sobota, 27 września 2008

Część I: Rozdział III

News zdumiewająco szybko się pojawił jak na mnie, ale są też powody - na jakiś czas zmuszona jestem zniknąć z sieci, ze względu na to, że zanim mnie w akademiku do sieci podłączą może trochę potrwać. 

A ja bym jednak przed wyjazdem chciała poznać chociaż niektóre opinie (;

Tradycyjnie - może wystąpić pewien problem techniczny. 

 Rozdział III


„Desperacja”

-  Nadal nie rozumiem, co tak bardzo spodobało się Storkowi akurat w tym miejscu - wymamrotała Piper, ponuro wpatrując się w blat stołu, przy którym siedzieli. Skończyła już liczyć sęki i rysy, teraz rozważała wyskrobanie własnych inicjałów. W alfabecie Morse`a.

Tak jak poprzednim razem, gdy trafili tu przypadkiem, bo Leviatan zeżarł Condora - knajpa niemożliwie śmierdziała rybami i octem, który tak polubił Junko. Tym razem jednak jakoś nie miał specjalnej ochoty na jedzenie, tępo wpatrywał się w opróżniony do połowy talerz, od czasu do czasu dziabiąc widelcem jego zawartość z ponurym wyrazem twarzy.
-  Pewnie to, że to dziura - Finn osunął się na krześle. - Zero technologii, zero lasek, zero rocka, zero Cyklonistów.
- W sumie, to jest to nam na rękę - westchnął Aerrow. - Tu nas nie będą szukać.
- Nie szukali by nas też na Vapos...
-  Ale za to bylibyśmy skazani na wysłuchiwanie bełkotu o wielkim Domo - Piper przewróciła oczyma.
- Co w tym takiego złego?
- Nikt by nie trafił na tę Terrę - Aerrow skrzywił się. - A my potrzebujemy pilota.
-  Sugerujesz, że mamy zrezygnować ze Storka?! - Junko wstał gwałtownie, krzesło z hukiem upadło na podłogę. Część bywalców odwróciła się jak na komendę w ich stronę i wbiła wzrok, po czym wzruszyła ramionami i zajęła się swoimi sprawami.
- Nie - powiedział stanowczo. - Potrzebujemy pilota, żeby go stamtąd wydostać.
- Zrobiłam plakat - dodała Piper. Po czym skrzywiła się, słysząc, jak głupio musiało to zabrzmieć. Jakby była małym dzieckiem chwalącym się jakimś głupim osiągnięciem, które w tej chwili wydawało mu się niesamowicie ważne.

Aerrow poklepał ją pocieszająco po ramieniu, widocznie źle interpretując grymas na jej twarzy. Może to i dobrze. Powinna się martwić. Prawda?


 Tymczasem gotowała się w środku ze wściekłości. Nie znosiła, gdy coś szło nie tak, jak planowała. A tu idealnie wszystko się zawaliło, niczym pracowicie budowana wieża z kart przy nagłym podmuchu wiatru.
 Nie mogła jednak pozwolić sobie na rozpamiętywanie osobistej klęski. Dotyczyła także innych, więc trzeba było zacząć działać. I opracowywać inny plan, który sprawi, że wszystko wróci na znane tory i pozwoli się kontrolować.
 Niecałe dwie godziny później w całej okolicy można było obejrzeć porozwieszane plakaty.
 A potem czekali na odzew.
I czekali.

 ***

- Nie wierzę – westchnął ciężko Aerrow, po czym zrezygnowany opuścił głowę na stół. – Po prostu nie wierzę…
- Minęły dopiero dwa dni – zaczął Finn, usiłując tryskać optymizmem. Kiepsko mu to wyszło. – Musimy jeszcze trochę poczekać, na pewno znajdzie się ktoś…
-  Minęły a ż dwa dni – uderzył pięścią, a drewno jęknęło cicho. – Nie możemy czekać w nieskończoność…!
- A masz inne wyjście? Niczym oprócz Condora nie pokonamy takiej odległości – Piper wstała, obeszła stolik gniewnym krokiem, po czym znów opadła na krzesło. – Nic innego nie możemy zrobić.
- Nienawidzę bezsilności – rzucił Aerrow w powietrze, tępo wpatrując się w ścianę. Radarr mu zawtórował unosząc na chwilę łepek z krzesła, na którym się rozpłaszczył, po czym opuścił go znowu na drewno i zakrył ślepia uszami. Najwidoczniej uznał, że przespanie czasu oczekiwania będzie najrozsądniejszym wyjściem. Albo przynajmniej udawanie, że śpi.
-  Ja też – skinęła Piper głową opuszczając wzrok.
 Czas płynął niewiarygodnie wręcz powoli, a jednocześnie nieubłaganie przeciekał przez palce, budząc coraz większy strach i frustrację.

 Radis zerknęła w stronę szwadronu siedzącego przy stoliku, który stał idealnie naprzeciwko wejścia rzucając się w oczy i westchnęła ciężko, wracając do przecierania blatu. Ponure spojrzenia i przytłaczająca atmosfera przybicia nie sprawiają, że klienci chętniej zatrzymują się na dłużej, o ile w ogóle. A mniejsza liczba gości znaczyła mniejszą liczbę napiwków.

 Przepłukała i brutalnie wyżęła ścierkę, a potem zaczęła energicznie przecierać kolejny blat. Nie mogła nic na to poradzić, zanim się rozsiadali uczciwie coś zamawiali. Szefostwo nie miało pretensji, a jej o jej osobisty interes nikt specjalnie nie dbał.
Ciekawe jak długo będą tu siedzieć.
 W przeciwieństwie do nich nie miała złudzeń i z góry wiedziała, jak to się z całą pewnością skończy.
Wreszcie, wiedziona po trochu chęcią wygonienia kłopotliwych klientów, a w większości zwyczajną litością podeszła do nich.
- Nadal liczycie, że kogoś znajdziecie? – zapytała. I skrzywiła się w duchu. Paskudnie zabrzmiało.
- Nadal – odburknął rudzielec, który był przywódcą szwadronu.
- Nie chcę pogrzebać waszych nadziei, ale trudno w ogóle znaleźć pilota, który nie jest związany z kimś umową. A wam potrzebny jeszcze taki, który umie coś odszyfrować… to się nie uda, nawet jeżeli spędzicie tu kolejny miesiąc.
-  Nie mamy tyle czasu – zacisnął pięści. – Ale nie mamy też innego wyjścia.
 Wzruszyła ramionami, z pozoru obojętnie i odeszła w stronę kontuaru, o który akurat niecierpliwie bębnił palcami Tritonn i kilku członków jego załogi.
 Dzieciaki w akcie desperacji dwa czy trzy razy nagabywały go, ale nawet gdyby chciał – nie był w stanie im pomóc.
Rozlała trunki do kufli, podała jedzenie i ruszyła ze ścierką tępić kolejne plamy na starych blatach.

 Drzwi wejściowe zgrzytnęły a do pomieszczenia pewnym siebie krokiem, odmierzanym uderzeniami ciężkich buciorów o podłogę wkroczyła kobieta, na której twarzy czas zostawił już pewne ślady. Krótko i po męsku obcięte włosy nieokreślonego koloru, zawadiacki uśmieszek na twarzy o szerokiej, kwadratowej szczęce i dosyć obłe kształty spowite w zwisający luźno biały, nieco poplamiony fartuch z wypchanymi głębokimi kieszeniami. Kobieta rzucała się w oczy. I w nosy. Bezczelnie paliła papierosa i strząsnęła popiół na ziemię, rozglądając się uważnie po knajpie.
- Przepraszam, ale tutaj się nie pali… - burknęła kelnerka wpatrując się wrogo w skrzący się ostatkiem sił pył.
-  I dobrze, że nic się nie pali, bo ta dziura poszłaby z dymem – odparła beztrosko, wypuszczając smużki dymu nosem.
Dziewczyna zamrugała, niezbyt pewna tego, co powinna odpowiedzieć. Obejrzała się za siebie na Tritonna. Pokręcił przecząco głową, obserwując z napięciem kobietę. W końcu wstał.
- Czego tu szukasz? - rzucił bez ogródek. Górował nad nią znacznie, a jego potężne mięśnie wzbudzały respekt. A przynajmniej powinny.
- Sensu życia – oparła pewnym siebie gestem rękę na biodrze. – Ciebie to nie powinno szczególnie obchodzić.
- Ale mnie obchodzi.
- Idź polować na te swoje śledzie, stary i nie wtrącaj się w moje sprawy.
- Grozisz mi?
- Nie muszę – uśmiechnęła się krzywo. – Sam to robisz, jesteś w tym po prostu  i d e a l n y , więc po co miałabym się wtrącać?

 Mierzyli się przez chwilę wzrokiem. Tritonn pierwszy zerwał kontakt, unosząc głowę tak, by wpatrywać się prosto w twarz Aerrow i reszty Storm Hawks obserwujących scenę. Jego twarz była szalenie poważna. Niemal niezauważalnie pokręcił głową, jakby czegoś im odradzał. Odwróciła się, by podążyć za jego wzrokiem.

- Storm Hawks, tak? – zapytała, nie do końca wiadomo kogo. Piper skinęła lekko głową. – W sumie, to powinnam poznać od razu, rudy wygląda jak idealna kopia swojego ojca.

- Znała pani mojego ojca…? – wykrztusił zdumiony.
- Przestań z tą panią, jestem Galena – prychnęła z irytacją. – I tak, znałam. Latałam za jego czasów.
- Dopóki ci tego nie zabronili – skrzywił się Tritonn.
- Za co mieliby zabraniać komuś latać? – Finn uniósł brwi w zdumieniu.
- Morderstwo – przewróciła oczyma, jakby nie było specjalnie o czym mówić. – Prawa są jednak od tego, by je łamać, a wy jesteście bardzo zdesperowani, prawda?
- Dlaczego… - zaczął Aerrow, usiłując zachować spokojną twarz i nie palnąć czegoś w stylu „ktoś taki jak pani”. – Dlaczego chcesz nam pomóc?
-  Bo to będzie wyzwanie – uśmiechnęła się krzywo i zgasiła niedopałek na blacie, nie przejmując się zszokowaną kelnerką. – A ja uwielbiam wyzwania. Przyjmujesz? – kobieta wyciągnęła dłoń jego stronę, ciągle z pewnym siebie uśmieszkiem na twarzy, jakby doskonale wiedziała, jaką decyzję podejmie.

