruknęła, wpatrując się mimowolnie w twarz mężczyzny.
- To może po kolei – pochyliła się i na stole przy którym zwykle planowali następne akcje wyłożyła kartę Asa Pik. – Dostajemy informację, że jeżeli chcemy odzyskać waszego Pilota mamy udać się do Cyklonii.
Piper skinęła głową. Galena obok położyła drugą kartę.
- Dostajemy też informację, że to jest pułapka.
- Przekazaną za pomocą karty Tarota, która ma wiele innych znaczeń – Piper przewróciła oczyma. – To wszystko?
- Nie. Usiądź i obserwuj uważnie, klatkami to puścimy.
Przycupnęła ze strony, która była mniej zadymiona. I obserwowała powolne przewijanie.

Dark Ace wbijający swoje upiorne szkarłatne oczy prosto w obiektyw kamery, zdawałoby się, że patrzący na nie.
Obraca się powoli, gwałtownością okiełznaną przez techniczne triki, ciemny płaszcz powiewa majestatycznie. Odgarnia go lewą ręką w tył, zahacza przy tym palcami o ciężką kotarę. Materiał uchyla się, odsłania widok za oknem, po czym opada powoli. Mężczyzna wychodzi, jego płaszcz powiewa, jego krok jest pewny siebie i gniewny…

- Pytania? – mruknęła Galena, cofając nieco, by uchwycić moment, gdy można było dojrzeć największy fragment okna. Promienie słońca nieśmiało odbijały się w szybie pokrytej kroplami wody, w oddali majaczyły sielskie, pokryte iglastymi drzewami wzniesienia i szare skaliste szczyty.
- To nie jest Cyklonia – wykrztusiła, wpatrując się w obraz. Łatwo to było przeoczyć, jeden krótki moment, w dodatku byli zbyt przerażeni tym, co się działo przed i po odsłonięciu okna, żeby dostrzec taki detal.
- No i w tym sęk – zgasiła papierosa powolnym, cierpliwym ruchem obracając go na brzegu kubka. – Waszego Pilota nie ma w Cyklonii, tylko gdzieś tam, gdziekolwiek to jest. Tam, gdzie mamy polecieć zgodnie z poleceniem jest tylko pułapka.
- Dlaczego on to robi?
Galena milczała chwilę, marszcząc brwi w namyśle. Z przepastnej kieszeni fartucha wyjęła mały, lśniący opalizująco, owalny kamyk o starannie wygładzonych brzegach i zaczęła obracać go w palcach, jakby mogło to pomóc w znalezieniu odpowiedzi.
- Aerrow już chyba odpowiedział na to pytanie – wzruszyła w końcu ramionami. – A poza tym… co nas to obchodzi? Skoro coś zostało zrobione, to zostało zrobione i tyle. Przyjmij to po prostu do wiadomości i żyj z tym.
- Co to za kamień? – zainteresowała się nagle dziewczyna.
- Pamiątka i coś w rodzaju talizmanu – odparła wymijająco Galena i schowała opalizujący klejnocik z powrotem do kieszeni. – Idź lepiej powiedz reszcie i poszukajcie czegoś, co wygląda podobnie do tego malowniczego pejzażu za oknem. Ja się wystarczająco długo mierzyłam wzrokiem z Ace`m, żeby teraz odpocząć od całego świata.

Piper odprowadziła wzrokiem kobietę, po czym założyła ręce na piersi.
Była im potrzebna, wręcz niezbędna. Ale tajemnice otaczające kobietę… było ich zbyt wiele. Kamyk, morderstwo, znajomość zapomnianej mowy. I Dark Ace`a. Przynajmniej wszyscy oprócz niej tak nazywali posępnego czempiona Cyklonii, podświadomie zlewając dwa słowa w jedno imię. Galena w chwilach nieuwagi zapominała o tym detalu.
Kto tu na kogo zastawia pułapkę? I jak wiele jest pająków tkających sieci intryg?
Piper pokręciła głową.
Decyzja i tak należała do Aerrow.

sobota, 27 września 2008

Część I: Rozdział III

News zdumiewająco szybko się pojawił jak na mnie, ale są też powody - na jakiś czas zmuszona jestem zniknąć z sieci, ze względu na to, że zanim mnie w akademiku do sieci podłączą może trochę potrwać. 

