sobota, 27 września 2008

Część I: Rozdział III

News zdumiewająco szybko się pojawił jak na mnie, ale są też powody - na jakiś czas zmuszona jestem zniknąć z sieci, ze względu na to, że zanim mnie w akademiku do sieci podłączą może trochę potrwać. 

A ja bym jednak przed wyjazdem chciała poznać chociaż niektóre opinie (;

Tradycyjnie - może wystąpić pewien problem techniczny. 

 Rozdział III


„Desperacja”

-  Nadal nie rozumiem, co tak bardzo spodobało się Storkowi akurat w tym miejscu - wymamrotała Piper, ponuro wpatrując się w blat stołu, przy którym siedzieli. Skończyła już liczyć sęki i rysy, teraz rozważała wyskrobanie własnych inicjałów. W alfabecie Morse`a.

Tak jak poprzednim razem, gdy trafili tu przypadkiem, bo Leviatan zeżarł Condora - knajpa niemożliwie śmierdziała rybami i octem, który tak polubił Junko. Tym razem jednak jakoś nie miał specjalnej ochoty na jedzenie, tępo wpatrywał się w opróżniony do połowy talerz, od czasu do czasu dziabiąc widelcem jego zawartość z ponurym wyrazem twarzy.
-  Pewnie to, że to dziura - Finn osunął się na krześle. - Zero technologii, zero lasek, zero rocka, zero Cyklonistów.
- W sumie, to jest to nam na rękę - westchnął Aerrow. - Tu nas nie będą szukać.
- Nie szukali by nas też na Vapos...
-  Ale za to bylibyśmy skazani na wysłuchiwanie bełkotu o wielkim Domo - Piper przewróciła oczyma.
- Co w tym takiego złego?
- Nikt by nie trafił na tę Terrę - Aerrow skrzywił się. - A my potrzebujemy pilota.
-  Sugerujesz, że mamy zrezygnować ze Storka?! - Junko wstał gwałtownie, krzesło z hukiem upadło na podłogę. Część bywalców odwróciła się jak na komendę w ich stronę i wbiła wzrok, po czym wzruszyła ramionami i zajęła się swoimi sprawami.
- Nie - powiedział stanowczo. - Potrzebujemy pilota, żeby go stamtąd wydostać.
- Zrobiłam plakat - dodała Piper. Po czym skrzywiła się, słysząc, jak głupio musiało to zabrzmieć. Jakby była małym dzieckiem chwalącym się jakimś głupim osiągnięciem, które w tej chwili wydawało mu się niesamowicie ważne.

Aerrow poklepał ją pocieszająco po ramieniu, widocznie źle interpretując grymas na jej twarzy. Może to i dobrze. Powinna się martwić. Prawda?


 Tymczasem gotowała się w środku ze wściekłości. Nie znosiła, gdy coś szło nie tak, jak planowała. A tu idealnie wszystko się zawaliło, niczym pracowicie budowana wieża z kart przy nagłym podmuchu wiatru.
 Nie mogła jednak pozwolić sobie na rozpamiętywanie osobistej klęski. Dotyczyła także innych, więc trzeba było zacząć działać. I opracowywać inny plan, który sprawi, że wszystko wróci na znane tory i pozwoli się kontrolować.
 Niecałe dwie godziny później w całej okolicy można było obejrzeć porozwieszane plakaty.
 A potem czekali na odzew.
I czekali.

 ***

- Nie wierzę – westchnął ciężko Aerrow, po czym zrezygnowany opuścił głowę na stół. – Po prostu nie wierzę…
- Minęły dopiero dwa dni – zaczął Finn, usiłując tryskać optymizmem. Kiepsko mu to wyszło. – Musimy jeszcze trochę poczekać, na pewno znajdzie się ktoś…
-  Minęły a ż dwa dni – uderzył pięścią, a drewno jęknęło cicho. – Nie możemy czekać w nieskończoność…!
- A masz inne wyjście? Niczym oprócz Condora nie pokonamy takiej odległości – Piper wstała, obeszła stolik gniewnym krokiem, po czym znów opadła na krzesło. – Nic innego nie możemy zrobić.
- Nienawidzę bezsilności – rzucił Aerrow w powietrze, tępo wpatrując się w ścianę. Radarr mu zawtórował unosząc na chwilę łepek z krzesła, na którym się rozpłaszczył, po czym opuścił go znowu na drewno i zakrył ślepia uszami. Najwidoczniej uznał, że przespanie czasu oczekiwania będzie najrozsądniejszym wyjściem. Albo przynajmniej udawanie, że śpi.
-  Ja też – skinęła Piper głową opuszczając wzrok.
 Czas płynął niewiarygodnie wręcz powoli, a jednocześnie nieubłaganie przeciekał przez palce, budząc coraz większy strach i frustrację.