 Wybory… każdy gest, grymas, słowa, jakie wypowiadamy. Wszystko to podlega naszej woli, wszystko to, co robimy tworzy nas takimi, jakimi jesteśmy.
 Aerrow był tego doskonale świadom. Musiał być – Podniebni Rycerze mieli się w końcu kierować właściwym osądem sytuacji, honorem i podejmować słuszne decyzje. Nawet, jeżeli były one trudne. Nawet, jeżeli godziły w ideały, którymi dotychczas żył.
-  Przyjmuję – wstał i uścisnął jej rękę ponad stołem, z dziwnym wrażeniem, że ściska dłoń nie korpulentnej kobiety, a czarnowłosego mężczyzny o oczach płonących czerwienią.
 Byli podobni. Oboje mieli krew na rękach. A on po prostu nie miał innego wyboru.
- Będą was ścigać za złamanie prawa – wysyczał Tritonn, widząc zawartą transakcję.
- Już raz to robili – skwitowała Piper. – I jakoś sobie z tym poradziliśmy.
- Nikt przecież nie musi się o tym dowiedzieć – Finn uśmiechnął się w swoim mniemaniu niewinnie.
Tritonn zmierzył go zimnym spojrzeniem, po czym przesunął wzrokiem po reszcie Storm Hawks.
- Nie zgłoszę tego nigdzie, bo mam wobec was dług – powiedział w końcu. – Jeżeli jednak ktokolwiek mnie spyta, to nie licznie na to, że skłamię.
- Dziękuję – za całą swoją czternastoletnią powagą skinął głową. Miał nadzieję, że wypadło to mniej śmiesznie niż w jego umyśle.

 ***

 Stali zbici w gromadę, obserwując, jak nowa osoba wchodzi na pokład, niepewni tego, jak mają się zachować.
 Galena czule poklepała jedną ze ścian Condora, jakby witała się z dawno niewidzianym zwierzęciem.
Radarr zeskoczył z ramienia Aerrow, przebiegł parę kroków i łypnął na nią, podejrzliwie unosząc jedno ucho.
- No co? – burknęła.
 Prychnął i odwrócił łepek, udając absolutną obojętność. Efekt psuło otwarte oko namiętnie zezujące w stronę paneli sterujących, do których się zbliżyła.
-  Dasz radę złamać ten kod? – zapytała Piper, przystając kilka kroków za Galeną.
- Jasne, daj mi tylko trochę czasu – mruknęła, zaczynając pracę. – Tylko nie mówcie do mnie, nie umiem myśleć dwutorowo. To draństwo ma zupełnie inną gramatykę.
- Gramatyka…? – Finn wytrzeszczył oczy, z niedowierzaniem patrząc na kontrolki, jakby widział je po raz pierwszy w życiu. Dla niego to było kilkadziesiąt przycisków i wajchy. Jakiekolwiek rzeczy związane z językiem… no cóż. Zdecydowanie ich się tam nie spodziewał.
- Wytłumaczę ci potem – westchnęła Piper.
-  Zasnę w połowie.
-  Finn! – wykrzyknęła oburzona.
- A niby nieprawda?
 Przewróciła tylko oczyma, wzdychając przy tym głęboko. Przynajmniej jedna stała rzecz na świecie, blondyn był niereformowalny.
Szczerze wątpiła, żeby cokolwiek było w stanie go zmienić.
I  nawet się z takiego stanu rzeczy cieszyła, chociaż za nic w świecie nie przyznałaby się do tego.

 ***

 Rozeszli się, każde w swoją stronę, szukając zajęcia w samotności, które pozwoliłoby zabić czas potrzebny do tego, żeby Condor po raz kolejny wzbił się w niebo.
 Aerrow kręcił się w okolicy kabiny pilota (do czasu aż Galena w mało delikatny sposób kazała mu znaleźć sobie inne miejsce do wydeptywania ścieżki), potem przeniósł się na dziób, niecierpliwie wpatrując się w horyzont i nie mogąc się doczekać, kiedy powietrze straci paskudny posmak rybiego odoru.

 Piper usiadła za biurkiem i pogrążyła się w pracy. Jakiś czas temu udało jej się zdobyć drugi kamień blokujący, a teraz powoli odsłaniała się przed nią tajemnica ich działania. Nie mogła się jednak skupić na pracy i raz za razem łapała się na odpływaniu myślami gdzieś daleko.
A ciężkie westchnienia rozwiewały po całym blacie krystaliczny pył, który musiała potem ostrożnie i metodycznie zmiatać.

Junko wrócił do hangaru, naprawiać ich ścigacze. Niezbyt podobała mu się zdecydowanie zbyt powolna prędkość z jaką pracował. Zdawał sobie też sprawę, że nie był w tym najlepszy. Zmontować działo, wyrównać blachę, zrobić drzwi pancerne. Z tym radził sobie doskonale. Skomplikowany mechanizm nie był co prawda nieosiągalny, ale sprawiał znaczną trudność, zmuszał do zastanowienia się, niekiedy do kilkukrotnego przerabiania danego elementu, aż nie doszedł do właściwego rozwiązania.
 Stork radził sobie z tym zdecydowanie lepiej, zdumiewająco pewny siebie i tego co robił. Jego zwinne i szczupłe palce z łatwością odnajdowały właściwe części, z prawdziwą wirtuozją tworzyły technologiczne cudeńka z części, które z początku mogły się wydawać śmieciami.
No ale z drugiej strony… miał więcej czasu, żeby się tego nauczyć.

 Finn stroił gitarę, siedząc na łóżku i zmieniając co chwila pozycję, nie mogąc znaleźć wygodnej. Instrument też jakoś nie miał zamiaru współpracować, zamiast czystych tonów szarpane struny wydawały z siebie tylko urywane, paskudne skrzeki, przez które przechodziły go dreszcze sięgające aż do zębów.


 Z ciężkim westchnieniem zostawił w końcu gitarę w spokoju na wymiętej pościeli łóżka i zajął się radiem mając nadzieję złapać coś, co zainteresuje go wystarczająco, by nie myśleć.
Zawsze szczycił się swoim optymizmem i nieprzejmowaniem się niczym i nikim. Życie było zbyt piękne i zbyt krótkie, żeby tracić je na rozpamiętywanie bzdur, szczególnie, jeżeli tak jak im – przewidziało rolę bohaterów.
 Ale Stork nie był bzdurą.
Finn czuł, jak idealna wizja świata, którą przez całe życie budował pęka z suchym szklanym trzaskiem i rozsypuje się w drzazgi, a ostre odłamki złośliwie kaleczą i ranią.
To nie powinno tak wyglądać.
 Nie powinien się poświęcać, żeby ich ratować. Mieli przecież wygrać, tak jak zwykle, potem świętować przy grillu i puszczać mimo uszu paplaninę Merba o insektach i niestworzonych monstrach.
Condor był przerażająco cichy bez komentarzy Storka na temat rychłej zagłady.

 Zawsze bagatelizowali jego obawy. I w końcu to on ucierpiał na ich beztrosce.

Finn wzdrygnął się i spróbował złapać jakąś stację, usiłując się na tym skoncentrować.
Poczucie winy zżerało go od środka, nie pozwalało czerpać z niczego przyjemności.
 Jakaś ballada w radiu. Zmienił ustawienia, szukał dalej.
 Miał nadzieję, że nic mu się nie stało.
Rock. Zabawne, nie miał ochoty na rocka.
Złe przeczucia szczerzyły się złośliwie gdzieś w głębi umysłu.
Wtedy wychwycił, coś, co przypominało relację z czegoś. Gdyby nie to, że niemal z całkowitą pewnością wymieniona została nazwa ich szwadronu. Zmarszczył brwi i spróbował złapać właściwą częstotliwość.

 A potem pobiegł po resztę.


Storm Hawks. Spotkajmy się w Terra Kastuul*, w tamtejszej bibliotece. Mamy informacje o waszym pilocie. Zostanie wam przekazana na miejscu. 


 Krótka i treściwa informacja była powtarzana kilkukrotnie na różnych częstotliwościach.
- To może być pułapka – mruknęła Piper, patrząc niepewnie po reszcie.
- Może – Aerrow skinął głową. – Ale nie mamy innego wyboru, nie?
Potwierdziła skinieniem głowy.
- To jak daleko jest to całe Kastuul? I kto tak idiotycznie nazwał Terrę? – Finn spojrzał pytająco na dziewczynę, rozcierając sobie kark.
- To bardzo stare miejsce i słynie z olbrzymich zbiorów… - zaczęła.
-  Gdzie? – przerwał jej blondyn, zanim zaczęła jeden z przydługich wykładów.
- Na południe od nas, w okolicy Terra Rex – wymamrotała patrząc na niego wrogo.
 Wzruszył ramionami szczerząc się i zupełnie nie wiedząc, o co jej znowu chodzi.
- Zdołamy tam dolecieć na ścigaczach? – Aerrow spojrzał pytająco na Junko.

-  Się da, z powrotem będzie problem, ale powinno być gdzie uzupełnić energię, a jak nie, to na oparach da radę do Rex dotrzeć i tam się zaopatrzyć.


 Galena na informację o wyprawie wzruszyła tylko ramionami i wróciła do grzebania w programie. Oderwała się od niego na chwilę, oznajmiła, że „ten duży” zostaje, bo ktoś musi włączać i wyłączać zasilanie ręcznie, a ona nie ma zamiaru udawać wycieczki turystycznej, tym bardziej, że Stork w całym statku rozmieścił pułapki, o których nie miała pojęcia.
 Radarr też został, święcie obrażony na Piper, która w miarę delikatnie usiłowała mu wytłumaczyć, że do bibliotek nie wpuszczają małych, futerkowych… cosiów biorąc je mylnie za zwierzęta.

***

 Biblioteka pachniała kurzem i stęchlizną, a pięknie tkane dywany oraz ciężkie, ozdobne zasłony nadżarły mole. W pomieszczeniu panował półmrok, mimo że na zewnątrz słońce stało w zenicie. Było też niesamowicie więc cicho, więc ich wejście przy wtórze skrzypiących drzwi usłyszał każdy w gigantycznej, wypełnionej regałami sali.
 Aerrow przystanął i rozejrzał się. Finn, zagapiony w detaliczne ozdobniki na drzwiach wpadł na niego.