A ja bym jednak przed wyjazdem chciała poznać chociaż niektóre opinie (;

Tradycyjnie - może wystąpić pewien problem techniczny. 

 Rozdział III


„Desperacja”

-  Nadal nie rozumiem, co tak bardzo spodobało się Storkowi akurat w tym miejscu - wymamrotała Piper, ponuro wpatrując się w blat stołu, przy którym siedzieli. Skończyła już liczyć sęki i rysy, teraz rozważała wyskrobanie własnych inicjałów. W alfabecie Morse`a.

Tak jak poprzednim razem, gdy trafili tu przypadkiem, bo Leviatan zeżarł Condora - knajpa niemożliwie śmierdziała rybami i octem, który tak polubił Junko. Tym razem jednak jakoś nie miał specjalnej ochoty na jedzenie, tępo wpatrywał się w opróżniony do połowy talerz, od czasu do czasu dziabiąc widelcem jego zawartość z ponurym wyrazem twarzy.
-  Pewnie to, że to dziura - Finn osunął się na krześle. - Zero technologii, zero lasek, zero rocka, zero Cyklonistów.
- W sumie, to jest to nam na rękę - westchnął Aerrow. - Tu nas nie będą szukać.
- Nie szukali by nas też na Vapos...
-  Ale za to bylibyśmy skazani na wysłuchiwanie bełkotu o wielkim Domo - Piper przewróciła oczyma.
- Co w tym takiego złego?
- Nikt by nie trafił na tę Terrę - Aerrow skrzywił się. - A my potrzebujemy pilota.
-  Sugerujesz, że mamy zrezygnować ze Storka?! - Junko wstał gwałtownie, krzesło z hukiem upadło na podłogę. Część bywalców odwróciła się jak na komendę w ich stronę i wbiła wzrok, po czym wzruszyła ramionami i zajęła się swoimi sprawami.
- Nie - powiedział stanowczo. - Potrzebujemy pilota, żeby go stamtąd wydostać.
- Zrobiłam plakat - dodała Piper. Po czym skrzywiła się, słysząc, jak głupio musiało to zabrzmieć. Jakby była małym dzieckiem chwalącym się jakimś głupim osiągnięciem, które w tej chwili wydawało mu się niesamowicie ważne.

Aerrow poklepał ją pocieszająco po ramieniu, widocznie źle interpretując grymas na jej twarzy. Może to i dobrze. Powinna się martwić. Prawda?


 Tymczasem gotowała się w środku ze wściekłości. Nie znosiła, gdy coś szło nie tak, jak planowała. A tu idealnie wszystko się zawaliło, niczym pracowicie budowana wieża z kart przy nagłym podmuchu wiatru.
 Nie mogła jednak pozwolić sobie na rozpamiętywanie osobistej klęski. Dotyczyła także innych, więc trzeba było zacząć działać. I opracowywać inny plan, który sprawi, że wszystko wróci na znane tory i pozwoli się kontrolować.
 Niecałe dwie godziny później w całej okolicy można było obejrzeć porozwieszane plakaty.
 A potem czekali na odzew.
I czekali.

 ***

- Nie wierzę – westchnął ciężko Aerrow, po czym zrezygnowany opuścił głowę na stół. – Po prostu nie wierzę…
- Minęły dopiero dwa dni – zaczął Finn, usiłując tryskać optymizmem. Kiepsko mu to wyszło. – Musimy jeszcze trochę poczekać, na pewno znajdzie się ktoś…
-  Minęły a ż dwa dni – uderzył pięścią, a drewno jęknęło cicho. – Nie możemy czekać w nieskończoność…!
- A masz inne wyjście? Niczym oprócz Condora nie pokonamy takiej odległości – Piper wstała, obeszła stolik gniewnym krokiem, po czym znów opadła na krzesło. – Nic innego nie możemy zrobić.
- Nienawidzę bezsilności – rzucił Aerrow w powietrze, tępo wpatrując się w ścianę. Radarr mu zawtórował unosząc na chwilę łepek z krzesła, na którym się rozpłaszczył, po czym opuścił go znowu na drewno i zakrył ślepia uszami. Najwidoczniej uznał, że przespanie czasu oczekiwania będzie najrozsądniejszym wyjściem. Albo przynajmniej udawanie, że śpi.
-  Ja też – skinęła Piper głową opuszczając wzrok.
 Czas płynął niewiarygodnie wręcz powoli, a jednocześnie nieubłaganie przeciekał przez palce, budząc coraz większy strach i frustrację.