 Radis zerknęła w stronę szwadronu siedzącego przy stoliku, który stał idealnie naprzeciwko wejścia rzucając się w oczy i westchnęła ciężko, wracając do przecierania blatu. Ponure spojrzenia i przytłaczająca atmosfera przybicia nie sprawiają, że klienci chętniej zatrzymują się na dłużej, o ile w ogóle. A mniejsza liczba gości znaczyła mniejszą liczbę napiwków.

 Przepłukała i brutalnie wyżęła ścierkę, a potem zaczęła energicznie przecierać kolejny blat. Nie mogła nic na to poradzić, zanim się rozsiadali uczciwie coś zamawiali. Szefostwo nie miało pretensji, a jej o jej osobisty interes nikt specjalnie nie dbał.
Ciekawe jak długo będą tu siedzieć.
 W przeciwieństwie do nich nie miała złudzeń i z góry wiedziała, jak to się z całą pewnością skończy.
Wreszcie, wiedziona po trochu chęcią wygonienia kłopotliwych klientów, a w większości zwyczajną litością podeszła do nich.
- Nadal liczycie, że kogoś znajdziecie? – zapytała. I skrzywiła się w duchu. Paskudnie zabrzmiało.
- Nadal – odburknął rudzielec, który był przywódcą szwadronu.
- Nie chcę pogrzebać waszych nadziei, ale trudno w ogóle znaleźć pilota, który nie jest związany z kimś umową. A wam potrzebny jeszcze taki, który umie coś odszyfrować… to się nie uda, nawet jeżeli spędzicie tu kolejny miesiąc.
-  Nie mamy tyle czasu – zacisnął pięści. – Ale nie mamy też innego wyjścia.
 Wzruszyła ramionami, z pozoru obojętnie i odeszła w stronę kontuaru, o który akurat niecierpliwie bębnił palcami Tritonn i kilku członków jego załogi.
 Dzieciaki w akcie desperacji dwa czy trzy razy nagabywały go, ale nawet gdyby chciał – nie był w stanie im pomóc.
Rozlała trunki do kufli, podała jedzenie i ruszyła ze ścierką tępić kolejne plamy na starych blatach.

 Drzwi wejściowe zgrzytnęły a do pomieszczenia pewnym siebie krokiem, odmierzanym uderzeniami ciężkich buciorów o podłogę wkroczyła kobieta, na której twarzy czas zostawił już pewne ślady. Krótko i po męsku obcięte włosy nieokreślonego koloru, zawadiacki uśmieszek na twarzy o szerokiej, kwadratowej szczęce i dosyć obłe kształty spowite w zwisający luźno biały, nieco poplamiony fartuch z wypchanymi głębokimi kieszeniami. Kobieta rzucała się w oczy. I w nosy. Bezczelnie paliła papierosa i strząsnęła popiół na ziemię, rozglądając się uważnie po knajpie.
- Przepraszam, ale tutaj się nie pali… - burknęła kelnerka wpatrując się wrogo w skrzący się ostatkiem sił pył.
-  I dobrze, że nic się nie pali, bo ta dziura poszłaby z dymem – odparła beztrosko, wypuszczając smużki dymu nosem.
Dziewczyna zamrugała, niezbyt pewna tego, co powinna odpowiedzieć. Obejrzała się za siebie na Tritonna. Pokręcił przecząco głową, obserwując z napięciem kobietę. W końcu wstał.
- Czego tu szukasz? - rzucił bez ogródek. Górował nad nią znacznie, a jego potężne mięśnie wzbudzały respekt. A przynajmniej powinny.
- Sensu życia – oparła pewnym siebie gestem rękę na biodrze. – Ciebie to nie powinno szczególnie obchodzić.
- Ale mnie obchodzi.
- Idź polować na te swoje śledzie, stary i nie wtrącaj się w moje sprawy.
- Grozisz mi?
- Nie muszę – uśmiechnęła się krzywo. – Sam to robisz, jesteś w tym po prostu  i d e a l n y , więc po co miałabym się wtrącać?