Zachichotał nerwowo. Nie czuł się w tym miejscu najlepiej. Otoczenie takiej masy książek wymuszało na człowieku powagę i dojrzałość, tak to przynajmniej odbierał. Czuł się oceniany przez setki, tysiące papierowych oczu, a następnie szufladkowany jako przypadek beznadziejny. To nie należało do najprzyjemniejszych uczuć.


Piper przeciwnie, z podziwem wymalowanym na twarzy rozglądała się po kolosalnym pomieszczeniu, wypełnionym wiedzą. Gdyby tylko miała czas…!
Obiecała sobie w duchu, że wróci tu kiedyś.
- Jesteśmy Storm Hawks – powiedział głośno Aerrow, wypatrując jakiegoś poruszenia. – Przyszliśmy na umówione spotkanie…
 Przerwał, dostrzegając poruszenie. Instynktownie napiął mięśnie, gotowy w każdej chwili dobyć broni.
Z pomiędzy regałów powoli wyszła postać w intensywnej, rażącej w oczy czerwieni, przeplatanej skomplikowanym, wyszywanym złotą nicią wzorem. A właściwie wypłynęła, bo długie pasma materii jej sukni sięgały ziemi i idąc, wyglądała jakby płynęła tuż nad ziemią, w ogóle nie dotykając stopami ziemi. Towarzyszyło jej ciche pobrzękiwanie bransolet zdobiących wąskie nadgarstki i złotych paciorków, które obejmowały pasma jej bardzo długich włosów, ściągając je do tyłu.
 Wszyscy poczuli się bardzo nieswojo, gdy sposobem bardziej pasującym do lalki niż do człowieka obróciła głowę w ich stronę. Pociągła twarz o ustach tak wąskich, że wydających się pojedynczym nacięciem na oliwkowej skórze i duże, migdałowe oczy o nienaturalnie szerokich źrenicach i orzechowych tęczówkach, które niemalże zasłaniały białka.
- Witam was – powiedziała niskim, melodyjnym głosem. – wasze imiona znam. Moje to Daat.
- Mieliśmy dostać wiadomość – Aerrow przełknął ślinę, nagle tracąc cały animusz. Nie takiego posłańca się spodziewał. Zupełnie nie takiego.
-  Owszem – skinęła głową, złote paciorki zabrzęczały. – Ale nie mogę jej przekazać, jeżeli nie podejdziesz, podniebny rycerzu.
 Czując na sobie wzrok Finna i Piper powoli ruszył przed siebie wiedząc, że jeżeli to była zasadzka, to z całą pewnością będą go ubezpieczać.
 Kobieta uśmiechnęła się lekko, zdawało się, że aprobująco. Ręce o długich, smukłych palcach trzymała złożone na brzuchu, miękkie fałdy materiału opadały wzdłuż jej ciała.
Gdy zatrzymał się dosyć blisko, jak na własny gust z szelestem wydobyła mały pakunek i, trzymając go oburącz wysunęła dłonie do przodu.
Musiał przejść jeszcze dwa kroki, by wziąć do ręki przedmiot nie większy od tomiku poezji. Sapnął, gdy zauważył starannie naklejoną na wierzchu kartę. As Pik. Podpis tak pretensjonalny… zacisnął gniewnie zęby.
- Musisz się jeszcze wiele nauczyć o życiu, czyż nie? – uniósł głowę, by napotkać spojrzenie orzechowych oczu, z których nie potrafił niczego odczytać.
- Wiem tyle, ile potrzebuję – odparł, patrząc na nią butnie. Gniew dodał mu pewności siebie.
- Wierzysz tylko w to, w co chcesz wierzyć.
- Co masz na myśli?
-  Świat to nie szachownica. Jest wiele odcieni szarości – odwróciła się i odeszła parę kroków, podchodząc do jednego z regałów. – A teraz mnie zostawcie. Zostało wam doręczone to, co miałam przekazać.
 Nie mieli innego wyboru, bo po prostu zignorowała ich obecność i zniknęła ponownie gdzieś między regałami. Wyszli.
- To było… dziwne, nie sądzicie? – po dłuższej chwili milczenia skomentował Finn.
- Co masz na myśli?
-  No… tę kobietę. Mówiła jakoś dziwnie… i ciarki mnie przechodziły od samego patrzenia na nią.
- Ty, Finn? – Piper parsknęła nerwowym śmiechem. – Przecież ty lubisz wszystkie kobiety…
- No to wygląda na to, że istnieją wyjątki – wymamrotał robiąc urażoną minę.
 Napięcie w powietrzu nieco zelżało. A przynajmniej takie mieli wrażenie.
 Ruszyli w drogę powrotną, zwalniając nieświadomie w miarę jak zbliżali się do Condora.

 ***

-  Nie podoba mi się to – powiedział Dark Ace bez ogródek, wysłuchawszy tego, co Cyklonis miała do powiedzenia.
Dziewczyna prychnęła i odgarnęła włosy nerwowym ruchem, po czym spróbowała znaleźć wygodniejszą pozycję na tronie.
 Kolosalny mebel jednak nie był przewidziany dla drobnej budowy podlotka. Raczej dla budzącego grozę władcy. Te wszystkie zbędne elementy nadające się chyba tylko na marny substytut wieszaka, utrzymane w mrocznych barwach… było tak niewiarygodnie niewygodne jak podle wyglądało.
- I tak nie masz nic do gadania, więc po co w ogóle komentujesz?
- Nie wierć się – burknął pod nosem.
 Cyklonis poczuła, jak, mówiąc kolokwialnie, krew ją zalewa.
- Czy przestaniesz z łaski swojej trajkotać nade mną jak stara ciotka? – warknęła, podrywając się na nogi i rozpoczynając nerwowe krążenie dookoła paskudnego tronu. – Ciągle tylko nie wierć się, nie garb się… to ja tu jestem władczynią, do cholery!
-  Wasza wysokość – Ace usłużnie uzupełnił swoją poprzednią wypowiedź o odpowiedni tytuł. Nikły uśmiech błądził na jego wargach nadając mu wygląd nieco zmęczonego zawadiaki.
- Kiedyś rozkażę ci wyskoczyć przez okno, wiesz? – westchnęła ciężko. – Zrobisz to?
- Pani – w mgnieniu oka spoważniał. Skłonił się lekko. Z łatwością nadążał za jej tokiem myślowym, a nagłe zmiany tematu w niczym mu nie przeszkadzały. Zawsze wiedział to, co miała zamiar powiedzieć. A także wiele więcej, znacznie więcej niż jej zdaniem powinien choćby podejrzewać. Dlatego teraz doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że pytanie wcale nie dotyczyło samobójczego skoku w ziejącą w dole otchłań.
 Chciał się oddalić, ale zanim przestąpił choćby krok znowu zaczęła mówić.
- Czasami cię nie rozumiem. Wszem i wobec demonstrujesz to, że żyjesz dla walki samej w sobie – założyła ręce na piersi i spojrzała za okno. W zasadzie nie było czemu się przyglądać. Sterczące w niebo skaliste zęby, pył ograniczający widoczność i skrzące się tu i ówdzie szkarłatne rozbłyski. Wspaniały widok na terytorium niewiele ustępujące Pustkowiom. – Jesteś postrachem dla całych armii, a twoje imię budzi dreszcz przerażenia wśród największych wojowników. A bez wahania robisz to, czego sobie zażyczę, nawet jeżeli oznaczałoby to twoją zgubę, utratę honoru…
-  Jestem po to, aby ci służyć, pani – uśmiechnął się lekko i przyklęknął na jedno kolano.
-  To dobrze – powiedziała, odpływając myślami we wspomnienia – to bardzo dobrze. Idź już.
 Śledziła go, dopóki całkiem nie zniknął z zasięgu jej wzroku.
Nigdy nie powiedział, co sprawiło, że był tak szalenie wierny, mimo że dawnych towarzyszy broni bez wahania zdradził. A jeżeli pogłoski były prawdziwe, to na zmianie frontu nie poprzestał…
 Nie nalegała. Nie była jej potrzebna ta wiedza, tylko on.
 A jego miała z całą pewnością.


 Kastuul – w „Record of Lodoss War” pradawne królestwo magii, które dawno temu zostało zniszczone. Taki mały ukłon w stronę serii, do której mam wielki sentyment.

Imiona:
Ze względu na to, że w SH panuje taka a nie inna maniera nazywania postaci wypadałoby podać wyjaśnienia…

Tiferet – piękno

Radis - od radish - rzodkiewka

Galena – ruda ołowiu
Daat – oświecenie
Irona tłumaczyć nie muszę (;


poniedziałek, 22 września 2008

Część I: Rozdział II

Krócej tym razem. 

Miedziak & Starling, dzięki za wyłapanie buga, jak znajdę chwilę, to poprawię. 

Reszcie takoż dzięki za komentarze na blogu i gg. 

Martwi mnie troszkę to, że moi bohaterowie wydają się dojrzalsi. Chyba zgubiłam swoją dziecięcą perspektywę... chociaż nie. Ja zawsze miałam wypaczone pojęcie rzeczy.

Problem techniczny jak był - tak jest. 



Rozdział II

„Patrząc w oblicze grozy”


 Kilka godzin później szeregi ścigających ich Cyklonistów przerzedziły się, by w końcu zniknąć. Mogli obserwować w ponurym nastroju słońce, które powoli przemieszczało się po niebie swoją zwykłą, łukowatą ścieżką. Drzwi wewnątrz ciągle były zamknięte na głucho, a wszystkie komunikatory jednogłośnie twierdziły, że ten należący do Merba znajduje się poza zasięgiem łączności.


 Condor leciał w sobie znanym kierunku, a Aerrow bardzo chciał się łudzić, że to Stork pilotuje, a jego komunikator się po prostu popsuł.
 Dzisiejszy dzień jednak nauczył go być pesymistą.
Do tej pory był szczerze przekonany o tym, że zdołają zrobić cokolwiek. W końcu walczyli ze złem w dobrej sprawie, byli bohaterami. Nie mieli prawa przegrać, to co stało się dzisiaj w ogóle nie powinno mieć miejsca. To zło powinno spasować, a Cyklonia przecież była zła, prawda? Nawet przez myśl mu nie przeszło, że szale zwycięstwa mogą się kiedykolwiek przechylić w drugą stronę.
Jednak wystarczy się oddać iluzji, aby odczuć realne konsekwencje.
 Odczuwał je, nad wyraz boleśnie.
 Siniak na łokciu, zniszczone pojazdy, nowe rysy na pancerzu Condora, zamknięte drzwi do hangaru i złowrogo milczący komunikator.