 Radis zerknęła w stronę szwadronu siedzącego przy stoliku, który stał idealnie naprzeciwko wejścia rzucając się w oczy i westchnęła ciężko, wracając do przecierania blatu. Ponure spojrzenia i przytłaczająca atmosfera przybicia nie sprawiają, że klienci chętniej zatrzymują się na dłużej, o ile w ogóle. A mniejsza liczba gości znaczyła mniejszą liczbę napiwków.

 Przepłukała i brutalnie wyżęła ścierkę, a potem zaczęła energicznie przecierać kolejny blat. Nie mogła nic na to poradzić, zanim się rozsiadali uczciwie coś zamawiali. Szefostwo nie miało pretensji, a jej o jej osobisty interes nikt specjalnie nie dbał.
Ciekawe jak długo będą tu siedzieć.
 W przeciwieństwie do nich nie miała złudzeń i z góry wiedziała, jak to się z całą pewnością skończy.
Wreszcie, wiedziona po trochu chęcią wygonienia kłopotliwych klientów, a w większości zwyczajną litością podeszła do nich.
- Nadal liczycie, że kogoś znajdziecie? – zapytała. I skrzywiła się w duchu. Paskudnie zabrzmiało.
- Nadal – odburknął rudzielec, który był przywódcą szwadronu.
- Nie chcę pogrzebać waszych nadziei, ale trudno w ogóle znaleźć pilota, który nie jest związany z kimś umową. A wam potrzebny jeszcze taki, który umie coś odszyfrować… to się nie uda, nawet jeżeli spędzicie tu kolejny miesiąc.
-  Nie mamy tyle czasu – zacisnął pięści. – Ale nie mamy też innego wyjścia.
 Wzruszyła ramionami, z pozoru obojętnie i odeszła w stronę kontuaru, o który akurat niecierpliwie bębnił palcami Tritonn i kilku członków jego załogi.
 Dzieciaki w akcie desperacji dwa czy trzy razy nagabywały go, ale nawet gdyby chciał – nie był w stanie im pomóc.
Rozlała trunki do kufli, podała jedzenie i ruszyła ze ścierką tępić kolejne plamy na starych blatach.

 Drzwi wejściowe zgrzytnęły a do pomieszczenia pewnym siebie krokiem, odmierzanym uderzeniami ciężkich buciorów o podłogę wkroczyła kobieta, na której twarzy czas zostawił już pewne ślady. Krótko i po męsku obcięte włosy nieokreślonego koloru, zawadiacki uśmieszek na twarzy o szerokiej, kwadratowej szczęce i dosyć obłe kształty spowite w zwisający luźno biały, nieco poplamiony fartuch z wypchanymi głębokimi kieszeniami. Kobieta rzucała się w oczy. I w nosy. Bezczelnie paliła papierosa i strząsnęła popiół na ziemię, rozglądając się uważnie po knajpie.
- Przepraszam, ale tutaj się nie pali… - burknęła kelnerka wpatrując się wrogo w skrzący się ostatkiem sił pył.
-  I dobrze, że nic się nie pali, bo ta dziura poszłaby z dymem – odparła beztrosko, wypuszczając smużki dymu nosem.
Dziewczyna zamrugała, niezbyt pewna tego, co powinna odpowiedzieć. Obejrzała się za siebie na Tritonna. Pokręcił przecząco głową, obserwując z napięciem kobietę. W końcu wstał.
- Czego tu szukasz? - rzucił bez ogródek. Górował nad nią znacznie, a jego potężne mięśnie wzbudzały respekt. A przynajmniej powinny.
- Sensu życia – oparła pewnym siebie gestem rękę na biodrze. – Ciebie to nie powinno szczególnie obchodzić.
- Ale mnie obchodzi.
- Idź polować na te swoje śledzie, stary i nie wtrącaj się w moje sprawy.
- Grozisz mi?
- Nie muszę – uśmiechnęła się krzywo. – Sam to robisz, jesteś w tym po prostu  i d e a l n y , więc po co miałabym się wtrącać?