 Mierzyli się przez chwilę wzrokiem. Tritonn pierwszy zerwał kontakt, unosząc głowę tak, by wpatrywać się prosto w twarz Aerrow i reszty Storm Hawks obserwujących scenę. Jego twarz była szalenie poważna. Niemal niezauważalnie pokręcił głową, jakby czegoś im odradzał. Odwróciła się, by podążyć za jego wzrokiem.

- Storm Hawks, tak? – zapytała, nie do końca wiadomo kogo. Piper skinęła lekko głową. – W sumie, to powinnam poznać od razu, rudy wygląda jak idealna kopia swojego ojca.

- Znała pani mojego ojca…? – wykrztusił zdumiony.
- Przestań z tą panią, jestem Galena – prychnęła z irytacją. – I tak, znałam. Latałam za jego czasów.
- Dopóki ci tego nie zabronili – skrzywił się Tritonn.
- Za co mieliby zabraniać komuś latać? – Finn uniósł brwi w zdumieniu.
- Morderstwo – przewróciła oczyma, jakby nie było specjalnie o czym mówić. – Prawa są jednak od tego, by je łamać, a wy jesteście bardzo zdesperowani, prawda?
- Dlaczego… - zaczął Aerrow, usiłując zachować spokojną twarz i nie palnąć czegoś w stylu „ktoś taki jak pani”. – Dlaczego chcesz nam pomóc?
-  Bo to będzie wyzwanie – uśmiechnęła się krzywo i zgasiła niedopałek na blacie, nie przejmując się zszokowaną kelnerką. – A ja uwielbiam wyzwania. Przyjmujesz? – kobieta wyciągnęła dłoń jego stronę, ciągle z pewnym siebie uśmieszkiem na twarzy, jakby doskonale wiedziała, jaką decyzję podejmie.

 Wybory… każdy gest, grymas, słowa, jakie wypowiadamy. Wszystko to podlega naszej woli, wszystko to, co robimy tworzy nas takimi, jakimi jesteśmy.
 Aerrow był tego doskonale świadom. Musiał być – Podniebni Rycerze mieli się w końcu kierować właściwym osądem sytuacji, honorem i podejmować słuszne decyzje. Nawet, jeżeli były one trudne. Nawet, jeżeli godziły w ideały, którymi dotychczas żył.
-  Przyjmuję – wstał i uścisnął jej rękę ponad stołem, z dziwnym wrażeniem, że ściska dłoń nie korpulentnej kobiety, a czarnowłosego mężczyzny o oczach płonących czerwienią.
 Byli podobni. Oboje mieli krew na rękach. A on po prostu nie miał innego wyboru.
- Będą was ścigać za złamanie prawa – wysyczał Tritonn, widząc zawartą transakcję.
- Już raz to robili – skwitowała Piper. – I jakoś sobie z tym poradziliśmy.
- Nikt przecież nie musi się o tym dowiedzieć – Finn uśmiechnął się w swoim mniemaniu niewinnie.
Tritonn zmierzył go zimnym spojrzeniem, po czym przesunął wzrokiem po reszcie Storm Hawks.
- Nie zgłoszę tego nigdzie, bo mam wobec was dług – powiedział w końcu. – Jeżeli jednak ktokolwiek mnie spyta, to nie licznie na to, że skłamię.
- Dziękuję – za całą swoją czternastoletnią powagą skinął głową. Miał nadzieję, że wypadło to mniej śmiesznie niż w jego umyśle.