 - Nie mogę tak dalej! - podniósł się gwałtownie i przemaszerował przez całe pomieszczenie, szybkim, gwałtownym krokiem, odrywając nogi od podłoża jakby go parzyło.
-  A co niby możemy w tej sytuacji zrobić? - Piper z ciężkim westchnieniem uniosła głowę, patrząc na niego ze swojego miejsca pod ścianą.
- Nie wiem! - zacisnął gniewnie pięści. - Cokolwiek! Junko, wyważ te wierzeje!
- Mam... zniszczyć drzwi w Condorze?
-  Rozwal je, już!
 Zamrugał niepewnie, rozejrzał się, po czym wzruszył ramionami i z rozmachem uderzył w żelazne wrota, wyginając blachę. Potem jeszcze raz. I jeszcze.
Każde uderzenie brzmiało niczym grzmot zwiastujący nadchodzącą burzę. I, jednocześnie, koniec czegoś, jakiegoś etapu w ich życiu.
 Piper wzdrygnęła się, czując jak wzdłuż kręgosłupa przechodzi jej zimny dreszcz. Szalenie nie podobało jej się to uczucie, zachowanie Aerrow. I uderzająca nieobecność Storka, wrzynająca się w jej świadomość z pretensją i niemym wyrzutem.


Przestrzeń za wrotami, jak słusznie przypuszczali była cicha i pusta. Panel kontrolny migotał smętnie diodkami, samotny i pozbawiony najważniejszego elementu.
 Storm Hawks stali w milczeniu, wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt, niepewni tego, co mają zrobić.
 Statek powolnie płynął w przestworzach, wynosząc ich coraz dalej i dalej. 

- Piper, wyłącz autopilota - polecił Aerrow, zaciskając pięści. - musimy tam wrócić.
- Stork powiedziałby, że to szaleństwo - wtrącił się Finn.
- I właśnie dlatego zawracamy.
- To właśnie lubię, kolego - blondyn uśmiechnął się zawadiacko - akcję i ryzyko, tak się rodzą bohaterowie! No kto nam naskoczy?
-  Autopilot - mruknęła dziewczyna grobowym tonem. - Nie mogę go wyłączyć.
- Ale przecież... - Junko zamrugał zdumiony. - Przecież ty pilotowałaś, kiedy nie robił tego Stork, no nie?
-  Tak - przewróciła oczyma - ale namieszał w manualach i zmienił język na bełkot, którego w ogóle nie rozumiem!
- Dlaczego miałby coś takiego robić?- Finn uniósł brwi w zdumieniu. - Przecież jesteśmy kumple, nie? Kumplom się ufa...
- Finn, rozmawiamy o Boćku, on ma paranoję, pewnie znowu wyobraził sobie, że zaatakowały nas robaki wyjadające mózg...
Aerrow szybko przesunął wzrokiem po członkach załogi. Przygryzł wargę.
- Nie, Piper. On się po prostu... - zamilkł na chwilę, nie mogąc wykrztusić tego, co musiało zostać powiedziane - spodziewał.
- Wydaje mi się, że nie rozumiem - Junko podrapał się w zakłopotaniu po głowie. Radarr zawtórował mu, kręcąc energicznie łebkiem aż uszy zafurkotały.
- Stork cały czas upierał się przy tym, że plan nie wypali - wyjaśnił Aerrow z ciężkim westchnieniem. - I przygotował się na taką ewentualność.
- To nie twoja wina - dziewczyna podeszła i położyła mu dłoń na ramieniu, w pokrzepiającym, przyjacielskim geście. - Stork z a w s z e spodziewał się, że coś nie wypali...
-  ...ale dopiero teraz nie wypaliło i dopiero teraz, za naszymi plecami...! - wpadł jej w słowo i odtrącił gwałtownie rękę, podchodząc do okna. Wbijał w horyzont wściekłe spojrzenie, jakby planował wyładować frustrację zabijając samym wzrokiem cokolwiek, co miałoby nieszczęście pojawić się w polu widzenia. - On był pewien, że tym razem nam się nie uda i dlatego to zrobił.
 Radarr podbiegł do przyjaciela i wdrapał się na jego ramię z ni to mrukiem ni jękiem mającym służyć za pocieszenie.
-  A teraz możemy tylko czekać, aż Condor się gdzieś zatrzyma - zacisnął kurczowo pięści.
- Aerrow, to był mój plan... - zaczęła raz jeszcze Piper, nie głośniej od szeptu. I tak wszystko było słychać. Na statku panowała nienaturalna cisza. - To ja powinnam...
- Nie - odwrócił się nagle, nie zwracając szczególnej uwagi na to, że Radarr nie trzymał się mocno i omal nie spadł. Nie zwrócił najmniejszej uwagi na nieartykułowany okrzyk pretensji i, zbyt gniewnie niż zamierzał, kontynuował wypowiedź - To j a jestem tu dowódcą, Piper, nie ty. To j a zaakceptowałem plan, ja wydałem rozkazy, ja wysłałem go...
-  Och, po prostu się zamknij! - krzyknęła wściekła, mając szczerą nadzieję, że nie zauważył łez w jej oczach. - Zamknij się, do cholery, zamknij się!
 Odwróciła się na pięcie i wybiegła z pokoju kontrolnego.
Chłopak ciągle stał w miejscu, zaciskając raz po raz pięści, niepewny tego, co ma właściwie robić. Pobiec za nią, zostać?
- Uu, stary - westchnął Finn - z chęcią bym ci teraz powytykał, że nie wiesz, jak postępować z kobietą, tylko jakoś ochoty nie mam.
 Condor płynął dalej w przestworzach, a nastroje były coraz gorsze.

***

Nie wiedział, co Dark Ace miał na myśli. Nie chciał wiedzieć. Odpychał od siebie jak najdalej świadomość tego w jakim położeniu się znalazł, idiotyczny akt bohaterstwa na jaki mu się zebrało, nie przyjmował do wiadomości tego, że otaczali go strażnicy, a posadzka ziębiła w stopy. Ale świat był uparty, nie dał się tak łatwo odepchnąć. Zaznaczał swoją ponurą obecność ciężarem łańcuchów, lodowatym przeciągiem i długimi schodami, na których szczycie... było co?
Tak szalenie nie chciał o tym myśleć, zapomnieć, oddalić się, zniknąć, obudzić z koszmarnego snu.
Rzeczywistość ciążyła mu coraz bardziej, sprawiała, że miał ochotę wyć z przerażenia.


 Ale przecież nie miał wyjścia, nie miał jakiegokolwiek innego wyjścia.
 Przyjaźń okazała się szalenie niebezpieczna, jak przewidział. Zakrzywiała perspektywę, pozbawiała jasności widzenia, zmuszała do podejmowania irracjonalnych kroków... wszystko jedno.
 Nie wiedział, gdzie jest. Na początku podejrzewał, że w Cyklonii, ale w całym budynku, a właściwie cytadeli panował ziąb. Zdecydowanie nie pasowało mu to do ponurej krainy położonej najniżej, w pobliżu Pustkowi, gdzie ciągle wrzała lawa.


 Podniósł na chwilę wzrok, tylko po to by napotkać plecy Ace`a, spowite ciężkim płaszczem w kolorze tak ciemnej purpury, że wydawał się niemal czarny. Stork uznał misterne zdobienia przedstawiające symbol karty będącej jednocześnie imieniem mężczyzny za mocno pretensjonalne.
Gdzieś ponad ramieniem Ace`a zamajaczyły mu ciężkie, okute drzwi.
Poczuł, jak zimny dreszcz wspina się powoli wzdłuż kręgosłupa.
Miał złe przeczucia.
 Bardzo złe.

 ***

Piper siedziała na brzegu łóżka w swoim pokoju i kurczowo ściskała poduszkę. Chciała płakać. Powinna płakać. Ale oprócz tych kilku łez złości, które uroniła w drodze do swojego prywatnego azylu, nie pojawiło się nic więcej, jej oczy były zupełnie suche. Czuła się winna, ale jednocześnie cholernie wręcz wściekła.
To miało się udać! Zawsze działali w ten sposób, zawsze wychodzili zwycięsko z opresji. Znała już Cyklonistów na tyle dobrze, że była w stanie przewidzieć ich reakcje i kolejne ruchy, metody walki...


 Tymczasem wszystko nagle okazało się zupełnie inne. Obce.
 Owszem, brała poprawkę na to, że mają nowych, nieznanego pochodzenia sojuszników, ale po prostu nie mogło to wpłynąć aż tak na zmianę strategii!
Niepokoiło ją to.
 Przygryzła wargę. Naprawdę powinna teraz płakać i rozpaczać za Storkiem albo chociaż myśleć nad tym, jak go uwolnić, włamać się w system Condora i zmienić język na coś zrozumiałego... Tymczasem potrafiła tylko obracać w myślach raz po raz wszystkie nieznane elementy, na jakie trafiła.


 Nie była w stanie uwierzyć, że ktoś zdołał nakłonić Cyklonis, a tym bardziej Ace`a do zmiany strategii. oboje byli uparci jak nie przymierzając para osłów i trzymali się sprawdzonych metod.
Musiało się coś za tym kryć, coś ważnego i niebezpiecznego. W jaki sposób udało się ich przekonać? Przekupstwo? Zaoferowano im w zamian nową broń, żołnierzy, jakiś potężny i praktycznie niespotykany kryształ?
A może...
Ciąg myśli przerwał huk drzwi uderzających o ścianę. Skrzywiła się.
- O... ups - Junko uśmiechnął się zażenowany. - Przepraszam.
- Nic się nie stało - westchnęła ciężko.
-  Słuchaj... wiesz że Aerrow nie chciał na ciebie krzyczeć, nie? On był tylko no... zdenerwowany. Wszyscy jesteśmy zdenerwowani.
- Wiem, Junko - uśmiechnęła się łagodnie. Potężny i silny, a jednocześnie uderzająco nieśmiały i płochliwy. Nigdy nie potrafiła się na niego gniewać, a wyładowanie złości przy kimś takim jak on nie wchodziło w grę. - Coś się stało?
Skinął z entuzjazmem głową, po czym zachmurzył się wyraźnie.
- Znaleźliśmy no...nagranie. Od Storka... Aerrow powiedział, że wszyscy chyba powinniśmy...
-  Rozumiem - wstała i odłożyła poduszkę. Wyrównała materiał, przełożyła ją, oceniła krytycznie. I poczuła gwałtowną chęć, aby kopnąć się w tyłek. Opóźniała jak mogła wyjście z pokoju, zupełnie jakby to mogło cofnąć czas albo sprawić, że nieobecność Storka była nieprawdą.