 Mierzyli się przez chwilę wzrokiem. Tritonn pierwszy zerwał kontakt, unosząc głowę tak, by wpatrywać się prosto w twarz Aerrow i reszty Storm Hawks obserwujących scenę. Jego twarz była szalenie poważna. Niemal niezauważalnie pokręcił głową, jakby czegoś im odradzał. Odwróciła się, by podążyć za jego wzrokiem.

- Storm Hawks, tak? – zapytała, nie do końca wiadomo kogo. Piper skinęła lekko głową. – W sumie, to powinnam poznać od razu, rudy wygląda jak idealna kopia swojego ojca.

- Znała pani mojego ojca…? – wykrztusił zdumiony.
- Przestań z tą panią, jestem Galena – prychnęła z irytacją. – I tak, znałam. Latałam za jego czasów.
- Dopóki ci tego nie zabronili – skrzywił się Tritonn.
- Za co mieliby zabraniać komuś latać? – Finn uniósł brwi w zdumieniu.
- Morderstwo – przewróciła oczyma, jakby nie było specjalnie o czym mówić. – Prawa są jednak od tego, by je łamać, a wy jesteście bardzo zdesperowani, prawda?
- Dlaczego… - zaczął Aerrow, usiłując zachować spokojną twarz i nie palnąć czegoś w stylu „ktoś taki jak pani”. – Dlaczego chcesz nam pomóc?
-  Bo to będzie wyzwanie – uśmiechnęła się krzywo i zgasiła niedopałek na blacie, nie przejmując się zszokowaną kelnerką. – A ja uwielbiam wyzwania. Przyjmujesz? – kobieta wyciągnęła dłoń jego stronę, ciągle z pewnym siebie uśmieszkiem na twarzy, jakby doskonale wiedziała, jaką decyzję podejmie.

 Wybory… każdy gest, grymas, słowa, jakie wypowiadamy. Wszystko to podlega naszej woli, wszystko to, co robimy tworzy nas takimi, jakimi jesteśmy.
 Aerrow był tego doskonale świadom. Musiał być – Podniebni Rycerze mieli się w końcu kierować właściwym osądem sytuacji, honorem i podejmować słuszne decyzje. Nawet, jeżeli były one trudne. Nawet, jeżeli godziły w ideały, którymi dotychczas żył.
-  Przyjmuję – wstał i uścisnął jej rękę ponad stołem, z dziwnym wrażeniem, że ściska dłoń nie korpulentnej kobiety, a czarnowłosego mężczyzny o oczach płonących czerwienią.
 Byli podobni. Oboje mieli krew na rękach. A on po prostu nie miał innego wyboru.
- Będą was ścigać za złamanie prawa – wysyczał Tritonn, widząc zawartą transakcję.
- Już raz to robili – skwitowała Piper. – I jakoś sobie z tym poradziliśmy.
- Nikt przecież nie musi się o tym dowiedzieć – Finn uśmiechnął się w swoim mniemaniu niewinnie.
Tritonn zmierzył go zimnym spojrzeniem, po czym przesunął wzrokiem po reszcie Storm Hawks.
- Nie zgłoszę tego nigdzie, bo mam wobec was dług – powiedział w końcu. – Jeżeli jednak ktokolwiek mnie spyta, to nie licznie na to, że skłamię.
- Dziękuję – za całą swoją czternastoletnią powagą skinął głową. Miał nadzieję, że wypadło to mniej śmiesznie niż w jego umyśle.