 ***

 Stali zbici w gromadę, obserwując, jak nowa osoba wchodzi na pokład, niepewni tego, jak mają się zachować.
 Galena czule poklepała jedną ze ścian Condora, jakby witała się z dawno niewidzianym zwierzęciem.
Radarr zeskoczył z ramienia Aerrow, przebiegł parę kroków i łypnął na nią, podejrzliwie unosząc jedno ucho.
- No co? – burknęła.
 Prychnął i odwrócił łepek, udając absolutną obojętność. Efekt psuło otwarte oko namiętnie zezujące w stronę paneli sterujących, do których się zbliżyła.
-  Dasz radę złamać ten kod? – zapytała Piper, przystając kilka kroków za Galeną.
- Jasne, daj mi tylko trochę czasu – mruknęła, zaczynając pracę. – Tylko nie mówcie do mnie, nie umiem myśleć dwutorowo. To draństwo ma zupełnie inną gramatykę.
- Gramatyka…? – Finn wytrzeszczył oczy, z niedowierzaniem patrząc na kontrolki, jakby widział je po raz pierwszy w życiu. Dla niego to było kilkadziesiąt przycisków i wajchy. Jakiekolwiek rzeczy związane z językiem… no cóż. Zdecydowanie ich się tam nie spodziewał.
- Wytłumaczę ci potem – westchnęła Piper.
-  Zasnę w połowie.
-  Finn! – wykrzyknęła oburzona.
- A niby nieprawda?
 Przewróciła tylko oczyma, wzdychając przy tym głęboko. Przynajmniej jedna stała rzecz na świecie, blondyn był niereformowalny.
Szczerze wątpiła, żeby cokolwiek było w stanie go zmienić.
I  nawet się z takiego stanu rzeczy cieszyła, chociaż za nic w świecie nie przyznałaby się do tego.

 ***

 Rozeszli się, każde w swoją stronę, szukając zajęcia w samotności, które pozwoliłoby zabić czas potrzebny do tego, żeby Condor po raz kolejny wzbił się w niebo.
 Aerrow kręcił się w okolicy kabiny pilota (do czasu aż Galena w mało delikatny sposób kazała mu znaleźć sobie inne miejsce do wydeptywania ścieżki), potem przeniósł się na dziób, niecierpliwie wpatrując się w horyzont i nie mogąc się doczekać, kiedy powietrze straci paskudny posmak rybiego odoru.

 Piper usiadła za biurkiem i pogrążyła się w pracy. Jakiś czas temu udało jej się zdobyć drugi kamień blokujący, a teraz powoli odsłaniała się przed nią tajemnica ich działania. Nie mogła się jednak skupić na pracy i raz za razem łapała się na odpływaniu myślami gdzieś daleko.
A ciężkie westchnienia rozwiewały po całym blacie krystaliczny pył, który musiała potem ostrożnie i metodycznie zmiatać.

Junko wrócił do hangaru, naprawiać ich ścigacze. Niezbyt podobała mu się zdecydowanie zbyt powolna prędkość z jaką pracował. Zdawał sobie też sprawę, że nie był w tym najlepszy. Zmontować działo, wyrównać blachę, zrobić drzwi pancerne. Z tym radził sobie doskonale. Skomplikowany mechanizm nie był co prawda nieosiągalny, ale sprawiał znaczną trudność, zmuszał do zastanowienia się, niekiedy do kilkukrotnego przerabiania danego elementu, aż nie doszedł do właściwego rozwiązania.
 Stork radził sobie z tym zdecydowanie lepiej, zdumiewająco pewny siebie i tego co robił. Jego zwinne i szczupłe palce z łatwością odnajdowały właściwe części, z prawdziwą wirtuozją tworzyły technologiczne cudeńka z części, które z początku mogły się wydawać śmieciami.
No ale z drugiej strony… miał więcej czasu, żeby się tego nauczyć.

 Finn stroił gitarę, siedząc na łóżku i zmieniając co chwila pozycję, nie mogąc znaleźć wygodnej. Instrument też jakoś nie miał zamiaru współpracować, zamiast czystych tonów szarpane struny wydawały z siebie tylko urywane, paskudne skrzeki, przez które przechodziły go dreszcze sięgające aż do zębów.