 Starając się mieć jak najbardziej pewny siebie krok ruszyła za Junko. Korytarz zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Dziękowała losowi za swoją ciemną karnację. Nie można było dostrzec, jak bardzo jest blada.

 Nagranie na taśmie było zdumiewająco krótkie i rzeczowe. jak na Storka.
 Skoro ktoś odsłuchuje tę taśmę, to znaczy że jednak miałem rację i spotkała mnie zguba.   Jego głos był trochę niewyraźny, zagłuszany szumem i trzaskami w tle.

Mam nadzieję, że nie trwała zbyt długo, nie ma nic gorszego od zagłady, która ciągnie się w nieskończoność. Bo to z całą pewnością poraża nieopisanym bólem każdą komórkę ciała i sprawia, że umysł...
Ale ja nie o tym. jak pewnie zdążyliście zauważyć - uniemożliwiłem wam samobójczy powrót, dokądkolwiek lecieliśmy. Condor skieruje się w bezpieczne miejsce, w którym łatwo znajdziecie
 

zamilkł na chwilę, po czym z wyraźnym trudem dokończył

 nowego pilota.


 Cisza na statku wydawała się jeszcze bardziej grobowa niż poprzednio, a jednocześnie pełna wściekłego wrzasku wyrzutów sumienia i świadomości tego, jak bardzo byli bezradni.

 ***

 Pomieszczenie było jeszcze bardziej ponure od korytarzy, które przemierzali. Mrok panujący wewnątrz rozjaśniał sztuczny, nienaturalny blask kryształów, a cienie czaiły się w kątach zastygłe w fantazyjnych, groźnych kształtach, wijąc się po kamiennych nierównościach ściany. Jedyne okno było szczelnie zakryte sięgającą ziemi, ciężką i czarną zasłoną.
W  jednym z zimnych kątów pomieszczenia dwójka Cyklonistów pospiesznie instalowała kamerę pod komendą wysokiego, szczupłego mężczyzny w egzotycznie wyglądających purpurowo-złocistych szatach. Nie była to jednak elegancka, ciemna i dyskretna barwa jak na płaszczu Ace`a. Kolory wręcz raziły w oczy, lśniąc i mieniąc się przy każdym ruchu nieznajomego, którego starannie zaczesane długie włosy układały się w równe pasma przytrzymywane przez równe rzędy misternie zdobionych złotych korali. Albo obręczy, o ile można było w ten sposób określić wąski kawałek blaszki ściskający pojedynczy loczek.
Odwrócił się i uśmiechnął. Stork poczuł, że lada chwila, a nogi ugną się pod nim. Piękna, smukła twarz była jednocześnie szalenie zimna i absolutnie nieludzka. Ciemnie oczy wydawały się czarnymi dziurami, bezdennymi otchłaniami.
 Strach i pośpiech Cyklonistów był uzasadniony. Miał wrażenie, że stanął twarzą w twarz z samą śmiercią.


Mimowolnie zerknął w stronę Ace`a.
 Mężczyzna z rękoma założonymi na piersi stanął przy oknie, mroczny i posępny, z twarzą bez żadnego wyrazu. Tylko w szkarłatnych oczach skrycie płonęła, żarząc się niczym rozgrzane węgle, nienawiść.
-  Skończyliście już z tym? - cichy i melodyjny głos mężczyzny przerażał niemal równie bardzo, co jego twarz. Nieludzki, potwornie nieludzki, zbyt idealny, przez co wręcz groteskowy.
Stork czuł nadciągającą falę paniki i nie mógł zrobić nic, by się przed nią obronić. Jęknął cichutko.
-  I to ma być jeden z tych odważnych Storm Hawks? - kąciki ust mężczyzny uniosły się lekko. - To raczej żałosne.
 Szybki rzut oka na drugą stronę pomieszczenia. Mięśnie na twarzy Ace`a napięły sie, zupełnie jakby zacisnął zęby.


Cykloniści wynieśli się kiedy tylko skończyli z kamerą, żegnani przez kpiący uśmieszek demonicznego mężczyzny. Odsunął się, zgarniając poły szkarłatnego płaszcza. Krzesło. Ciężkie, masywne, na stałe przytwierdzone do podłogi lśniącymi stalowo i złowrogo śrubami. Łańcuchy i...
Gwałtowna fala paniki zalała jego umysł sprawiając, że nie był w stanie zrobić czegokolwiek. Działać, myśleć, krzyczeć.
 Mógł się tylko wpatrywać w coś, co doskonale umiał nazwać. Miał sporą wiedzę o starożytnych pułapkach, truciznach i maszynach, które służyły do zadawania bólu. Nie chciał tego nazwać. Nie chciał tego wiedzieć. Za to szalenie wręcz chciał stracić przytomność, ale jak na złość, ciągle zachowywał pełną świadomość, całkowicie opanowaną przez panikę.
-  Nadal uważam, że jesteś obrzydliwy, Tiferet - gdzieś za sobą usłyszał chłodny i spokojny głos Ace`a.
-  To wyjdź - odparł beztrosko mężczyzna w czerwieni, wzruszając lekko ramionami.
Dotychczasowy postrach Atmosii prychnął, po czym obrócił się gwałtownie. Ciężka kotara uchyliła się na chwilę, wpuszczając do pokoju ostatnie promienie światła słonecznego. Zniknęły równie szybko, jak się pojawiły. Ace wyszedł.
 A potem był tylko krzyk.
 I ból.


poniedziałek, 15 września 2008

Część I: Rozdział I

Nawet szybko uwinęłam się z dokończeniem tego, co zostawiłam w tym kawałku tekstu "na potem", więc w sumie nie ma sensu trzymania draństwa, żeby się kurzem okrywało.

Zdecydowanie dłuższe od prologu. I mające miejsce przed prologiem. 

Jeżeli ktoś nie ma możliwości skomentowania na blogu - Marmorianka@gmail.com  Albo przez moje powszechnie znane gadu (;

I jeszcze jedna informacja - na jakiś czas mogę w październiku zniknąć z sieci.

Uwaga - może pojawić się dosyć charakterystyczny błąd - brak pierwszego myślnika w dialogu lub pierwszej litery akapitu. Teoretycznie poprawiałam, co mi chochliki napsuły, ale zawsze mogłam coś przeoczyć. Informacje o babolcu mile widziane.

 Część Pierwsza.

 "Długi zaciągnięte”


"Breathing each other’s lives
Holding this in mind
That if we fall, we all fall
And we fall alone
(...)
Truth is the only
sword bleeding minds
Bleeding till the day that
We attack"

"Attack!"; SOAD


 Rozdział I.

„Witrażyk z iluzji”

   - Moim zdaniem to się uda - powiedział Aerrow, patrząc na szkic planu, który niedawno skończył opracowywać wraz z Piper. Akcja co prawda była niebezpieczna i zakładała znalezienie się bezpośrednio w Cyklonii, z dala od ziem granicznych i wysadzenie składów kryształów, które napędzały ścigacze. Z całą pewnością były dobrze chronione, ale oni to przecież Storm Hawks i z niejednym już sobie dali radę.
- A moim czeka nas totalna i absolutna zagłada - stwierdził Stork, swoim zwyczajem pochylając się nad planem. - Tyle razy najprawdopodobniej zginiemy, że Cykloniści będą musieli ustawiać się w kolejkach, żeby coś nam odrąbać. Nie wiem jak wy, ale ja lubię być w jednym kawałku. To znacznie bardziej sprzyja zdrowiu...
- Nie dramatyzuj, Stork, będzie dobrze - Aerrow przewrócił oczyma.
- Nie będzie! - zaprzeczył stanowczo, dla efektu wymachując rękoma. - Wszyscy zginiemy! Mogę nawet pokazać, gdzie!
Mówiąc to odepchnął lidera od mapy i przesuwał błyskawicznie palcem od punktu do punktu na planie, wyliczając pospiesznie, nie tracąc czasu na takie rzeczy jak na przykład oddech.
- Raz, dwa, trzy, cztery... o, tak jeszcze pięć i sześć, mogą nas rozstrzelać lub zrzucić coś z murów, siedem, osiem...!
- Bociek! - Piper potrząsnęła przyjacielem chwytając go za ramiona i odczekując chwilę, aby zorientował się w sytuacji i przestał panikować. Oko mu trochę latało. - Spokojnie! Będzie dobrze, możesz nam uwierzyć...
- Nie będzie - zaprzeczył stanowczo, odsuwając się od dziewczyny i zakładając ręce na piersi, cały czas łypiąc na nią podejrzliwie, czy przypadkiem znowu nie zrobi czegoś dziwacznego. - Ja to po prostu w i e m . To się tragedią skończy, umrzemy wszyscy, a jak nie wszyscy, to z całą pewnością ja.
- Oj nie bądź takim fatalistą, stary - Finn poklepał go z rozmachem po plecach. A raczej planował to zrobić, Merb zwinnie odskoczył zanim doszło do kontaktu dłoni z jego łopatką. Blondyn zatoczył się z lekka, ale utrzymał równowagę. - Z ciebie zawsze taki nerwus jest, a my przecież zawsze wychodzimy zwycięsko!
- Jesteśmy Storm Hawks - Aerrow uśmiechnął się z dumą. Jego zdaniem te trzy słowa rozwiewały wszelkie wątpliwości. Zdaniem reszty też, w końcu i bycie bohaterami zobowiązywało do zwycięstwa.
-  Gadka-szmatka - burknął pod nosem Stork, zwieszając ponuro głowę i wracając za stery. On wiedział swoje, a złe przeczucia go nie opuszczały, ich lodowaty oddech sprawiał, że cierpła mu skóra. Nie do niego jednak należała decyzja, nie on był dowódcą. Pozwolił więc sobie mieć nieśmiałą nadzieję, że jednak, ewentualne, może być dobrze.
 Złe przeczucia zarechotały złośliwie, a wizje własnej śmierci pojawiały się przed oczyma za każdym razem, gdy opuszczał powieki.
 I nie tylko własnej.
 To było najbardziej przerażające.