 ***

 Stali zbici w gromadę, obserwując, jak nowa osoba wchodzi na pokład, niepewni tego, jak mają się zachować.
 Galena czule poklepała jedną ze ścian Condora, jakby witała się z dawno niewidzianym zwierzęciem.
Radarr zeskoczył z ramienia Aerrow, przebiegł parę kroków i łypnął na nią, podejrzliwie unosząc jedno ucho.
- No co? – burknęła.
 Prychnął i odwrócił łepek, udając absolutną obojętność. Efekt psuło otwarte oko namiętnie zezujące w stronę paneli sterujących, do których się zbliżyła.
-  Dasz radę złamać ten kod? – zapytała Piper, przystając kilka kroków za Galeną.
- Jasne, daj mi tylko trochę czasu – mruknęła, zaczynając pracę. – Tylko nie mówcie do mnie, nie umiem myśleć dwutorowo. To draństwo ma zupełnie inną gramatykę.
- Gramatyka…? – Finn wytrzeszczył oczy, z niedowierzaniem patrząc na kontrolki, jakby widział je po raz pierwszy w życiu. Dla niego to było kilkadziesiąt przycisków i wajchy. Jakiekolwiek rzeczy związane z językiem… no cóż. Zdecydowanie ich się tam nie spodziewał.
- Wytłumaczę ci potem – westchnęła Piper.
-  Zasnę w połowie.
-  Finn! – wykrzyknęła oburzona.
- A niby nieprawda?
 Przewróciła tylko oczyma, wzdychając przy tym głęboko. Przynajmniej jedna stała rzecz na świecie, blondyn był niereformowalny.
Szczerze wątpiła, żeby cokolwiek było w stanie go zmienić.
I  nawet się z takiego stanu rzeczy cieszyła, chociaż za nic w świecie nie przyznałaby się do tego.

 ***

 Rozeszli się, każde w swoją stronę, szukając zajęcia w samotności, które pozwoliłoby zabić czas potrzebny do tego, żeby Condor po raz kolejny wzbił się w niebo.
 Aerrow kręcił się w okolicy kabiny pilota (do czasu aż Galena w mało delikatny sposób kazała mu znaleźć sobie inne miejsce do wydeptywania ścieżki), potem przeniósł się na dziób, niecierpliwie wpatrując się w horyzont i nie mogąc się doczekać, kiedy powietrze straci paskudny posmak rybiego odoru.

 Piper usiadła za biurkiem i pogrążyła się w pracy. Jakiś czas temu udało jej się zdobyć drugi kamień blokujący, a teraz powoli odsłaniała się przed nią tajemnica ich działania. Nie mogła się jednak skupić na pracy i raz za razem łapała się na odpływaniu myślami gdzieś daleko.
A ciężkie westchnienia rozwiewały po całym blacie krystaliczny pył, który musiała potem ostrożnie i metodycznie zmiatać.

Junko wrócił do hangaru, naprawiać ich ścigacze. Niezbyt podobała mu się zdecydowanie zbyt powolna prędkość z jaką pracował. Zdawał sobie też sprawę, że nie był w tym najlepszy. Zmontować działo, wyrównać blachę, zrobić drzwi pancerne. Z tym radził sobie doskonale. Skomplikowany mechanizm nie był co prawda nieosiągalny, ale sprawiał znaczną trudność, zmuszał do zastanowienia się, niekiedy do kilkukrotnego przerabiania danego elementu, aż nie doszedł do właściwego rozwiązania.
 Stork radził sobie z tym zdecydowanie lepiej, zdumiewająco pewny siebie i tego co robił. Jego zwinne i szczupłe palce z łatwością odnajdowały właściwe części, z prawdziwą wirtuozją tworzyły technologiczne cudeńka z części, które z początku mogły się wydawać śmieciami.
No ale z drugiej strony… miał więcej czasu, żeby się tego nauczyć.

 Finn stroił gitarę, siedząc na łóżku i zmieniając co chwila pozycję, nie mogąc znaleźć wygodnej. Instrument też jakoś nie miał zamiaru współpracować, zamiast czystych tonów szarpane struny wydawały z siebie tylko urywane, paskudne skrzeki, przez które przechodziły go dreszcze sięgające aż do zębów.


 Z ciężkim westchnieniem zostawił w końcu gitarę w spokoju na wymiętej pościeli łóżka i zajął się radiem mając nadzieję złapać coś, co zainteresuje go wystarczająco, by nie myśleć.
Zawsze szczycił się swoim optymizmem i nieprzejmowaniem się niczym i nikim. Życie było zbyt piękne i zbyt krótkie, żeby tracić je na rozpamiętywanie bzdur, szczególnie, jeżeli tak jak im – przewidziało rolę bohaterów.
 Ale Stork nie był bzdurą.
Finn czuł, jak idealna wizja świata, którą przez całe życie budował pęka z suchym szklanym trzaskiem i rozsypuje się w drzazgi, a ostre odłamki złośliwie kaleczą i ranią.
To nie powinno tak wyglądać.
 Nie powinien się poświęcać, żeby ich ratować. Mieli przecież wygrać, tak jak zwykle, potem świętować przy grillu i puszczać mimo uszu paplaninę Merba o insektach i niestworzonych monstrach.
Condor był przerażająco cichy bez komentarzy Storka na temat rychłej zagłady.