 Z ciężkim westchnieniem zostawił w końcu gitarę w spokoju na wymiętej pościeli łóżka i zajął się radiem mając nadzieję złapać coś, co zainteresuje go wystarczająco, by nie myśleć.
Zawsze szczycił się swoim optymizmem i nieprzejmowaniem się niczym i nikim. Życie było zbyt piękne i zbyt krótkie, żeby tracić je na rozpamiętywanie bzdur, szczególnie, jeżeli tak jak im – przewidziało rolę bohaterów.
 Ale Stork nie był bzdurą.
Finn czuł, jak idealna wizja świata, którą przez całe życie budował pęka z suchym szklanym trzaskiem i rozsypuje się w drzazgi, a ostre odłamki złośliwie kaleczą i ranią.
To nie powinno tak wyglądać.
 Nie powinien się poświęcać, żeby ich ratować. Mieli przecież wygrać, tak jak zwykle, potem świętować przy grillu i puszczać mimo uszu paplaninę Merba o insektach i niestworzonych monstrach.
Condor był przerażająco cichy bez komentarzy Storka na temat rychłej zagłady.

 Zawsze bagatelizowali jego obawy. I w końcu to on ucierpiał na ich beztrosce.

Finn wzdrygnął się i spróbował złapać jakąś stację, usiłując się na tym skoncentrować.
Poczucie winy zżerało go od środka, nie pozwalało czerpać z niczego przyjemności.
 Jakaś ballada w radiu. Zmienił ustawienia, szukał dalej.
 Miał nadzieję, że nic mu się nie stało.
Rock. Zabawne, nie miał ochoty na rocka.
Złe przeczucia szczerzyły się złośliwie gdzieś w głębi umysłu.
Wtedy wychwycił, coś, co przypominało relację z czegoś. Gdyby nie to, że niemal z całkowitą pewnością wymieniona została nazwa ich szwadronu. Zmarszczył brwi i spróbował złapać właściwą częstotliwość.

 A potem pobiegł po resztę.


Storm Hawks. Spotkajmy się w Terra Kastuul*, w tamtejszej bibliotece. Mamy informacje o waszym pilocie. Zostanie wam przekazana na miejscu. 


 Krótka i treściwa informacja była powtarzana kilkukrotnie na różnych częstotliwościach.
- To może być pułapka – mruknęła Piper, patrząc niepewnie po reszcie.
- Może – Aerrow skinął głową. – Ale nie mamy innego wyboru, nie?
Potwierdziła skinieniem głowy.
- To jak daleko jest to całe Kastuul? I kto tak idiotycznie nazwał Terrę? – Finn spojrzał pytająco na dziewczynę, rozcierając sobie kark.
- To bardzo stare miejsce i słynie z olbrzymich zbiorów… - zaczęła.
-  Gdzie? – przerwał jej blondyn, zanim zaczęła jeden z przydługich wykładów.
- Na południe od nas, w okolicy Terra Rex – wymamrotała patrząc na niego wrogo.
 Wzruszył ramionami szczerząc się i zupełnie nie wiedząc, o co jej znowu chodzi.
- Zdołamy tam dolecieć na ścigaczach? – Aerrow spojrzał pytająco na Junko.

-  Się da, z powrotem będzie problem, ale powinno być gdzie uzupełnić energię, a jak nie, to na oparach da radę do Rex dotrzeć i tam się zaopatrzyć.


 Galena na informację o wyprawie wzruszyła tylko ramionami i wróciła do grzebania w programie. Oderwała się od niego na chwilę, oznajmiła, że „ten duży” zostaje, bo ktoś musi włączać i wyłączać zasilanie ręcznie, a ona nie ma zamiaru udawać wycieczki turystycznej, tym bardziej, że Stork w całym statku rozmieścił pułapki, o których nie miała pojęcia.
 Radarr też został, święcie obrażony na Piper, która w miarę delikatnie usiłowała mu wytłumaczyć, że do bibliotek nie wpuszczają małych, futerkowych… cosiów biorąc je mylnie za zwierzęta.

***

 Biblioteka pachniała kurzem i stęchlizną, a pięknie tkane dywany oraz ciężkie, ozdobne zasłony nadżarły mole. W pomieszczeniu panował półmrok, mimo że na zewnątrz słońce stało w zenicie. Było też niesamowicie więc cicho, więc ich wejście przy wtórze skrzypiących drzwi usłyszał każdy w gigantycznej, wypełnionej regałami sali.
 Aerrow przystanął i rozejrzał się. Finn, zagapiony w detaliczne ozdobniki na drzwiach wpadł na niego.