 Zdumiewająco stanowczym, niemalże obcym gestem wykonał szereg manipulacji przy konsoli, zmieniając kodowanie i ustawienia większości paneli, ciągle wsłuchany w złowróżbne brzmienie chichotu fatum, które z całą pewnością krążyło nad statkiem.
A on nie miał najmniejszego zamiaru dać mu tej satysfakcji.
 W ostatnich chwilach życia może sobie pozwolić na nieco złośliwości wobec przeznaczenia.

 **

 Wszystko właściwie zaczęło się od wieści, jakie przyniosła Starling, pojawiając się na Condorze zupełnie znienacka. Nie przejmując się powitaniami ani przyjacielskimi uściskami z pełną powagą na szesnastoletniej twarzy powiedziała to, co miała do przekazania, po czym oddaliła się w sobie tylko znanym kierunku.
 Stork uznał, że jej nie lubi. Za każdym razem, kiedy się pojawiała pakowali się w tarapaty większe niż zwykle. A tym razem zapowiadało się coś, przy czym poprzednie walki wydawały się dziecinną igraszką.
 Cykloniści znaleźli sojuszników. Albo zostali przez nich znalezieni.
 Jedno było pewne - dysponowali potęgą większą, niż kiedykolwiek. Jak spod ziemi pomiędzy czerwonymi barwami oddziałów Cyklonii pojawili się wojownicy w czerni, straszliwi i bezlitośni.

 Aerrow mimowolnie wzdrygnął się na wspomnienie opowieści dziewczyny.
 Każda z dotychczasowych bitew miała na celu tylko wykluczenie maszyn przeciwnika, osłabienie jego sił, pomieszanie szyków.
 Czarni jeźdźcy posunęli się o jeden straszliwy krok dalej.
 Zdawali się nie mieć jakichkolwiek oporów. Tam, gdzie się pojawiali wybuchała panika, a ludzie uciekali w popłochu z krain, w których stronę zwróciły się ponure twarze Czarnych Jeźdźców. Wszystko, aby tylko nie znaleźć się pomiędzy budzącą grozę klingą wojownika a jego celem. Krew szeroką ścieżką znaczyła drogę, którą przebyli, okaleczone ciała ofiar straszyły tych, którzy już przeżyli na jawie i we snach, jako najgorszy z koszmarów, jaki tylko może się przyśnić.


 Dlatego właśnie Storm Hawks musieli podjąć ryzyko i pozbawić Cyklonię przynajmniej tymczasowo możliwości wysłania w powietrze nowych oddziałów. Nie mogli dopuścić, aby pojawiło się więcej ofiar.
 Za wszelką cenę.

 - Nie wierzę, że oni to naprawdę zrobili - z zamyślenia wyrwał go głos Piper. Opierała się rękoma o stół, jeszcze raz przeglądając plan, upewniając się, że niczego nie pominęła.
- Dlaczego? - wymamrotał. - To przecież Cyklonia, oni są źli. Posunęli się dalej niż zwykle...
- Ale to jest właśnie mocno nie tak - przerwała mu, kręcąc głową. - To nigdy nie powinno mieć miejsca, nawet oni do tej pory wydawali się mieć jakieś zasady.
- Zasady? - Aerrow prychnął. - Dark Ace zabił podstępem mojego ojca. To nazywasz zasadami?
- Nie to miałam na myśli.
- Wiem - coś w tonie jej głosu sprawiło, że zrobiło mu się głupio z powodu tego wybuchu. - Przepraszam, nie powinienem był się unosić. Ale to nie zmienia faktu, że zrobili i robią to nadal.
Słowo "morderstwo" wisiało w powietrzu, ale żadne z nich nie miało odwagi, aby wypowiedzieć je na głos, mając nadzieję, że zostanie przyczajone w cieniu i w końcu zapomniane.
- To jest zupełnie nie w ich stylu - przygryzła wargę. - Oszukiwali, kłamali, kradli, urządzali zasadzki. Ale nigdy nie...
- A jednak. I my musimy coś z tym zrobić - pewność siebie w głosie Aerrow jak zwykle sprawiła, że jego przyjaciele poczuli się lepiej.
Z  jednym wyjątkiem.

 Stork uśmiechnął się na moment ironicznie do konsol. Pełne głupiego idealizmu dzieciaki, które nie potrafią przyjąć do wiadomości, że skończył się czas zabawy w wojnę, a nadszedł czas prawdziwej wojny. Śmierci i krwi, bólu i zagłady.
 Może to i dobrze, w końcu byli tylko bandą dzieciaków, która bawiła się w bohaterów i odnosiła w tym nawet pewne sukcesy. Do czasu. Instynktownie wyczuwał, że koło fortuny, dotychczas zastygłe w bezruchu, ze zgrzytem przerdzewiałych zawiasów zaczyna się obracać. Kierując ich prosto w najgłębszą ciemność.
 Przycisk autopilota migotał miarowo, informując o tym, że zaprogramowana została trasa, którą statek bez przeszkód pokona sam, bez nikogo przy panelu.
Nikt jednak nie zwracał na stanowisko pilota uwagi, wszyscy zbyt zajęci byli swoimi sprawami.
A  to akurat było Storkowi na rękę.
 Chociaż nie wiedział do końca, czy powinien się cieszyć z tego powodu.
 Jak zwykle.
Miał rację.
I cholernie tego żałował.

 **

 Condor mknął cicho i nieubłaganie w stronę osiedli wroga, przecinając niebo niczym ostrze miecza. A przynajmniej tak lubili o nim myśleć.
 Maszyna jednak tym razem nie mogła im pomóc, plan zakładał, że Condor pozostanie w ukryciu. Z resztą, cała załoga miała inne zadania, po prostu nie starczyło rąk, w które można by było powierzyć stery podniebnej maszyny.
 Stork też, co wybitnie mu się nie uśmiechało i o czym nie wahał się informować reszty drużyny przy każdej nadarzającej się sposobności.

Sprawiało to, że Piper czuła się winna.
 Wiedziała doskonale, że pilot nienawidził opuszczać Condora, traktując statek jako bezpieczne schronienie, którego grube, żelazne ściany osłaniały go przed niebezpieczeństwem, a rozliczne pułapki unieszkodliwiały tych, którym jakimś cudem udało się wtargnąć na pokład. Ale był jej potrzebny na zewnątrz. Właściwa Merbom zwinność sprawiała, że mógł wleźć w niedostępne dla reszty drużyny miejsca. Wbrew pozorom potrafił też właściwie ocenić sytuację, w zdumiewająco spokojny i zrównoważony sposób. W takich chwilach aż nazbyt wyraźnie odczuwała różnicę wieku między nim a resztą drużyny.


Czasami miała wrażenie, że jego ataki paniki były tylko udawane, żeby trochę przystopować drużynę, jeżeli zbyt się rozpędzali. Mogło się to wydawać nawet logicznie, chłopcy przesyceni hormonami dostawali małpiego rozumu jak tylko dano im broń do ręki i śmigacza pod tyłek, a i ona nie była idealna. Nie raz przyłapywała się na tym, że zbyt optymistycznie oceniała ich możliwości albo po prostu negowała to, że coś może nie wyjść.


Z  drugiej strony… Storm Hawks byli młodzi i zaskakująco zdolni jak na swój wiek. Na tyle zaskakująco, że radzili sobie z tymi, z którymi nikt inny nie mógł sprostać. Odsunęła od siebie natrętną myśl, że dzieje się tak tylko dlatego, bo oni też widzą to, co codziennie ogląda w lustrze. Podrostka. Po prostu nieświadomie ich lekceważono ze względu na wiek i wygląd. Oczywiście wiedzieli, na co stać Storm Hawks, ale podświadomość była silniejsza… tylko jakoś nie potrafiła się z tego powodu cieszyć.
 To nie było nic przyjemnego, wiedzieć, że wygrywa się, bo przeciwnik uznał ich za niegroźne dzieci i nie walczył tak dobrze, jak to potrafił w rzeczywistości.


 Pokręciła głową.
Nie powinna teraz o tym myśleć. Teraz ani nigdy. Skoro przeciwnik ich nie doceniał to jego problem, przewaga wynikająca z zaskoczenia i fortuna były po ich stronie. I będzie, to oni byli „ci dobrzy”.
 Nadmierna pewność siebie często zagłusza zgrzyt przerdzewiałych zawiasów koła fortuny.
Starała się o tym nie pamiętać.
Jeszcze ten jeden raz im się uda…

***

Finn i Junko skradali się najciszej jak potrafili długim, wąskim i słabo oświetlonym korytarzem. Jak do tej pory nikt nie zauważył wtargnięcia Storm Hawks na teren bazy zaopatrzeniowej Cyklonii. A właściwie całkiem sporego fortu, bo trudno było znaleźć odpowiedniejszą nazwę dla otoczonego potężnym murem, starannie rozplanowanego miejsca ze strażnicami umieszczonymi na wysokich wieżach. To na szczyt jednej z nich próbowali się dostać.
- Schody… - jęknął cicho blondyn i z rezygnacją spojrzał w górę. – Dlaczego nie mogliśmy tam wlecieć? Byłoby szybciej i w ogóle…
- Piper już to mówiła – odszepnął Junko. – Zauważyliby nas, więc tak jest lepiej.
- A czy ty widziałeś, jakie to jest wysokie? – wymamrotał Finn. – Zdechniemy, zanim dojdziemy na szczyt.
- Nie będzie tak źle…
 Powoli ruszyli, jakimś cudem nie napotykając się na patrole. A właściwie dzięki Piper i lornetkom Storka. Dziewczyna zdołała ustalić, kiedy straże się zmieniały, co zapewniało chwilę na wślizgnięcie się do wnętrza budynku i dostanie się możliwie wysoko.
Schody okazały się nadspodziewanie strome, w dodatku wiły się wzdłuż ściany niczym wyjątkowo długa i wąska wstęga. Tylko wąska poręcz odgradzała ich od mroczniejącej hen nisko posadzki. A stopnie wydawały się ciągnąć w nieskończoność.
Skoncentrowani na przebieraniu nogami i w miarę równym oddechu za późno usłyszeli odgłos kroków.