 Zawsze bagatelizowali jego obawy. I w końcu to on ucierpiał na ich beztrosce.

Finn wzdrygnął się i spróbował złapać jakąś stację, usiłując się na tym skoncentrować.
Poczucie winy zżerało go od środka, nie pozwalało czerpać z niczego przyjemności.
 Jakaś ballada w radiu. Zmienił ustawienia, szukał dalej.
 Miał nadzieję, że nic mu się nie stało.
Rock. Zabawne, nie miał ochoty na rocka.
Złe przeczucia szczerzyły się złośliwie gdzieś w głębi umysłu.
Wtedy wychwycił, coś, co przypominało relację z czegoś. Gdyby nie to, że niemal z całkowitą pewnością wymieniona została nazwa ich szwadronu. Zmarszczył brwi i spróbował złapać właściwą częstotliwość.

 A potem pobiegł po resztę.


Storm Hawks. Spotkajmy się w Terra Kastuul*, w tamtejszej bibliotece. Mamy informacje o waszym pilocie. Zostanie wam przekazana na miejscu. 


 Krótka i treściwa informacja była powtarzana kilkukrotnie na różnych częstotliwościach.
- To może być pułapka – mruknęła Piper, patrząc niepewnie po reszcie.
- Może – Aerrow skinął głową. – Ale nie mamy innego wyboru, nie?
Potwierdziła skinieniem głowy.
- To jak daleko jest to całe Kastuul? I kto tak idiotycznie nazwał Terrę? – Finn spojrzał pytająco na dziewczynę, rozcierając sobie kark.
- To bardzo stare miejsce i słynie z olbrzymich zbiorów… - zaczęła.
-  Gdzie? – przerwał jej blondyn, zanim zaczęła jeden z przydługich wykładów.
- Na południe od nas, w okolicy Terra Rex – wymamrotała patrząc na niego wrogo.
 Wzruszył ramionami szczerząc się i zupełnie nie wiedząc, o co jej znowu chodzi.
- Zdołamy tam dolecieć na ścigaczach? – Aerrow spojrzał pytająco na Junko.

-  Się da, z powrotem będzie problem, ale powinno być gdzie uzupełnić energię, a jak nie, to na oparach da radę do Rex dotrzeć i tam się zaopatrzyć.


 Galena na informację o wyprawie wzruszyła tylko ramionami i wróciła do grzebania w programie. Oderwała się od niego na chwilę, oznajmiła, że „ten duży” zostaje, bo ktoś musi włączać i wyłączać zasilanie ręcznie, a ona nie ma zamiaru udawać wycieczki turystycznej, tym bardziej, że Stork w całym statku rozmieścił pułapki, o których nie miała pojęcia.
 Radarr też został, święcie obrażony na Piper, która w miarę delikatnie usiłowała mu wytłumaczyć, że do bibliotek nie wpuszczają małych, futerkowych… cosiów biorąc je mylnie za zwierzęta.

***

 Biblioteka pachniała kurzem i stęchlizną, a pięknie tkane dywany oraz ciężkie, ozdobne zasłony nadżarły mole. W pomieszczeniu panował półmrok, mimo że na zewnątrz słońce stało w zenicie. Było też niesamowicie więc cicho, więc ich wejście przy wtórze skrzypiących drzwi usłyszał każdy w gigantycznej, wypełnionej regałami sali.
 Aerrow przystanął i rozejrzał się. Finn, zagapiony w detaliczne ozdobniki na drzwiach wpadł na niego.

Zachichotał nerwowo. Nie czuł się w tym miejscu najlepiej. Otoczenie takiej masy książek wymuszało na człowieku powagę i dojrzałość, tak to przynajmniej odbierał. Czuł się oceniany przez setki, tysiące papierowych oczu, a następnie szufladkowany jako przypadek beznadziejny. To nie należało do najprzyjemniejszych uczuć.