Zachichotał nerwowo. Nie czuł się w tym miejscu najlepiej. Otoczenie takiej masy książek wymuszało na człowieku powagę i dojrzałość, tak to przynajmniej odbierał. Czuł się oceniany przez setki, tysiące papierowych oczu, a następnie szufladkowany jako przypadek beznadziejny. To nie należało do najprzyjemniejszych uczuć.


Piper przeciwnie, z podziwem wymalowanym na twarzy rozglądała się po kolosalnym pomieszczeniu, wypełnionym wiedzą. Gdyby tylko miała czas…!
Obiecała sobie w duchu, że wróci tu kiedyś.
- Jesteśmy Storm Hawks – powiedział głośno Aerrow, wypatrując jakiegoś poruszenia. – Przyszliśmy na umówione spotkanie…
 Przerwał, dostrzegając poruszenie. Instynktownie napiął mięśnie, gotowy w każdej chwili dobyć broni.
Z pomiędzy regałów powoli wyszła postać w intensywnej, rażącej w oczy czerwieni, przeplatanej skomplikowanym, wyszywanym złotą nicią wzorem. A właściwie wypłynęła, bo długie pasma materii jej sukni sięgały ziemi i idąc, wyglądała jakby płynęła tuż nad ziemią, w ogóle nie dotykając stopami ziemi. Towarzyszyło jej ciche pobrzękiwanie bransolet zdobiących wąskie nadgarstki i złotych paciorków, które obejmowały pasma jej bardzo długich włosów, ściągając je do tyłu.
 Wszyscy poczuli się bardzo nieswojo, gdy sposobem bardziej pasującym do lalki niż do człowieka obróciła głowę w ich stronę. Pociągła twarz o ustach tak wąskich, że wydających się pojedynczym nacięciem na oliwkowej skórze i duże, migdałowe oczy o nienaturalnie szerokich źrenicach i orzechowych tęczówkach, które niemalże zasłaniały białka.
- Witam was – powiedziała niskim, melodyjnym głosem. – wasze imiona znam. Moje to Daat.
- Mieliśmy dostać wiadomość – Aerrow przełknął ślinę, nagle tracąc cały animusz. Nie takiego posłańca się spodziewał. Zupełnie nie takiego.
-  Owszem – skinęła głową, złote paciorki zabrzęczały. – Ale nie mogę jej przekazać, jeżeli nie podejdziesz, podniebny rycerzu.
 Czując na sobie wzrok Finna i Piper powoli ruszył przed siebie wiedząc, że jeżeli to była zasadzka, to z całą pewnością będą go ubezpieczać.
 Kobieta uśmiechnęła się lekko, zdawało się, że aprobująco. Ręce o długich, smukłych palcach trzymała złożone na brzuchu, miękkie fałdy materiału opadały wzdłuż jej ciała.
Gdy zatrzymał się dosyć blisko, jak na własny gust z szelestem wydobyła mały pakunek i, trzymając go oburącz wysunęła dłonie do przodu.
Musiał przejść jeszcze dwa kroki, by wziąć do ręki przedmiot nie większy od tomiku poezji. Sapnął, gdy zauważył starannie naklejoną na wierzchu kartę. As Pik. Podpis tak pretensjonalny… zacisnął gniewnie zęby.
- Musisz się jeszcze wiele nauczyć o życiu, czyż nie? – uniósł głowę, by napotkać spojrzenie orzechowych oczu, z których nie potrafił niczego odczytać.
- Wiem tyle, ile potrzebuję – odparł, patrząc na nią butnie. Gniew dodał mu pewności siebie.
- Wierzysz tylko w to, w co chcesz wierzyć.
- Co masz na myśli?
-  Świat to nie szachownica. Jest wiele odcieni szarości – odwróciła się i odeszła parę kroków, podchodząc do jednego z regałów. – A teraz mnie zostawcie. Zostało wam doręczone to, co miałam przekazać.
 Nie mieli innego wyboru, bo po prostu zignorowała ich obecność i zniknęła ponownie gdzieś między regałami. Wyszli.
- To było… dziwne, nie sądzicie? – po dłuższej chwili milczenia skomentował Finn.
- Co masz na myśli?
-  No… tę kobietę. Mówiła jakoś dziwnie… i ciarki mnie przechodziły od samego patrzenia na nią.
- Ty, Finn? – Piper parsknęła nerwowym śmiechem. – Przecież ty lubisz wszystkie kobiety…
- No to wygląda na to, że istnieją wyjątki – wymamrotał robiąc urażoną minę.
 Napięcie w powietrzu nieco zelżało. A przynajmniej takie mieli wrażenie.
 Ruszyli w drogę powrotną, zwalniając nieświadomie w miarę jak zbliżali się do Condora.