Za to Iron od dłuższego czasu zdawał sobie sprawę z obecności intruzów w wieży obserwacyjnej.
 Iron nie był nigdy nikim szczególnie ważnym w oddziałach Cyklonii, głównie dlatego że był zbyt leniwy, aby cokolwiek osiągnąć. Już sam mus wspięcia się po schodach był dla niego wystarczającą katorgą, nie zniósłby jeszcze do tego wspinania się na jakiś metaforyczny szczyt, który wyznaczyła mu ambicja.
 Jeszcze chwilę temu starał się zbiec na dół jak najszybciej, żeby na jaw nie wyszedł fakt, iż znowu uciął sobie drzemkę. I oczywiście zaspał.
 Jego zdumienie było wielkie, gdy z góry zauważył dwie osoby, które zdecydowanie nie powinny się znajdować na ich terytorium. Storm Hawks. Twarze, które na pamięć znał każdy w Cyklonii, upierdliwa zgraja młodocianych rycerzy, którzy jak wyjątkowo upierdliwa mucha kąsali, gdzie tylko mogli, doprowadzając władczynię do skrajnej frustracji.
 Cofnął się ostrożnie i cicho kilka kroków, po czym, z zaskakującą dla samego siebie energią wbiegł na szczyt wieży i dopadł radia informując o zajściu.
 Drzwi przezornie zabarykadował krzesłem, chociaż wiedział, że przeciwko masie mięśni, jaką był jeden z przeciwników taka zapora na nic się nie zda. Da mu tylko odrobinę więcej czasu… a tego właśnie potrzebował.
 Iron uśmiechnął się krzywo, gdy z okna wieży dostrzegł mknący w jej stronę niemały oddział. Intruzi wpadli jak śliwki w kompot, a on dostanie awans i może jakieś bardziej konkretne wynagrodzenie tylko za to, że zaspał.
 Życie potrafiło być piękne.

 Junko zmarszczył brwi, zamrugał, w końcu przystanął i obejrzał się za siebie.
- Sprężaj się stary, ja nie mam ochoty spędzić tu reszty życia – burknął Finn. – Skoro już musimy się tu wspinać, to zróbmy to szybko…
-  Mnie się tam wydaje, że ktoś za nami idzie… - wymamrotał i posłusznie przeszedł kilka stopni, ciągle wypatrując potencjalnego przeciwnika.
 Tym razem to Finn przystanął, usłyszawszy podejrzany dźwięk. Przymknął oczy i spróbował skoncentrować się jedynie na wrażeniach słuchowych, w czym przeszkadzało mu walenie własnego serca i lekka zadyszka. Ale z tła pomału wyłaniał się regularny odgłos.
 Jakby ktoś wbiegał po schodach, zbyt nisko, żeby mogli go dojrzeć. I ten ktoś nie był sam.
- Junko, gazu – zerknął na przyjaciela, po czym rzucił się przed siebie.
 Obaj mieli głęboką nadzieję, że reszta radzi sobie lepiej niż oni.

 ***

 Piper miała nadzieję, że reszta drużyny radzi sobie znacznie lepiej niż ona. Ale doskonale zdawała sobie sprawę, że nikt poza nią nie mógłby zrealizować tej części planu. Aerrow był na to zbyt narwany – wystarczy, że gdziekolwiek zobaczyłby choćby cień Dark Ace`a i cały plan wziąłby w łeb. Finn z kolei… odpowiedzialność to nie cecha, którą skłonna byłaby mu przypisać. A Stork i Junko po prostu zbyt rzucali się w oczy. Nigdy w życiu nie widziała Merba-Cyklonisty i wątpiła, aby kiedykolwiek zobaczyła.
 Rozejrzała się dyskretnie. Strój, który sobie pożyczyła od jakiejś strażniczki pasującej wzrostem trochę uwierał i pił tu i ówdzie. Dziewczyna była nieco szczuplejsza od Piper, która mimowolnie zaczęła rozmyślać nad ewentualną dietą.
 Już kilka razy wkradała się w ten sposób na tereny wroga, ale nigdy sama. Podziwiała Starling, że bez kryształu maskującego dawała sobie radę. Ona, nawet z zupełnie inną twarzą i fryzurą, szalenie się bała, że zaraz zostanie zdemaskowana.
 Maszerowała korytarzem, czując jak zimna strużka potu powoli ścieka jej wzdłuż kręgosłupa wywołując niemiłe mrowienie między łopatkami, ze z pozoru obojętną miną mijając kręcących się to tu to tam Cyklonistów.
 Zdołała się już zorientować, gdzie powinno znajdować się tu centrum dowodzenia. A w nim – mapy i plany, czyli to, co najcenniejsze.
Wsunęła rękę do kieszeni, uśmiechając się mimowolnie, gdy jej dłoń napotkała na obudowę. Ponad trzy tygodnie smęciła wszystkim dookoła, że aparat fotograficzny sprawiłby się znacznie lepiej niż kartka i ołówek. Przede wszystkim – był szybszy. Stork w końcu zmajstrował dla niej zmyślny i zdumiewająco mały aparacik, który można podłączyć do przyrządów nawigacyjnych na Condorze i w ten sposób wyznaczyć trasę. Od pewnego czasu uparcie modernizował swoje stanowisko, faszerując je przy okazji tyloma pułapkami, ile tylko mógł ukryć.
Dotarła pod masywne drzwi pozbawione jakichkolwiek zdobień, rozmiarowo aspirujące do tytułu wrót. Po obu stronach stali strażnicy – co ciekawe, nie nosili jakichkolwiek oznaczeń Cyklonii. Nawet mundur wyglądał inaczej, zamiast standardowego połączenia czerwieni z zielenią od stóp w wysokich oficerkach do głów otulała ich surowa czerń, z nielicznymi złotymi akcentami na mankietach i kołnierzach. Oraz we włosach. Usiłując nie wyglądać na zdumioną, gdy dostrzegła, że kilka kosmyków każdego ze strażników przyozdobione było drobnymi koralikami lśniącymi złociście.


Gdy podeszła za blisko jak na ich gust zagrodzili wrota bronią, jakiej do tej pory nie widziała wśród Cyklonistów. Znacznie dłuższe drzewce z centralnie umieszczonym kryształem zasilającym i lśniącym rubinowo zwieńczeniem przy odchodzącym nieco w bok, łukowato wygiętym elemencie konstrukcji. Wyobraźnia podpowiedziała jej, że po aktywacji wyglądałoby to trochę jak siekiera na za długim patyku. Pamiętała, że gdzieś coś podobnego widziała, ale nie mogła sobie przypomnieć nazwy.
 - Przejścia nie ma! – oznajmili podniesionym głosem ze śladami obcego, śpiewnego akcentu.
- Przysyła mnie Dark Ace… - zaczęła robiąc możliwie najbardziej pewną siebie minę.
  Przejścia nie ma! – powtórzyli tym samym tonem, jakby imię prawej ręki władczyni Cyklonii w ogóle ich nie ruszyło.
-  …ale – zaczęła odruchowo, zanim zdołała się ugryźć w język.
-  Pan Jesod nie życzył sobie, żeby ktokolwiek oprócz niego wchodził do tego pomieszczenia – wyjaśnił jeden ze strażników takim tonem, jakby nie miał zamiaru przepuścić i samej Cyklonis, gdyby fantazja kazała jej czegoś tam szukać.
-  Będziecie za to odpowiadali – westchnęła ciężko i odwróciła się, z pozoru obojętnie wzruszając ramionami i dyskretnie zerkając za siebie. Stali nie poruszeni tą ukrytą groźbą. Miała wręcz wrażenie, że uśmiechali się lekko. I kpiąco.
 Co się tu, na wszystkie kryształy Atmosii, dzieje?
 A potem rozbrzmiał alarm.
 Rzuciła się biegiem przed siebie, wtapiając w tłum lekko zdezorientowanych żołnierzy.
- Chłopaki? – dyskretnie włączyła komunikator. – Chyba mamy kłopoty…
- No co ty nie powiesz – rzucił pełnym ironii tonem Finn.

 Wyważenie drzwi i wyrzucenie z wieży pojedynczego Cyklonisty poszło im zdumiewająco łatwo. Problemem było tylko stado żołnierzy, którzy lada chwila mieli dopaść szczytu. Zabarykadowanie raz wyważonych wierzei wszystkim, co było odpowiednio ciężkie nie zda się na wiele. A wyjścia awaryjnego nie było.
 Zrezygnowany blondyn wyjrzał przez okno, podczas gdy Junko przestawiał szafę, żeby dodatkowo zablokować przejście.
Gdzieś w oddali coś rozbłyskiwało, zupełnie jakby ktoś tam namiętnie wymieniał ciosy przy użyciu broni, a na placu pod wieżą mógł zaobserwować niemały chaos, który usilnie próbowało opanować kilku ludzi w czerni. W dosyć brutalny sposób.
 Finn skrzywił się, gdy dostrzegł, jak jedna z postaci rozdaje ciosy na prawo i lewo za pomocą ciężkiego i długiego, dziwacznie ukształtowanego kostura, na końcu którego migotał w słońcu kryształ.


Druga, nieco gorzej usytuowana wieża obserwacyjna znajdowała się nie tak daleko od nich, otoczona ustawionymi w równych rzędach ścigaczach.
- Junko, widziałeś tu gdzieś może linę…? – zapytał, oceniając na oko odległość, jaka dzieliła ich od pojazdu.
-  Po co ci lina? – odwrócił się na chwilę, po czym rzuciło przodu, przytrzymać prowizoryczną blokadę, która zadrżała lekko.
- Chcę zrobić drogę wyjścia…
- Nie spodoba mi się to, prawda? – wymamrotał, wskazując podbródkiem miejsce, gdzie poniewierał się zwinięty kawałek sznura.
- Nie gadaj jak Bociek – uśmiechnął się krzywo, oceniając linę krytycznym spojrzeniem. - Powinna się nadać.
 Wyciągnął bełt, swoim zwyczajem pocałował go na szczęście, po czym obwiązał sznurem, upewniając się, że węzeł jest mocny i nie ześlizgnie się.
Dobył kuszy i starannie wycelował. Wystrzelił.
- Tak jest, brachu! – wyszczerzył się radośnie. – No to mamy drogę wyjścia!
 Wcisnął przyjacielowi w ręce broń, która została po pechowym Cykloniście, którego spadochron zwiało na któryś z dachów, po czym sam stanął na parapecie.