Piper przeciwnie, z podziwem wymalowanym na twarzy rozglądała się po kolosalnym pomieszczeniu, wypełnionym wiedzą. Gdyby tylko miała czas…!
Obiecała sobie w duchu, że wróci tu kiedyś.
- Jesteśmy Storm Hawks – powiedział głośno Aerrow, wypatrując jakiegoś poruszenia. – Przyszliśmy na umówione spotkanie…
 Przerwał, dostrzegając poruszenie. Instynktownie napiął mięśnie, gotowy w każdej chwili dobyć broni.
Z pomiędzy regałów powoli wyszła postać w intensywnej, rażącej w oczy czerwieni, przeplatanej skomplikowanym, wyszywanym złotą nicią wzorem. A właściwie wypłynęła, bo długie pasma materii jej sukni sięgały ziemi i idąc, wyglądała jakby płynęła tuż nad ziemią, w ogóle nie dotykając stopami ziemi. Towarzyszyło jej ciche pobrzękiwanie bransolet zdobiących wąskie nadgarstki i złotych paciorków, które obejmowały pasma jej bardzo długich włosów, ściągając je do tyłu.
 Wszyscy poczuli się bardzo nieswojo, gdy sposobem bardziej pasującym do lalki niż do człowieka obróciła głowę w ich stronę. Pociągła twarz o ustach tak wąskich, że wydających się pojedynczym nacięciem na oliwkowej skórze i duże, migdałowe oczy o nienaturalnie szerokich źrenicach i orzechowych tęczówkach, które niemalże zasłaniały białka.
- Witam was – powiedziała niskim, melodyjnym głosem. – wasze imiona znam. Moje to Daat.
- Mieliśmy dostać wiadomość – Aerrow przełknął ślinę, nagle tracąc cały animusz. Nie takiego posłańca się spodziewał. Zupełnie nie takiego.
-  Owszem – skinęła głową, złote paciorki zabrzęczały. – Ale nie mogę jej przekazać, jeżeli nie podejdziesz, podniebny rycerzu.
 Czując na sobie wzrok Finna i Piper powoli ruszył przed siebie wiedząc, że jeżeli to była zasadzka, to z całą pewnością będą go ubezpieczać.
 Kobieta uśmiechnęła się lekko, zdawało się, że aprobująco. Ręce o długich, smukłych palcach trzymała złożone na brzuchu, miękkie fałdy materiału opadały wzdłuż jej ciała.
Gdy zatrzymał się dosyć blisko, jak na własny gust z szelestem wydobyła mały pakunek i, trzymając go oburącz wysunęła dłonie do przodu.
Musiał przejść jeszcze dwa kroki, by wziąć do ręki przedmiot nie większy od tomiku poezji. Sapnął, gdy zauważył starannie naklejoną na wierzchu kartę. As Pik. Podpis tak pretensjonalny… zacisnął gniewnie zęby.
- Musisz się jeszcze wiele nauczyć o życiu, czyż nie? – uniósł głowę, by napotkać spojrzenie orzechowych oczu, z których nie potrafił niczego odczytać.
- Wiem tyle, ile potrzebuję – odparł, patrząc na nią butnie. Gniew dodał mu pewności siebie.
- Wierzysz tylko w to, w co chcesz wierzyć.
- Co masz na myśli?
-  Świat to nie szachownica. Jest wiele odcieni szarości – odwróciła się i odeszła parę kroków, podchodząc do jednego z regałów. – A teraz mnie zostawcie. Zostało wam doręczone to, co miałam przekazać.
 Nie mieli innego wyboru, bo po prostu zignorowała ich obecność i zniknęła ponownie gdzieś między regałami. Wyszli.
- To było… dziwne, nie sądzicie? – po dłuższej chwili milczenia skomentował Finn.
- Co masz na myśli?
-  No… tę kobietę. Mówiła jakoś dziwnie… i ciarki mnie przechodziły od samego patrzenia na nią.
- Ty, Finn? – Piper parsknęła nerwowym śmiechem. – Przecież ty lubisz wszystkie kobiety…
- No to wygląda na to, że istnieją wyjątki – wymamrotał robiąc urażoną minę.
 Napięcie w powietrzu nieco zelżało. A przynajmniej takie mieli wrażenie.
 Ruszyli w drogę powrotną, zwalniając nieświadomie w miarę jak zbliżali się do Condora.