 ***

-  Nie podoba mi się to – powiedział Dark Ace bez ogródek, wysłuchawszy tego, co Cyklonis miała do powiedzenia.
Dziewczyna prychnęła i odgarnęła włosy nerwowym ruchem, po czym spróbowała znaleźć wygodniejszą pozycję na tronie.
 Kolosalny mebel jednak nie był przewidziany dla drobnej budowy podlotka. Raczej dla budzącego grozę władcy. Te wszystkie zbędne elementy nadające się chyba tylko na marny substytut wieszaka, utrzymane w mrocznych barwach… było tak niewiarygodnie niewygodne jak podle wyglądało.
- I tak nie masz nic do gadania, więc po co w ogóle komentujesz?
- Nie wierć się – burknął pod nosem.
 Cyklonis poczuła, jak, mówiąc kolokwialnie, krew ją zalewa.
- Czy przestaniesz z łaski swojej trajkotać nade mną jak stara ciotka? – warknęła, podrywając się na nogi i rozpoczynając nerwowe krążenie dookoła paskudnego tronu. – Ciągle tylko nie wierć się, nie garb się… to ja tu jestem władczynią, do cholery!
-  Wasza wysokość – Ace usłużnie uzupełnił swoją poprzednią wypowiedź o odpowiedni tytuł. Nikły uśmiech błądził na jego wargach nadając mu wygląd nieco zmęczonego zawadiaki.
- Kiedyś rozkażę ci wyskoczyć przez okno, wiesz? – westchnęła ciężko. – Zrobisz to?
- Pani – w mgnieniu oka spoważniał. Skłonił się lekko. Z łatwością nadążał za jej tokiem myślowym, a nagłe zmiany tematu w niczym mu nie przeszkadzały. Zawsze wiedział to, co miała zamiar powiedzieć. A także wiele więcej, znacznie więcej niż jej zdaniem powinien choćby podejrzewać. Dlatego teraz doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że pytanie wcale nie dotyczyło samobójczego skoku w ziejącą w dole otchłań.
 Chciał się oddalić, ale zanim przestąpił choćby krok znowu zaczęła mówić.
- Czasami cię nie rozumiem. Wszem i wobec demonstrujesz to, że żyjesz dla walki samej w sobie – założyła ręce na piersi i spojrzała za okno. W zasadzie nie było czemu się przyglądać. Sterczące w niebo skaliste zęby, pył ograniczający widoczność i skrzące się tu i ówdzie szkarłatne rozbłyski. Wspaniały widok na terytorium niewiele ustępujące Pustkowiom. – Jesteś postrachem dla całych armii, a twoje imię budzi dreszcz przerażenia wśród największych wojowników. A bez wahania robisz to, czego sobie zażyczę, nawet jeżeli oznaczałoby to twoją zgubę, utratę honoru…
-  Jestem po to, aby ci służyć, pani – uśmiechnął się lekko i przyklęknął na jedno kolano.
-  To dobrze – powiedziała, odpływając myślami we wspomnienia – to bardzo dobrze. Idź już.
 Śledziła go, dopóki całkiem nie zniknął z zasięgu jej wzroku.
Nigdy nie powiedział, co sprawiło, że był tak szalenie wierny, mimo że dawnych towarzyszy broni bez wahania zdradził. A jeżeli pogłoski były prawdziwe, to na zmianie frontu nie poprzestał…
 Nie nalegała. Nie była jej potrzebna ta wiedza, tylko on.
 A jego miała z całą pewnością.