- Jesteś pewien…? – Junko nerwowo przygryzł wargę.
-  A masz lepszy pomysł? – chciał jeszcze coś dodać, ale w tej chwili ich barykada dosłownie wyleciała w powietrze w chmurze pyłu i drzazg. – Skacz!
  Skoczyli. Mknęli zdumiewająco szybko wrzeszcząc zdumiewająco głośno i modląc się o to, żeby lina nie pękła, skazując ich tym samym na rozklaskanie się na chodniku z wdziękiem dorodnego pomidora. Junko kurczowo ściskał kostur, Finn kurczowo ściskał Junko.
A na ich spotkanie mknęła ściana sąsiedniej wieży.
- Junko! Zatrzymaj to, zanim się rozbijemy!!!
- Niby jak?! – odkrzyknął odwracając głowę, by spojrzeć na uczepionego swoich barków przyjaciela.
- Nogami! – w akcie desperacji rzucił Finn, oczami wyobraźni już widząc marmoladę, jaka zostanie z nich dwóch.
 Junko zacisnął zęby i uniósł nogi, celując stopami w zbliżający się zatrważająco szybko kamienny mur wieży, a okrzyk paniki zastąpił pełen furii ryk bojowy Wallopów. Finn mu zawtórował.
Z głuchym uderzeniem stopy Junko zaryły w kamienną powierzchnię, wygniatając swoje odcinki i sprawiając, że w górę wieży pomknęło niczym błyskawica pęknięcie.
- Ups – podsumował Finn, zsuwając się z pleców przyjaciela. – No to chodu, zanim to się na nas zawali…
Junko potwierdził skwapliwie.
- Plan się tak jakby nie udał – oznajmił blondyn odpalając komunikator, gry wznieśli się w górę. – I chyba mamy ogon…
 Istotnie. Za nimi wznosiła się powoli chmara innych pojazdów.

 Stork, bezpiecznie ukryty w najciemniejszym kącie jaki mógł znaleźć w składzie kryształów, z rosnącym niepokojem nasłuchiwał komunikatów, jakie nadawali członkowie załogi przez małe nadajniki, które mieli przyczepione do ubrań. Nawiasem mówiąc, jego nowy pomysł. Wieści nie były dobre. W zasadzie to tragiczne.
Zawsze umiał właściwie ocenić sytuację i określić ją w jednoznaczny, jasny sposób. Teraz też.
 Wszystko wzięło się i spierdoliło.

 **

-  Odwrót, powtarzam, odwrót! - Aerrow wydał rozkaz przez komunikator, odskakując jednocześnie przed ciosem. Nie mógł zatrzymać się nawet na chwilę, przeciwnicy mieli znakomicie ulokowane stanowiska. Strzeleckie. On nie był w stanie ich dosięgnąć, a oni mieli ćwiczenia z zakresu strzelania do ruchomego celu.
 Pocisk wzbił tuman kurzu tuż przy jego stopie. Gwałtownie rzucił się w tył, tylko cudem unikając następnego. Zacisnął zęby. nie miał najmniejszych szans wyjść z tej sytuacji zwycięsko. Chciał więc chociaż wrócić na pokład ostatni, osłaniając drużynę.
 Fala światła, charakterystyczny podmuch. Instynktownie rzucił się w tył, potknął, ciężko gruchnął o twardą kostkę brukową, natychmiast odtoczył w bok, ignorując promieniujący bólem łokieć. Nie zdążył się podnieść, kiedy znów musiał odskakiwać, ataki przeciwnika wyraźnie się nasilały.
- Piper, melduj! - rzucił, usiłując zlokalizować miejsce, z którego padł strzał.
Przerąbane - lekko zniekształcony, ale wyraźny głos dziewczyny dobiegł z komunikatora.
- Przejdziesz?
- Dam radę, Finn już na Condorze, będzie osłaniał.
- Stan pojazdu?
- Chyba uszkodzili mu silnik, ze śmigacza dymi jak z komina, mi koło poszło.
- Dasz radę wylądować?
- Bez ośki? Dam radę wycelować, gdzie się rozbić - prychnęła zirytowana.
 - Uważaj na siebie.
 - Ty też - odłączyła się, pozostawiając po sobie tylko nieprzyjemny szum. Nie lubił rozmów przez komunikator, były suche i pozbawione uczuć. Co nie znaczy, że nie były przydatne.
 Oparł się plecami o ścianę w zaułku, z trudem łapiąc oddech. Tutaj nie mogli go trafić, przynajmniej nie zmieniając własnych pozycji, budynek naprzeciwko częściowo się zawalił, tworząc osłonę.
- Junko? - wydyszał w komunikator.
- Na dziale! - padła zwięzła odpowiedź, prawie zagłuszona hukiem wystrzałów.
Przynajmniej coś zaczęło w końcu wychodzić. Aerrow uśmiechnął się ponuro. Tylko szkoda, że to był odwrót.
- Stork? Gdzie jesteś?
- Przy sterach, oczekuję nadchodzącej zagłady - przewrócił oczyma słysząc odpowiedź. Tego jednak mógł się spodziewać po znerwicowanym Merbie. I wypominania tej akcji przez następny miesiąc.
Teraz tylko on musiał się stąd wydostać. I to możliwie jak najszybciej.

 ***

 Stork z niepokojem obserwował ekranik panelu kontrolnego komunikatora. Wszyscy byli już na Condorze, brakowało tylko Aerrow, którego wyraźnie coś spowalniało. Miał szczerą nadzieję, że jednak się uda. I to jak najszybciej, Condor nie mógł całą wieczność wisieć nad terytorium wroga. Amunicja nie była niewyczerpalna a pancerz - niezniszczalny. Po prawdzie, to Condor był starym gruchotem. Świetnie się sprawującym, ale starym jak jasna cholera, z masą anachronicznych rozwiązań i bzdurną funkcją przeprogramowania systemu statku na praktycznie już nieużywany i popadający w zapomnienie język. Chociaż to akurat okazało się przydatne.
 Komunikator wydał z siebie beznamiętne piknięcie. Aerrow dotarł na statek.
 Szybko uruchomił kilka funkcji, w które wyposażył tylko swój nadajnik, po czym cicho i powoli ruszył wzdłuż korytarza. Miał jeszcze coś do zrobienia.
 Szczelnie zamknięty, lśniący fioletowawym blaskiem kryształ szalenie mu ciążył. Całą sytuacja mu ciążyła, a nogi drżały z pragnienia odwrócenia się i panicznej ucieczki.
 Chociaż to w obecnej sytuacji było już absolutnie pozbawione sensu.

 ***

Niemalże w tym samym momencie, w którym dotknął stopami posadzki Condora drzwi do hangaru zamknęły się, osłaniając wnętrze solidną warstwą blachy przed atakami wroga. Ciężkie, stalowe żaluzje osłaniały okna, jedynymi punktami, przez które można się było zorientować, co się działo na zewnątrz był stanowiska celownicze. Podbiegł do Finna, który gorączkowo naciskał spust, wysyłając w powietrze kolejne pociski. Rzutem oka ocenił stan amunicji i aż jęknął. niewiele zostało. Gdzieś za nimi rozległ się huk eksplozji, statkiem targnęło silnie, ale po chwili wrócił do stabilnej pozycji. Wyglądało na to, że kamień-pijawka, który Stork miał podrzucić do składu w końcu zadziałał.
- Jak sytuacja?
- Bywało lepiej, ale jestem tu ja, więc nie masz się o co martwić - strzelec uśmiechnął się w charakterystyczny dla siebie, zarozumiały sposób. - No i Bociek nieźle leci, łatwo strzelać.
-  A co z Condorem? - odwrócił się do Piper, która w tym samym czasie kończyła wymianę zdań z Junko.
- W normie - odpowiedziała, odgarniając włosy z czoła. - Nie oberwaliśmy za bardzo, a Junko twierdzi, że lekkie pojazdy da się naprawić.
- A co ze Storkiem? - zmarszczył lekko brwi, wpatrując się w przejście, które powinno prowadzić do kabiny pilota i przy okazji głównego pomieszczenia całego statku. Było zamknięte. Na głucho.
-  Nie mam pojęcia - pokręciła głową. - Wlecieliśmy, to już było zamknięte. Myśleliśmy, ze chodzi o to, aby nie wdarł się żaden Cyklonista, ale teraz to trochę bez sensu.
- Pewnie po prostu spanikował - podszedł do żeliwnych wrót i załomotał w nie w marnej parodii pukania. - Stork? Już po wszystkim, możesz otworzyć!
 Brak odpowiedzi.
- Stork! - uderzył silniej.
 Brak odpowiedzi.
- Pewnie nie słyszy - Piper uśmiechnęła się trochę nerwowo. - To żelastwo ma z pięć centymetrów, nieźle tłumi.
 Oboje doskonale wiedzieli, że mówiła bzdury. Głosów mógł nie usłyszeć, ale łomotanie do drzwi z całą pewnością.
Uderzył ponownie.
 Grzdą, grzdą, grzdą.
 Brak odpowiedzi.
- To bez sensu - roztarł obolałą dłoń. - On nie otworzy, zanim nie znajdziemy się po drugiej stronie globu. Albo jakoś w okolicach.
- Może spróbujmy przez komunikator? - zaproponowała.
Spróbowali.
 Brak odpowiedzi.
 Przygryzł wargę i nacisnął jeszcze raz, mając nadzieję, że tym razem usłyszy drżący i jękliwy głos Merba. Na ekraniku jednak ponownie ukazał się znajomy napis, prosty, ale budzący niepokój.
 Brak odpowiedzi.
- Może się popsuło? - zaproponowała, z niepewną miną obserwując, jak Aerrow raz za razem usiłuje nawiązać kontakt ze Storkiem, coraz bardziej zdenerwowany. Strużka potu spływała mu powoli po czole, wzdłuż zmarszczonych brwi a potem przez kość nosową, zatrzymując się na jego czubku.
 Brak odpowiedzi.
Brak odpowiedzi.
Brak odpowiedzi.

- Do diabła z tym! - warknął, uderzając pięścią w przycisk. A potem zamarł.
 Poza zasięgiem.
 Powoli, blady jak sama śmierć uniósł głowę i spojrzał w oczy Piper, rozszerzone ze strachu tak samo, jak jego własne.