 ***

-  Nie podoba mi się to – powiedział Dark Ace bez ogródek, wysłuchawszy tego, co Cyklonis miała do powiedzenia.
Dziewczyna prychnęła i odgarnęła włosy nerwowym ruchem, po czym spróbowała znaleźć wygodniejszą pozycję na tronie.
 Kolosalny mebel jednak nie był przewidziany dla drobnej budowy podlotka. Raczej dla budzącego grozę władcy. Te wszystkie zbędne elementy nadające się chyba tylko na marny substytut wieszaka, utrzymane w mrocznych barwach… było tak niewiarygodnie niewygodne jak podle wyglądało.
- I tak nie masz nic do gadania, więc po co w ogóle komentujesz?
- Nie wierć się – burknął pod nosem.
 Cyklonis poczuła, jak, mówiąc kolokwialnie, krew ją zalewa.
- Czy przestaniesz z łaski swojej trajkotać nade mną jak stara ciotka? – warknęła, podrywając się na nogi i rozpoczynając nerwowe krążenie dookoła paskudnego tronu. – Ciągle tylko nie wierć się, nie garb się… to ja tu jestem władczynią, do cholery!
-  Wasza wysokość – Ace usłużnie uzupełnił swoją poprzednią wypowiedź o odpowiedni tytuł. Nikły uśmiech błądził na jego wargach nadając mu wygląd nieco zmęczonego zawadiaki.
- Kiedyś rozkażę ci wyskoczyć przez okno, wiesz? – westchnęła ciężko. – Zrobisz to?
- Pani – w mgnieniu oka spoważniał. Skłonił się lekko. Z łatwością nadążał za jej tokiem myślowym, a nagłe zmiany tematu w niczym mu nie przeszkadzały. Zawsze wiedział to, co miała zamiar powiedzieć. A także wiele więcej, znacznie więcej niż jej zdaniem powinien choćby podejrzewać. Dlatego teraz doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że pytanie wcale nie dotyczyło samobójczego skoku w ziejącą w dole otchłań.
 Chciał się oddalić, ale zanim przestąpił choćby krok znowu zaczęła mówić.
- Czasami cię nie rozumiem. Wszem i wobec demonstrujesz to, że żyjesz dla walki samej w sobie – założyła ręce na piersi i spojrzała za okno. W zasadzie nie było czemu się przyglądać. Sterczące w niebo skaliste zęby, pył ograniczający widoczność i skrzące się tu i ówdzie szkarłatne rozbłyski. Wspaniały widok na terytorium niewiele ustępujące Pustkowiom. – Jesteś postrachem dla całych armii, a twoje imię budzi dreszcz przerażenia wśród największych wojowników. A bez wahania robisz to, czego sobie zażyczę, nawet jeżeli oznaczałoby to twoją zgubę, utratę honoru…
-  Jestem po to, aby ci służyć, pani – uśmiechnął się lekko i przyklęknął na jedno kolano.
-  To dobrze – powiedziała, odpływając myślami we wspomnienia – to bardzo dobrze. Idź już.
 Śledziła go, dopóki całkiem nie zniknął z zasięgu jej wzroku.
Nigdy nie powiedział, co sprawiło, że był tak szalenie wierny, mimo że dawnych towarzyszy broni bez wahania zdradził. A jeżeli pogłoski były prawdziwe, to na zmianie frontu nie poprzestał…
 Nie nalegała. Nie była jej potrzebna ta wiedza, tylko on.
 A jego miała z całą pewnością.


 Kastuul – w „Record of Lodoss War” pradawne królestwo magii, które dawno temu zostało zniszczone. Taki mały ukłon w stronę serii, do której mam wielki sentyment.

Imiona:
Ze względu na to, że w SH panuje taka a nie inna maniera nazywania postaci wypadałoby podać wyjaśnienia…

Tiferet – piękno

Radis - od radish - rzodkiewka

Galena – ruda ołowiu
Daat – oświecenie
Irona tłumaczyć nie muszę (;