 Kastuul – w „Record of Lodoss War” pradawne królestwo magii, które dawno temu zostało zniszczone. Taki mały ukłon w stronę serii, do której mam wielki sentyment.

Imiona:
Ze względu na to, że w SH panuje taka a nie inna maniera nazywania postaci wypadałoby podać wyjaśnienia…

Tiferet – piękno

Radis - od radish - rzodkiewka

Galena – ruda ołowiu
Daat – oświecenie
Irona tłumaczyć nie muszę (;


7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Szybkość wcale nie jest zła, to lepsze niż np. prędkość dodawania newsów na CSS xP

Czytało się przyjemnie. Znowu. Jak zwykle trzyma w napięciu, chce się wiedzieć, co się stanie w następnych rozdziałach. A po trzecim rozdziale zaczynam Twoją wersję postaci doceniać barsziej niż z oryginalnego SH.

Anonimowy pisze...

Super, jak zwykle trzymasz w napięciu i to sprawia, że warto czekać na następny rozdział.
Co do sposobu kreowania świata, mamy zupełnie różne wizję. Strasznie niepokoi mnie fakt, że SH w dość brutalny sposób muszą dostosować się do rządzących tym światem reguł. Przykre, że Strzała musiał podejmować decyzje, która godzą w ideały, którymi dotychczas żył. Mało sympatyczna sytuacja.
Nowa postać wnosi jakiś dziwny niepokój. Jest zupełnie inna niż SH i to być może daje taki efekt.
Co do Ciemnego Asa, dlaczego służy Cyklonis? Mam wrażenie, że chce spłacić jakiś dług czy coś tam. w każdym razie ta myśl nie daje mi spokoju.
Akrem24

Anonimowy pisze...

super opowiadanko. trzyma w napięciu. czekam na kolejne i zapraszam na mojego bloga.

Runek pisze...

Nieźle, chociaż ponury klimat twojego opowiadania kłóci się odrobinkę z resztkami humoru pozostałymi z oryginału (zwłaszcza początek rozdziału). A czytając rozmowę Ace - Cyklonis z jakiegoś nieznanego powodu przypominam sobie sceny Vimes - Vetinari, chociaż są zupełnie inne (tylko to "Pani." znaczy dokładnie tyle samo co "Sir."). No i mogłabyś pisać co z jakiego języka jest.

Anonimowy pisze...

świetne opowiadanko czekam na kolejne. mam nadzieję, że nie każesz nam długo czekać? a opko jak zwykle, trzyma w napięciu od początku do ostatniej kropki. oby tak dalej.

Anonimowy pisze...

Tak jak zwykle bardzo mnie wciąga twoje opowiadanie. Tak to prawda ma bardziej ponury i ciężki klimat niz jakiekolwiek inne, które przeczytałam. Nie ma sielanki trudne decyzje i wybory, ale to nie znaczy, że nie ma takich śmiesznych momentów:) Były były i to szczególnie w przekomarzankach Finna i Piper. I w ogóle Finn jak zwykle mi sie podoba a jego odczucia w bibliotece jak najbardziej mi pasują;D Przypadek niereformowalny z niego jak to określiła Piper;p
Nowa bohaterka bardzo ciekawa. Sam fakt, że za sterami Kondora nie stoi Bocian tylko ktos inny...cała załoga musi sie czuć z tym bardzo nieswojo, ale cóż. Jak na razie innego wyjścia nie ma! Oj biedny Bociuś biednyyy..i cała reszta tez w okropnej sytuacji postawieni.
A ta kobieta z biblioteki..to normalnie jak jakas wyrocznia taka dziwna i tajemnicza..ja nie dziwie sie wcale Finnowi.
"Nie wierć sie"...och As:P Prywatne relacje Cyklonis i Asa...całkiem sympatycznie jak na czarne charaktery! :D
Asz normalnie sobie jeszcze raz przeczytam, bo mi sie bardzo podoba! :D
Nath

Anonimowy pisze...

mam nowe opko, jeśli chciałabyś zajrzeć. piszę o Gwiazdce z Myśliwców Przechwytujących. wiem, że to niezbyt ciekawa postać, ale piszę fajnie. zapraszam na www.starlingopowiesciosh.bloog.pl